– Przypadek. Zbiegi okoliczności, okazuje się, działają w różne strony, tym razem szczęśliwie. Uważam to za rodzaj cudu. Masz jakieś obowiązki?

– No pewnie. Muszę dostarczyć te walizki do Alicji, Kajtek jutro otwiera wystawę, tam są jego obrazki. Nie rozumiem tej polki, która tam wybuchła. Ktoś czyha na jego twórczość?

– O ile to jest jego twórczość. Skąd to wzięłaś? W trzech zdaniach wyjaśniłam sprawę teściowej, jej portfela i paszportu. Paweł znał ją niegdyś, nie zdziwił się wcale. Westchnął.

– Ryzyk-fizyk, podrzucimy te klamoty. Moim zdaniem, nastąpiła pomyłka i walizki są czyste, ale na wszelki wypadek lepiej się ich pozbyć. Alicja mieszka tam, gdzie mieszkała? W Birkerod?

Przyświadczyłam i usiadłam wygodniej. Ulga, jaka ogarnęła mnie na jego widok, przywiędła nieco, kiedy przypomniałam sobie koszmarną pomyłkę na dworcu Centralnym. Wesołe mam popołudnie, nie ma co… Chociaż właściwie teraz już zaczyna się wieczór…

– Czasu mam tyle, co kot napłakał – powiedział Paweł pod drodze. – W skrócie, przyjechałem tu na zamówienie, robię wnętrza dla jednego faceta. Jakaś jełopa rozwaliła mi wóz na parkingu wczoraj, w ostatniej chwili, przyleciałem samolotem i kupiłem to, w czym siedzisz. Duńskiego podatku nie płacę, więc mi wypadło niedrogo, a za tamten mi zwrócą. Mieszkam w SAS-ie i ty też tam zamieszkasz.

– Puknij się. Ja z byłego demoluda.

– Mówiłem, że jest dużo do gadania, więc nie zawracaj głowy. Stać mnie jeszcze na drugi pokój. Jutro muszę być w Malmö, a pojutrze rano wracam przez Belgię, gdzie też mam interesy. Dzieje się coś dziwnego i trzeba się zastanowić. Proponuję, żebyś się nie pokazywała w okolicy Alicji, ja te walizki zaniosę.

– Nie przesadzasz? Jakim sposobem ktokolwiek mógłby zdążyć z lotniska przed nami?

– W tym kraju istnieją telefony – zauważył Paweł z lekką irytacją. – Wasze powiązania z Alicją zna cały świat, nie dam głowy, czy tam ktoś nie czatuje na wsiaki słuczaj. Żartów nie ma, same schody, potem ci powiem szczegółowo, a teraz mów, gdzie zatrzymać, żeby się nie rzucać w oczy.

Poradziłam, żeby stanął na parkingu przed sklepem i przekazał Alicji komunikat o kretyńskich zbiegach okoliczności, w wyniku których teściowa przyleci nieco później i wszystko wyjaśni. Zaczekałam, nie wysiadając.

– I co? – spytałam z niepokojem, bo wrócił dziwnie szybko.

– Nic. W ogóle jej nie widziałem, ale światło się świeci. Brakuje nam czasu, żeby się długo dobijać, zostawiłem to za furtką i cześć. Smrodu nie ma, nikt mnie nie widział, a tu, zdaje się, nadal nie kradną?

W drodze powrotnej do Kopenhagi siedziałam obok niego i w ciągu tych dwudziestu minut opowiedziałam wszystko. Paweł nie wpadł w histerię, wysłuchał spokojnie.

– Ciekawa rzecz, co on mógł wtrynić do tej torby – rzekł w zadumie. – Trochę może przesadziłaś z uczynnością, lepiej było zostać w Warszawie i odebrać to, ale przepadło i nie ma co się roztkliwiać. Jest jeszcze szansa, że odbierzesz po powrocie…

– Nikła…

– Nie szkodzi. Na razie to tu też wyskoczyło coś dziwnego, usiądziemy spokojnie i powiem ci, dlaczego pojechałem na lotnisko. To znaczy, pójdziemy do łóżka, żeby to już mieć z głowy i potem będę mógł ci powiedzieć spokojnie.

– A twoja żona? -spytałam troszeczkę jadowicie.

– O mojej żonie pogawędzimy przy innej okazji… Pokój dostałam na tym samym piętrze co on, a jego propozycje wzbudziły moją pełną aprobatę. Kolację przyniesiono nam na górę, szwedzki półmisek z Danii śmiało mógł wystarczyć na sześć osób, wszelkie problemy na długą chwilę znikły, a kiedy pojawiły się na nowo, mój stosunek do nich był jakby trzeźwiejszy. Paweł zawsze dobrze mi robił na wszystko.

– Zlecenie mam tutaj duże – oznajmił spokojnie, nalewając wino. – Firma kosmetyczna szwedzko-francuska, biura i prywatny dom faceta, reprezentacyjne salony życzy sobie posiadać. Przyjechałem popatrzeć, omawiałem z nim wszystko u niego, już właściwie skończyliśmy, kiedy nastąpiło to dziwowisko. Gdyby mi o tym opowiedziano, pewnie bym nie uwierzył, może też nie uwierzysz, bo wydawałoby się, że istnieją jakieś granice dla głupich przypadków. Okazuje się, że nie. Zadzwonił telefon, facet odebrał i zgadnij, po jakiemu rozmawiał?

– Po polsku – odparłam bez namysłu, bo była to bezwzględnie najgłupsza możliwość ze wszystkich.

– Jasne. Twoje zdrowie, Aśka, jeszcze się dotychczas na tobie nie zawiodłem.

– Wzajemnie – powiedziałam ciepło i nagle poczułam, że nienawidzę tej jego żony śmiertelnie.

– Przyczyny łatwo zrozumieć – mówił dalej, nie odgadłszy, na szczęście, moich myśli. – Duński mogłem trochę znać, rozmawiałem z nim po angielsku, a w jego oczach jestem francuskim architektem. Jaki francuski architekt, z perfect opanowanym angielskim, ma pojęcie o polskim języku? Nazwisko, zwracam ci uwagę, mam rdzennie francuskie, wystarczyło zmienić jedną literę, o co postarałem się od pierwszego kopa. Posłuchałem sobie tej konwersacji, na razie jednostronnej, po czym natychmiast dowiedziałem się, co mówiono z drugiej strony i niczego nie musiałem dedukować. Facet przeprosił mnie grzecznie i sam zadzwonił. Nie będę się wdawał w cytaty, od razu powiem ci całość. Otóż jakiś gość zawiadomił go, że facetka nazwiskiem Chmielewska rąbnęła im torbę z towarem, który miał iść do Danii i właśnie przed chwilą odleciała do tej Danii.

– Z jakim towarem? – wyrwało mi się niepotrzebnie.

– Nie rozśmieszaj mnie. On z miejsca, zadzwonił do swoich pomagierów, poinformował, jak wyglądasz i w co jesteś ubrana, oraz że masz dwie walizki. Nie wiadomo jakim sposobem i kiedy zdążyłaś ten towar przełożyć z podręcznej torby do walizek, ale mogło to być ukartowane i byłaś przygotowana na działanie błyskawiczne. Te walizki trzeba ci odebrać na Kastrupie, ciebie zaś unieszkodliwić. Co do towaru, nie ma wątpliwości, narkotyki, podobno ostatnio produkujemy jakieś gówno dużej klasy. Podał dokładną godzinę przylotu, co pozwoliło mi słuchać dość spokojnie. Wysunął supozycję, że ktoś się tobą posłużył bez twojej wiedzy, więc akcja ma nosić znamiona przypadku. Sama rozumiesz, że w odpowiedniej chwili zakończyłem pertraktacje i postarałem się zdążyć na lotnisko. Teraz, jeśli chcesz, zastanówmy się, o co tu w ogóle chodzi.

Słuchałam ze zgrozą i w kompletnym osłupieniu. Nie do wiary, żeby tak zbiegły się dwie afery, cud czy co…? Nawet jako cud, to chyba przesada… Może ta lada bagażowa stanowi jakiś punkt przerzutowy? No dobrze, ale sama ją przecież sobie wybrałam, bez zastanowienia, bezmyślnie, można powiedzieć z marszu! Została pod nią torba Mikołaja, diabli wiedzą z czym…

– Szlag mnie trafi! – ogłosiłam ze złością. – Głupota, co oni sobie wyobrażali, debile chyba… No dobrze, może tym autobusem jechał mój wspólnik z walizkami i całą drogę przekładaliśmy z jednego w drugie… Technicznie możliwe… Nie, czekaj! Nie rozumiem okoliczności towarzyszących, przecież odjechałam po minucie, a oni tam zostali!

Kto i skąd wiedział, że na lotnisku miałam walizki?! I skąd wiedzieli, jak się nazywam?!

– Wzywali cię przez głośnik, nie? Całe Okęcie słyszało. Ponadto dorozumiałem się, że ci trzej faceci, z którymi wdałaś się w rękoczyny…

– Głową go walnęłam – przypomniałam ponuro.

– W porządku, w głowoczyny. Ci trzej faceci byli tylko pomagierami. Z boku stał osobnik właściwy, patrzył i baraniał. Poleciał za tobą, widział, w co wsiadłaś, pojechał na lotnisko taksówką, widział cię przy wadze i słyszał apele. Zadzwonił natychmiast. To on miał tę torbę odebrać i odpracować przemyt, ale po wydarzeniu nie miał co odbierać. Ponieśli bardzo dużą stratę i nie przepuszcza ci tego.

Rozzłościłam się bardziej.

– Cholera. Żeby ten Mikołaj pękł! Myślałam, że już mam z nim spokój, okazuje się, że przeciwnie. Po jakiego diabła ja do niego pojechałam…?!

– Przestałem mu źle życzyć od chwili, kiedy się z nim rozeszłaś. Widzę, że niesłusznie. Ale sprawiedliwie należy zauważyć, że nie miał z tym nic wspólnego. To nie była przecież jego torba?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: