O dziesiątej trzydzieści budynek był zamknięty, Teresa musiała więc użyć klucza do głównego wejścia. Głuchy odgłos kroków na pustej, marmurowej posadzce hallu rozszedł się echem po wnętrzu. Nawet jęk windy zdawał się głośny w panującej dookoła ciszy.

– Często tu bywasz po godzinach? – zapytał Jack.

Teresa zaśmiała się.

– Cały czas. Prawie tu mieszkam.

W milczeniu pojechali na górę. Kiedy drzwi się otworzyły, Jack z zaskoczeniem odkrył, że całe piętro jest oświetlone, a na korytarzu panuje ruch jak w południe. Zapracowane postacie schylały się nad niezliczonymi deskami kreślarskimi.

– Co wy tu robicie? Pracujecie na dwie zmiany? – zapytał zdziwiony.

Teresa znowu odpowiedziała śmiechem.

– Nie, skądże. Oni są tu od rana. Reklama to świat rywalizacji. Jeśli chcesz w tym pracować, musisz poświęcić cały swój czas. Zbliża się kilka przeglądów.

Przeprosiła na chwilę swego gościa i podeszła do kobiety stojącej przy najbliższej desce. Podczas gdy rozmawiały, Jack przyjrzał się obszernemu pomieszczeniu. Nie spodziewał się aż tylu stanowisk pracy. Oprócz nich było kilka samodzielnych pokoi połączonych wspólną ścianą od strony windy.

Po chwili Teresa wróciła.

– Alice przedstawi zaraz materiał – powiedziała. – Pójdziemy do pokoju Colleen.

Wprowadziła Jacka do jednego z pokoi i włączyła światło. W porównaniu z otwartą przestrzenią pracowni było to małe, pozbawione okien, klaustrofobiczne pomieszczenie całkowicie zawalone gazetami, książkami, magazynami i taśmami wideo. Stało tu także kilka sztalug z przygotowanym do użycia kartonem rysunkowym.

– Z pewnością Colleen nie weźmie mi za złe, jeśli zrobię nieco miejsca na biurku. – Mówiąc to, przesunęła na bok stos pomarańczowych kalek, zebrała kilka książek i położyła na podłodze. Gdy skończyła, w pokoju zjawiła się Alice.

Teresa przedstawiła ich sobie i kazała Alice omówić nowe pomysły reklamowe.

Jack bardziej zainteresował się procesem niż treścią powstających reklam. Nigdy się nie zastanawiał nad tym, jak powstają telewizyjne reklamy, i musiał z szacunkiem przyznać, że wymaga to wielkiej pomysłowości i ciężkiej pracy.

Wyjaśnienia zabrały Alice około piętnastu minut. Kiedy skończyła, zebrała materiały i spojrzała na Teresę. Najwyraźniej czekała na dalsze instrukcje. Teresa jednak tylko podziękowała i odesłała ją do pracowni.

– No i tak to właśnie jest – odezwała się do Jacka. – Oto garść pomysłów, które zrodziły się z tematu o chorobach szpitalnych. Co o tym sądzisz?

– Jestem pod wrażeniem waszej ciężkiej pracy – odparł.

– Bardziej interesuje mnie twoje zdanie w tej konkretnej sprawie. Co sądzisz o reklamówce, w której do szpitala przychodzi Hipokrates i wręcza medal "Po pierwsze nie szkodzić"?

Jack wzruszył ramionami.

– Nie uważam siebie za kompetentnego krytyka filmów reklamowych.

– Oj, daj spokój – odpowiedziała, znacząco unosząc oczy. – Chcę usłyszeć twoje zdanie jako przeciętnego człowieka. To nie jest żaden quiz na inteligencję. Co byś powiedział, gdybyś zobaczył tę reklamówkę w telewizji, powiedzmy w przerwie meczu o Super Bowl.

– Myślę, że to sprytne – przyznał.

– Czy zdecydowałbyś się skorzystać ze szpitala National Health, gdyby się okazało, że przypadki infekcji szpitalnych są u nich rzadkie?

– Kto wie.

– Dobra – powiedziała, starając się zachować spokój. – Może masz jakieś inne pomysły. Co jeszcze moglibyśmy zrobić?

Jack zastanawiał się kilka minut.

– Moglibyście także wykorzystać Olivera Wendella Holmesa i Josepha Listera.

– Czy Holmes nie był poetą? – zapytała Teresa.

– Ale również lekarzem – wyjaśnił Jack. – On i Lister zrobili pewnie więcej niż ktokolwiek inny, aby lekarze po każdym kontakcie z pacjentem myli ręce. Tak, Semmelweis także pomógł. W każdym razie mycie rąk to najważniejsza sprawa, jeśli chce się powstrzymać choroby roznoszone w szpitalach.

– Hmmm – zastanowiła się Teresa. – To brzmi interesująco. Osobiście uwielbiam takie starocie. Od razu pójdę do Alice i niech zleci komuś rozpracowanie tematu.

Oboje wyszli z pokoju Colleen. Teresa podeszła do Alice i chwilę rozmawiały.

– W porządku – powiedziała, gdy wróciła do Jacka. – Kula zaczęła się toczyć. Chodźmy stąd. – W windzie Teresa wysunęła następną propozycję. – A może skoczylibyśmy teraz do twojego biura? – zapytała. – Skoro widziałeś moje, to byłoby miło, gdybyś zaprosił mnie do siebie.

– Nie chciałabyś tego oglądać. Wierz mi.

– Spróbujmy.

– Mówię prawdę. To nie jest przyjemne miejsce.

– Ale myślę, że interesujące – upierała się Teresa. – Kostnicę widziałam tylko na filmie. Kto wie, może zrodzi się z tego jakiś nowy pomysł. A poza tym, gdy zobaczę, gdzie pracujesz, to pewnie zrozumiem cię troszkę lepiej.

– Nie jestem pewien, czy chcę być rozumiany.

Wyszli z budynku i stanęli na chwilę na chodniku.

– No i jak? Przecież to nie może zabrać zbyt wiele czasu, a i tak nie jest jeszcze późno.

– Ale z ciebie uparciuch – skomentował jej nalegania Jack. – Czy ty zawsze stawiasz na swoim?

– Zazwyczaj – przyznała i dodała ze śmiechem: – Ale wolę myśleć o sobie jako o nieustępliwej.

– Niech będzie – zgodził się. – Nie mów mi jednak, że cię nie ostrzegałem.

Zawołali taksówkę. Jack podał adres. Kierowca natychmiast zawrócił i skierował się na Park Avenue.

– Odniosłam wrażenie, że jesteś samotnikiem – powiedziała Teresa.

– Jesteś niezwykle spostrzegawcza.

– Nie musisz być taki zgryźliwy.

– Tym razem akurat nie byłem.

Gdy w półmroku taksówki spojrzeli na siebie, na ich twarzach zatańczyły promienie światła z ulicznych latarni.

– Trudno odgadnąć, jak się zachowywać w twoim towarzystwie – stwierdziła.

– Mógłbym powiedzieć to samo.

– Byłeś kiedyś żonaty? Jeżeli nie masz nic przeciwko takim pytaniom.

– Tak, byłem.

– I nie wyszło? – raczej wyciągnęła wniosek, niż pytała.

– Był pewien problem – przyznał Jack. – Ale nie bardzo mam ochotę o tym mówić. A ty? Miałaś męża?

– Tak, miałam. – Westchnęła i spojrzała przez okno jadącego samochodu. – Ale ja także wolę o tym nie mówić.

– No i już łączą nas dwie rzeczy – zauważył Jack. – To samo odczuwamy w nocnych klubach i oboje nie lubimy rozmawiać o poprzednich małżeństwach.

Jack poprosił, aby kierowca zatrzymał się na Trzydziestej przy wejściu do gmachu medycyny sądowej. Z zadowoleniem odnotował brak obu furgonetek. Pomyślał, że to znak, iż na stołach nie leżą żadne świeże ciała. Chociaż to Teresa nalegała na wizytę, nie chciał jednak niepotrzebnie narażać jej na odpychający widok.

Nie odezwała się ani słowem, kiedy Jack prowadził ją wzdłuż ściany zbudowanej z lodówek przeznaczonych do przechowywania ludzkich ciał. Dopiero kiedy zobaczyła stos sosnowych trumien, zapytała, po co tu stoją.

– Przeznaczone są dla nie zidentyfikowanych osób oraz dla tych, po które nikt się nie zgłasza – wyjaśnił. – Ich ciała są później palone w miejskim krematorium.

– Czy to się często zdarza?

– Bez przerwy.

Teraz zabrał ją do sali autopsyjnej. Otworzył drzwi do umywalni. Teresa zajrzała, ale nie weszła. Sala była doskonale widoczna przez oszklone drzwi. Stalowoszare stoły autopsyjne połyskiwały w mdłym świetle.

– Sądziłam, że to będzie bardziej nowoczesne miejsce -przyznała. Bardzo uważała, by niczego nie dotknąć.

– Kiedyś było – stwierdził Jack. – Już dawno miało zostać poddane kompletnej modernizacji. Tak się składa, że miasto jest w ciągłym kryzysie finansowym i wielu polityków skutecznie sprzeciwia się topieniu tu pieniędzy. Zdobycie odpowiednich funduszy jest trudne, z drugiej jednak strony otrzymaliśmy supernowoczesne wyposażenie do badania DNA.

– Gdzie jest twój pokój?

– Na czwartym piętrze.

– Mogę go zobaczyć?

– Czemu nie? Doszliśmy tak daleko, to możemy wejść i tam.

Przeszli znów obok kostnicy i poczekali na windę.

– Trudno tu się dobrze czuć, prawda? – zapytał Teresę.

– Ma nieco makabryczną atmosferę – przytaknęła.

– Pracując tu, zapominamy, jak takie miejsce oddziałuje na kogoś z zewnątrz- stwierdził Jack, chociaż był pod wielkim wrażeniem spokoju i opanowania, które okazywała Teresa.

Winda wreszcie zjechała, więc wsiedli, Jack wcisnął guzik i ruszyli na górę.

– Jak to się stało, że zdecydowałeś się na ten rodzaj kariery? Miałeś trudności na studiach?

– Rany boskie, nie – odpowiedział zaskoczony. – Chciałem czegoś czystego, technicznie zaawansowanego, emocjonalnie wypełniającego, no i lukratywnego. Tak zostałem okulistą.

– I co się stało?

– Moją praktykę diabli wzięli, a raczej AmeriCare. Nie chciałem pracować ani dla nich, ani dla podobnej korporacji i zrezygnowałem. To przeklęty czas niepotrzebnych lekarzy specjalistów.

– Czy było aż tak ciężko?

Jack nie od razu odpowiedział. Winda zatrzymała się na czwartym piętrze.

– Niezwykle ciężko – powiedział i poszedł korytarzem w stronę gabinetu. – Przede wszystkim z powodu samotności.

Teresa spojrzała na Jacka. Nie spodziewała się, że on może narzekać na samotność. Uważała, że jest samotnikiem z wyboru. Gdy patrzyła na niego, zdawało się jej, że dyskretnie wytarł oko. Łza? Najwyraźniej była w tym jakaś tajemnica.

– Jesteśmy – oznajmił. Otworzył kluczem drzwi i wcisnął przełącznik światła.

Wnętrze przedstawiało gorszy widok, niż się spodziewała. Ciasny, wąski pokoik. Zapełniały go szare, stare, metalowe meble. Ściany gwałtownie potrzebowały malowania. Pod sufitem było pojedyncze, brudne okno.

– Dwa biurka? – zapytała.

– Siedzę tu z Chetem – wyjaśnił.

– A które jest twoje?

– To z bałaganem. Historia z dżumą pochłonęła mnie bardziej niż zwykle. Jestem spóźniony, bo nie cierpię papierkowej roboty.

– Doktorze Stapleton! – ktoś zawołał go po nazwisku.

Okazało się, że to Janice Jaeger.

– Dowiedziałam się od strażnika, że pan tu jest – wyjaśniła, przywitawszy się z Teresą. – Próbowałam złapać pana w domu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: