Rozdział 7

Środa, godzina 16.15, 20 marca 1996 roku

– Naprawdę sądzisz, że Robert Barker specjalnie sabotuje naszą kampanię reklamową? – Colleen zapytała Teresę, gdy schodziły po schodach. Zmierzały do studia, w którym Colleen miała zaprezentować, co zespół wymyślił do tej pory na kolejną kampanię reklamową National Health.

– Nie mam najmniejszych wątpliwości – odparła Teresa. – Oczywiście nie robi tego osobiście. Do przekonania National Health, aby nie kupowali odpowiedniej ilości czasu antenowego przeznaczonego na reklamy, użył Helen.

– Ale w ten sposób podcina gałąź, na której sam siedzi. Jeżeli stracimy National Health i nie zdołamy się restrukturyzować, wtedy jego udziały pracownicze w firmie będą warte tyle, ile nasze, czyli zero.

– Pieprzyć udziały. On chce dla siebie fotela prezesa i zrobi wszystko, żeby dopiąć swego.

– Boże, walka urzędników o władzę jest obrzydliwa. Jesteś pewna, że chcesz zająć to stanowisko?

Teresa zatrzymała się nagle na schodach i spojrzała na Colleen, jakby usłyszała od niej bluźnierstwo.

– Nie mogę uwierzyć, że powiedziałaś coś podobnego.

– Ale przecież sama powtarzasz, że im więcej masz administracyjnych obowiązków, tym mniej ci zostaje czasu na tworzenie.

– Jeżeli Barker zostanie prezesem, rozpieprzy całą firmę -z oburzeniem stwierdziła Teresa. – Będziemy musieli płaszczyć się przed klientami i w konsekwencji jednym ciosem zmiecie się twórczość i jakość. Poza tym chcę tego stanowiska. Od pięciu lat jest moim celem. To moja szansa i jeżeli nie wykorzystam jej teraz, to już nigdy mi się nie uda.

– Nie rozumiem, dlaczego nie jesteś zadowolona ze swoich dotychczasowych dokonań – powiedziała Colleen. – Masz dopiero trzydzieści jeden lat i już jesteś dyrektorem działu reklamy. Powinnaś był szczęśliwa i robić to, co doskonale potrafisz, dobre reklamówki.

– Och, daj spokój – Teresa zlekceważyła uwagę koleżanki. – Przecież wiesz, że my, ludzie reklamy, nigdy nie jesteśmy zadowoleni. Nawet jeśli zostanę prezesem, prawdopodobnie zacznę zerkać wyżej.

– Chyba powinnaś nieco ochłonąć. Spalisz się, zanim skończysz trzydzieści pięć lat.

– Ochłonę, kiedy zostanę prezesem.

– Tak, akurat.

Po wejściu do studia Colleen skierowała przyjaciółkę do małego, oddzielnego pomieszczenia, które nazywano "areną". To miejsce, w którym przeglądano gotowe produkcje. Pomieszczenie nazwano tak na pamiątkę rzymskich aren, na których chrześcijan rzucano na pożarcie lwom. U Heatha i Willowa chrześcijanie należeli do istot niższego rzędu.

– Masz film? – zapytała Teresa. W pokoju obok tablicy stał przygotowany do użycia ekran. W najlepszym razie, jak sądziła, obejrzy zarys sekwencji proponowanych do reklamówki.

– Zmontowaliśmy sklejkę – wyjaśniła Colleen. "Sklejką" nazywano film zmontowany w całość z kawałków pochodzących z innych filmów po to, aby dać pewne wyobrażenie o planowanej realizacji.

Teresa poczuła się podbudowana. Nie spodziewała się filmu.

– Ostrzegam cię jednak, że to tylko wstępny zarys – dodała Colleen.

– Przestań się już zarzekać i dawaj, co tam masz – poleciła.

Colleen skinęła jednemu ze swoich podwładnych. Światła zgasły, włączono magnetowid. Film miał sto sekund. Opisywał historię uroczej czterolatki z zepsutą lalką. Teresa natychmiast rozpoznała źródło. Fragment pochodził ze spota, który nakręcili w zeszłym roku dla sieci krajowej produkującej zabawki, promując ich program wspaniałomyślnej wymiany starego na nowe. Colleen tak sprytnie to poukładała, że wyszło iż dziewczynka przynosi lalkę do nowego szpitala National Health. Hasłem reklamowym było: "Leczymy wszystko o każdej porze".

Gdy tylko film się skończył, włączono światła. Przez kilka sekund nikt się nie odezwał. Wreszcie Colleen przerwała męczącą ciszę.

– Nie spodobało ci się? – zapytała.

– Ciekawe – przyznała Teresa.

– Pomysł polega na tym, by w kilku reklamówkach lalka cierpiała na różne choroby i urazy – wyjaśniła Colleen. – Oczywiście w ostatecznej wersji dziecko będzie wychwalało zalety National Health. W druku zadbamy także, żeby rysunki opowiadały historyjkę.

– Kłopot w tym, że to zbyt sprytne – stwierdziła Teresa. – Nawet jeśli moim zdaniem ma to wiele zalet, jestem przekonana, że klient nie kupi pomysłu, gdyż Helen z polecenia Roberta strywializuje go.

– Jak na razie to najlepsze, co mamy – wyznała Colleen. – Będziesz musiała coś nam podsunąć. Potrzebujemy od ciebie twórczej podpowiedzi. Inaczej będziemy się kręcić w kółko w świecie nie kończących się koncepcji. A wtedy nie ma najmniejszych szans na to, byśmy zakończyli robotę w następnym tygodniu.

– Musimy znaleźć coś, co odróżnia National Health od AmeriCare, nawet jeżeli wiemy, że są identyczne. Problem polega na znalezieniu tej różnicy.

Colleen skinęła na asystentkę, żeby wyszła. Gdy zamknęła za sobą drzwi, Colleen wzięła krzesło i postawiła je tuż przed Teresą.

– Musisz się w to bezpośrednio zaangażować – upierała się.

Teresa skinęła głową. Wiedziała, że Colleen ma rację, lecz czuła się jakby spętana psychicznie.

– Widzisz, tak trudno myśleć twórczo, gdy sprawa prezesury wisi nad człowiekiem jak miecz Damoklesa.

– Sama się zamęczysz na śmierć. Jesteś jednym kłębkiem nerwów.

– I cóż w tym odkrywczego? – skwitowała Teresa.

– Kiedy ostatni raz wyszłaś na kolację i drinka?

Teresa zaśmiała się.

– Od miesięcy nie miałam na to czasu.

– No właśnie. O tym mówię. Nic dziwnego, że twórcze siły cię opuściły. Potrzebujesz odpoczynku. Nawet gdyby to miało być tylko kilka godzin.

– Naprawdę tak myślisz?

– Absolutnie – twardo przyznała Colleen. – Nie ma co dalej gadać. Idziemy dzisiaj na kolację i wypijemy kilka drinków. I żadnych rozmów o reklamie. Choćby tylko przez dzisiejszy wieczór.

– No nie wiem – wahała się Teresa. – Termin nas goni…

– O tym właśnie mówię. Musimy się wyładować, odsunąć ponure myśli, a kto wie, czy wtedy nie przyjdzie do głowy coś twórczego. Więc się nie sprzeczaj. Nie przyjmuję odmowy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: