Przerzuciłam papiery.
– Żadnego zdjęcia?
– Niepotrzebne ci. Na pewno będzie siedziała na ławce najbliżej parkingu, pławiąc się w promieniach słońca.
– Jakieś wskazówki?
– Staraj się nie stawać pod wiatr.
Wykrzywiłam twarz w uśmiechu i wyszłam.
Dzięki swemu położeniu nad rzeką Delaware Trenton miało kiedyś szansę stać się ośrodkiem rozwoju przemysłu i handlu. Z biegiem lat jednak spadała żeglowność nurtów Delaware, a wraz z tym i znaczenie Trenton. I tak w końcu stało się ono tym, czym jest dzisiaj – jeszcze jednym większym przystankiem w sieci stanowych autostrad. Chociaż ostatnio ożywiła się u nas mała liga baseballu, a więc sława i fortuna były zaledwie na wyciągnięcie ręki.
Wokół dworca kolejowego ciągnęły się slumsy. Nie sposób było dojechać na stację nie mijając po drodze małych, ponurych czynszowych kamienic bez ogródków, zamieszkanych na stałe przez ludzi o ponurych twarzach. Podczas lata dochodziło tu do ostrych awantur, ale kiedy temperatura spadała, opadały też i emocje, a wrogość chowała się w zaciszu czterech ścian.
Jechałam przez tę dzielnicę z zablokowanymi drzwiami wozu i zamkniętymi oknami. Właściwie był to bardziej odruch niż rzeczywiste zabezpieczenie, bowiem nawet dziecko mogło przeciąć scyzorykiem płócienny dach mego samochodu.
Dworzec kolejowy w Trenton jest mały i nie wyróżnia się niczym szczególnym. Do głównego wejścia prowadzi podjazd w kształcie łuku, na którym stoi kilka taksówek i policjant, który ma oko na wszystko. Wzdłuż podjazdu ustawiono miejskie ławki.
Eula siedziała na tej najdalszej. Miała na sobie kilka zimowych kurtek, fioletową wełnianą czapeczkę i sportowe obuwie. Jej twarz, pomarszczoną i jakby papierową, okalały siwiuteńkie krótko obcięte włosy, wystające spod czapki zmierzwionymi kępkami. Jej nogi przywodziły na myśl gigantyczne wepchnięte w buty serdelki. Eula siedziała z szeroko rozsuniętymi kolanami, pozwalając wszystkim podziwiać to, czego lepiej było nie oglądać.
Zatrzymałam samochód tuż przy niej, pod znakiem zakazu parkowania. Policjant rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
Machnęłam w jego kierunku papierami, które dostałam od Connie.
– Tylko na minutkę! – krzyknęłam. – Przyjechałam, żeby zabrać Eulę do sądu.
Popatrzył na mnie ironicznie i wrócił do swojej wielce zajmującej czynności, jaką było gapienie się w siną dal.
– Nie pojadę do sądu – zagulgotała Eula na mój widok.
– Dlaczego?
– Świeci słońce, a ja muszę mieć dużo witaminy D.
– Kupię ci karton mleka. Tam też jest witamina D.
– A co mi jeszcze kupisz? Może kanapkę?
Wyjęłam z torebki bułkę z tuńczykiem.
– Miałam to zjeść na obiad, ale proszę.
– Z czym jest ta kanapka?
– To kajzerka z tuńczykiem. Od Fiorella.
– Fiorello robi dobre kanapki. Poprosiłaś może o dodatkowe ogórki?
– Tak, są dodatkowe ogórki.
– No, nie wiem… A co z moimi rzeczami?
Za plecami Euli stał koszyk z supermarketu, z dwoma czarnymi plastikowymi workami na śmiecie pełnymi Bóg wie czego.
– Zamkniemy twoje rzeczy w skrytce bagażowej na dworcu.
– A kto zapłaci za skrytkę? Sama dobrze wiesz, jakie mam dochody.
– Dobra, zafunduję ci tę skrytkę.
– Musisz tam zanieść moje rzeczy. Utykam na jedną nogę.
Zerknęłam na gliniarza, który wciąż uśmiechał się pod nosem i oglądał własne buty.
– Chcesz może coś wyjąć z tych worków? – zapytałam Eulę.
– Nie – odparła. – Mam wszystko, czego mi potrzeba.
– I obiecujesz, że kiedy zabezpieczę twoje manatki, przyniosę ci mleko i dam kanapkę, pojedziesz ze mną?
– Zgoda…
Wtaszczyłam worki na schody, zaciągnęłam je korytarzem do skrytek i dałam bagażowemu dolara napiwku, żeby pomógł mi upchnąć to diabelstwo w jednej z nich. Jeden worek, jedna skrytka. Wrzuciłam do otworów garść ćwierćdolarówek, zabrałam kluczyki i oparłam się o ścianę dla nabrania oddechu. Zastanawiałam się, czy nie powinnam trochę poćwiczyć, by rozwinąć partie górnych mięśni. Podreptałam do wyjścia, a po drodze wstąpiłam do McDonalda i kupiłam Euli karton niskotłuszczowego mleka. Wypadłam przed dworzec i zaczęłam się rozglądać za Eulą. Nie było jej nigdzie. Zniknął też gdzieś policjant. Na domiar złego za wycieraczką mojego jeepa pojawił się blankiet za niewłaściwe parkowanie.
Podeszłam do pierwszej z brzegu taksówki i zastukałam w boczną szybę.
– Nie wie pan, gdzie się podziała Eula? – zapytałam.
– Nie mam pojęcia – odparł kierowca. – Wzięła taksówkę.
– Miała pieniądze na taksówkę?
– Pewnie. Całkiem nieźle tu zarabia.
– Wie pan może, gdzie ona mieszka?
– O tam, na tamtej ławce, ostatnia z prawej.
Cudownie. Wsiadłam do samochodu, zawróciłam i podjechałam do parkingu. Zaczekałam, aż ktoś zwolni miejsce i zaparkowałam jeepa. Zjadłam kanapkę, popiłam mlekiem i dalej czekałam z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
Dwie godziny później pod dworzec podjechała taksówka i wysiadła z niej Eula. Podreptała do swojej ławki i usiadła, dając wszystkim wyraźnie do zrozumienia, że to jej terytorium. Wyjechałam z parkingu i powoli podjechałam do niej, uśmiechając się.
Eula również się uśmiechnęła.
Wysiadłam z samochodu i podeszłam do niej.
– Pamiętasz mnie?
– Tak – odparła. – To ty zabrałaś moje rzeczy.
– Zamknęłam je w skrytce.
– Długo ci zeszło.
Urodziłam się o miesiąc za wcześnie, i nigdy nie umiałam docenić cierpliwości.
– Widzisz te dwa kluczyki? Tylko nimi można otworzyć skrytki, w których są zamknięte twoje rzeczy. Albo wsiadasz do samochodu, albo wrzucam kluczyki do studzienki.
– Nie zrobiłabyś tego biednej staruszce.
Resztką sił powstrzymałam się, by na nią nie ryknąć.
– No dobrze – powiedziała Eula wstając z ławki. – Ostatecznie mogę pójść. I tak już nie ma słońca.
Wydział policji w Trenton mieści się w dwupiętrowej kamienicy z czerwonej cegły. Bliźniaczy budynek obok, połączony na poziomie parteru z komendą, mieści w sobie sale sądowe i kancelarie: Wokół tej ostoi prawa i praworządności rozciągają się slumsy. W ten sposób policja nie musi zbyt długo szukać najrozmaitszych przestępców.
Postawiłam samochód na parkingu przyległym do budynku policji i zaciągnęłam Eulę do holu wejściowego, aż do samego biurka dyżurnego. Gdyby już było po godzinach urzędowania lub schwytałabym groźnego zbiega, od razu wparowałabym tylnym wejściem do gabinetu oficera dyżurnego. Ale Eula to co innego. Posadziłam ją przy biurku dyżurnego, a sama starałam się dowiedzieć, czy sędzia, który wypuścił ją za kaucją, jest teraz w pracy. Okazało się, że nie, a więc i tak musiałam udać się do oficera dyżurnego, by mu powierzyć Eulę.
Dałam jej kluczyki od skrytek, zabrałam z biurka formularz przekazania osoby i wyprowadziłam ją przez tylne drzwi.
Morelli czekał na mnie na parkingu. Oparty o mój samochód, trzymał ręce w kieszeniach udając twardziela. Zresztą tak bardzo nie musiał udawać.
– Co nowego? – zapytał.
– Niewiele. A u ciebie?
Wzruszył ramionami.
– Leniwy dzionek.
– Aha.
– Masz coś w sprawie Kenny’ego? – zapytał.
– Nic, co bym ci mogła powiedzieć. Wczoraj wieczorem świsnąłeś mi rachunek telefoniczny Kenny’ego.
– Wcale nie świsnąłem. Zapomniałem po prostu, że trzymam go w ręku.
– Akurat. To dlaczego nic nie mówisz o tych meksykańskich numerach?
– Bo nie ma o czym mówić.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. I nie wierzę też, że szukasz Kenny’ego tylko dlatego, że taki dobry z ciebie kuzyn.
– Masz powody, by w to wątpić?
– Ściska mnie w dołku.
Morelli uśmiechnął się.
– To rzeczywiście niezbity dowód.
W porządku. Spróbujmy zatem z innej beczki.
– Myślałam, że gramy w jednej drużynie.
– Są różne zespoły. Czasami trzeba działać niezależnie.
Przewróciłam oczyma.
– Powiedzmy to sobie wprost – wygarnęłam mu. – Dotychczas dzieliłam się z tobą każdą informacją, a ty ze mną wcale. Kiedy wreszcie znajdziemy Kenny’ego, to zwiniesz mi go pewnie sprzed nosa z nie znanych mi jeszcze przyczyn i tyle będzie mojej nagrody za schwytanie przestępcy.
– To nie tak. Wcale nie mam zamiaru pozbawiać cię nagrody.
– Daj spokój, Morelli. Przecież wiadomo, że tak właśnie będzie i oboje mamy tego świadomość.