Rozdział 5
Kiedy wyjechałam ze stacji benzynowej, było jeszcze wczesne popołudnie. Od Sandemana dowiedziałam się tylko tyle, że nie darzy mnie sympatią. Zresztą z wzajemnością. Wydawało mi się, że w zwykłych okolicznościach Kenny nie mógłby się kumplować z Sandemanem, ale widać nie były to normalne warunki. Sandeman miał w sobie coś, co wzbudzało mój niepokój.
Nie paliłam się do grzebania w jego życiorysie, ale doszłam do wniosku, że warto mu poświęcić trochę uwagi. Chciałam przynajmniej rzucić okiem na jego przytulne gniazdko i sprawdzić, czy przypadkiem nie dzieli go z Kennym.
Przejechałam aleją Hamiltona i niedaleko biura Vinniego znalazłam wolne miejsce na chodniku. Gdy weszłam do biura, Connie, zła niczym chmura gradowa, trzaskała szufladami i klęła na czym świat stoi.
– Twój kuzyn to prawdziwy skurwysyn – ryknęła na mnie. – Stronzo! [Stronzo (z wł.) – szuja, drań.]
– Co tym razem przeskrobał?
– Pamiętasz tę nową pracownicę, którą niedawno zatrudniliśmy?
– Sally jakaś tam.
– Tak. Sally, geniusz alfabetu.
Rozejrzałam się po biurze.
– Zdaje się, że jej już tu nie ma.
– I nic dziwnego. Twój kuzynek Vinnie przydybał, ją jak pochylała się nad szufladą kartoteki z literą D, i próbował się z nią zabawić w chowanie parówki.
– Domyślam się, że Sally nie miała ochoty na tę zabawę.
– Wybiegła stąd z krzykiem, wrzeszcząc, że jej pensję możemy wpłacić na cele dobroczynne. Teraz nie ma nikogo do segregowania, więc zgadnij, kto tu wyrabia nadgodziny? – Connie kopnięciem zamknęła szufladę. – To już trzecia pracownica w ciągu dwóch miesięcy!
– Może powinnyśmy zrobić zrzutkę i wykastrować Vinniego?
Connie otworzyła środkową szufladę swego biurka i wyjęła nóż sprężynowy. Wcisnęła guzik i ostrze wyskoczyło z groźnym trzaskiem.
– Może lepiej zróbmy to same!
Zadzwonił telefon i Connie schowała nóż do szuflady. W czasie gdy ona rozmawiała, ja przejrzałam archiwum w poszukiwaniu teczki Sandemana. Nie był tu odnotowany, więc albo nie zabiegał o poręczenie, albo korzystał z usług innej firmy poręczycielskiej. Zaczęłam przeglądać książkę telefoniczną Trenton, ale tam również niczego nie znalazłam. Zadzwoniłam do Loretty Heinz z biura meldunkowego. Przyjaźniłyśmy się z Lorettą od dawna. Należałyśmy do tej samej drużyny harcerskiej i wspólnie jakoś przebrnęłyśmy przez najgorsze dwa tygodnie w moim życiu na obozie w Sacajawea. Loretta wstukała coś szybko do komputera i oto proszę, miałam adres Sandemana.
Przepisałam go i mruknęłam Connie „do widzenia”.
Sandeman mieszkał przy ulicy Morton, w dzielnicy wielkich domów z betonu, które powoli szły w rozsypkę. Wszędzie widać było zaniedbane trawniki, w brudnych oknach wisiały podarte zasłony, a na ścianach kwitła sprayowa twórczość młodocianych gangów. Większość domów zasiedlało kilku lokatorów. W niektórych spalonych i opuszczonych budynkach otwory okienne zabito deskami. Widać też było domy odremontowane, którym starano się przywrócić ich dawny splendor i dostojeństwo.
Sandeman mieszkał w budynku wraz z kilkoma innymi rodzinami. Nie był to może najpiękniejszy obiekt przy tej ulicy, ale też i nie najgorszy. Na frontowych schodach siedział jakiś staruszek o pożółkłych białkach oczu i posiwiałych włosach. Srebrna szczecina pokrywała zapadłe policzki, a skórę miał ciemną niczym smoła. Z kącika ust wystawał mu papieros. Staruszek zaciągnął się i skrzywił na mój widok.
– Od razu wyczuwam gliniarzy – powiedział.
– Nie jestem policjantką. – O co im wszystkim chodzi z tą policją? Spojrzałam na swoje martensy zastanawiając się, czy to przypadkiem nie bierze się z powodu butów. Morelli miał chyba rację. Może rzeczywiście powinnam się ich pozbyć.
– Szukam Perry’ego Sandemana – oznajmiłam pokazując staruszkowi wizytówkę. – Szukam też jego przyjaciela.
– Sandemana nie ma w domu. W dzień pracuje na stacji benzynowej. Zresztą wieczorami też go trudno zastać. Wraca tu, kiedy się spije albo naćpa. A wtedy jest bardzo nieprzyjemny i lepiej się od niego trzymać z daleka. Kiedy jest pod gazem, dostaje małpiego rozumu. Ale to dobry mechanik. Każdy to pani powie.
– Wie pan może, pod którym mieszka?
– 3C.
– Jest tam ktoś teraz?
– Nie widziałem, żeby ktoś wchodził.
Minęłam staruszka i weszłam do budynku. Stałam przez chwilę, przyzwyczajając wzrok do ciemności. Otaczało mnie zatęchłe powietrze. Czuć w nim było odór z kiepskiej kanalizacji. Poplamiona tapeta odłaziła od ścian. Drewniana podłoga aż chrzęściła od śmieci.
Wyjęłam z torebki aerozol obronny i przełożyłam go do kieszeni spodni. Powoli wchodziłam po schodach. Na drugim piętrze było troje drzwi. Wszystkie zamknięte na głucho. Zza jednych dobiegał dźwięk telewizora. W pozostałych dwóch mieszkaniach panowała cisza. Zastukałam do drzwi z tabliczką 3C i czekałam na odzew. Zastukałam ponownie. Nic.
Z jednej strony bałam się jak diabli spotkania oko w oko z kryminalistą i chciałam się stąd czym prędzej wynieść. Ale z drugiej strony chciałam też złapać Kenny’ego i czułam się zmuszona przez to przejść.
Na końcu korytarza zauważyłam okno. Za szybą widać było jakąś pordzewiałą konstrukcję, która wyglądała mi na drabinkę przeciwpożarową. Podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Wszystko się zgadzało, to była drabinka i na dodatek przylegała do okna Sandemana. Gdybym na nią weszła, mogłabym zajrzeć do jego mieszkania. Na dole nie zauważyłam nikogo. W kamienicy stojącej naprzeciwko wszystkie okna miały pozaciągane zasłony. Należało działać.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki, oddech. Co złego mogło mnie spotkać? Mogłam zostać aresztowana, zastrzelona, pobita na kwaśne jabłko, no i mogłam też spaść i połamać sobie kości. A wariant optymistyczny? W mieszkaniu nie będzie nikogo, a ja będę mogła w nim pobuszować.
Otworzyłam okno i wyszłam na drabinkę przeciwpożarową. Metalowe schodki znałam jak własną kieszeń, gdyż sama miałam takie przy oknie i spędziłam na nich wiele czasu. Szybko przemknęłam pod okno Sandemana i zajrzałam do środka. W mieszkaniu stała nie zaścielona prycza, która służyła za łóżko. Umeblowania dopełniał niewielki stolik kuchenny, krzesło, telewizor na metalowym stojaku i lodówka. Na dwóch wbitych w ścianę hakach wisiało kilka drucianych wieszaków. Na stole leżało rozgrzebane jedzenie na wynos z jakiejś knajpy, pogięte puszki po piwie, zatłuszczone papierowe tacki i pomięty papier. W mieszkaniu nie było żadnych innych drzwi, doszłam więc do wniosku, że Sandeman musi korzystać z ubikacji na pierwszym piętrze. No, nie zazdroszczę mu.
Co najważniejsze, nie znalazłam nawet śladu Kenny’ego
Jedną nogą stałam już na korytarzu, kiedy zerknęłam na dół. Między prętami żelaznej konstrukcji dostrzegłam, że staruszek z dołu stoi dokładnie pode mną i patrzy do góry osłaniając oczy od słońca. Wciąż trzymał moją wizytówkę.
– I co, jest tam ktoś? – zapytał.
– Nie.
– Tak też myślałem – powiedział. – Przez jakiś czas go nie będzie.
– Ładna drabinka przeciwpożarowa. 63
– Przydałoby się to i owo naprawić. Wszystkie bolce pordzewiały. Ja na pani miejscu bym jej nie ufał. No, ale rzecz jasna, jakby się paliło, to i tak nikt by nie zważał na rdzę.
Posłałam mu zakłopotany uśmiech i wcisnęłam się przez okno na korytarz. Czym prędzej zbiegłam po schodach i wypadłam z budynku. Wskoczyłam do jeepa, zablokowałam drzwi i odjechałam.
Pół godziny później byłam już u siebie i zastanawiałam się, co założyć na wieczorną wyprawę detektywistyczną. Zdecydowałam się na botki, długą dżinsową spódnicę i białą koszulę. Poprawiłam makijaż i nakręciłam włosy na wałki. Później, kiedy fryzura była już gotowa, wyglądałam na wyższą o kilka centymetrów. Może nie przyjęliby mnie jeszcze do ligi zawodowej koszykówki, ale na pewno byłabym w stanie onieśmielić Pigmeja.
Właśnie zastanawiałam się, czy zamówić coś z Burger Kinga czy z Pizzy Hut, kiedy rozdzwonił się telefon.
– Stephanie – usłyszałam w słuchawce głos matki – ugotowałam wielki gar gołąbków. No, a na deser jest ciasto.
– Mniam, cóż za pyszności – powiedziałam. – Ale niestety, mam inne plany na dzisiejszy wieczór.
– Jakie plany?
– Dotyczące kolacji.
– Umówiłaś się na randkę?
– Nie.
– No to nie ma sprawy.
– Mamo, w życiu są jeszcze inne problemy oprócz randek.
– Na przykład jakie?
– Na przykład praca.
– Stephanie, Stephanie, Stephanie. Przecież ty łapiesz chuliganów dla tego huncwota Vinniego. Co to za praca.
Miałam wielką ochotę walić głową o ścianę.
– Mam też lody waniliowe – kusiła matka.
– Dietetyczne?
– Nie, te drogie, które sprzedają w kartonowych kubkach.
– No dobrze – ustąpiłam. – Przyjadę.
Rex wysunął głowę z puszki i przeciągnął się, unosząc pupę do góry. Ziewnął tak, że można go było przejrzeć na wylot. Obwąchał miseczkę na jedzenie, ale nic w niej nie znalazł, więc powędrował do swojego kółka.
Zreferowałam mu, jak zamierzam spędzić wieczór, żeby się nie martwił, że późno wrócę do domu. W kuchni zostawiłam zapalone światło, włączyłam sekretarkę i wziąwszy pod pachę torebkę i brązową kurtkę, zamknęłam za sobą drzwi. Przyjadę trochę za wcześnie, ale to nie szkodzi. Będę miała czas, żeby przejrzeć nekrologi i postanowić, gdzie się wybrać po kolacji.
Kiedy zajechałam przed dom rodziców, zaczęły zapalać się uliczne latarnie. Sierp księżyca wisiał nisko na ciemniejącym wieczornym niebie. Od popołudnia zdążyło się już oziębić.
W korytarzu przywitała mnie babcia Mazurowa. Siwe włosy miała ciasno skręcone w małe loczki. Spomiędzy nich wyzierała różowa skóra głowy.
– Byłam dziś w salonie piękności – oznajmiła. – Pomyślałam, że może uda mi się czegoś dowiedzieć w sprawie Mancusa.
– 1 jak poszło?
– Całkiem nieźle. Mam parę nowin. Norma Szajack, kuzynka Betty, farbowała sobie włosy. Wszyscy mnie namawiali, żebym zrobiła to samo. Może nawet dałabym się skusić, ale w telewizji mówili, że od farby do włosów można dostać raka. To było chyba w programie Kathy Lee. W studiu siedziała kobieta z guzem wielkości piłki koszykowej i mówiła, że to od farbowania włosów. Ale do rzeczy. Rozmawiałam z Normą. Czy wiesz, że syn Normy, Billie, chodził do szkoły z Kennym Mancuso? Teraz pracuje w kasynie w Atlantic City. Norma powiedziała mi, że kiedy Kenny wyszedł z wojska, zaczął tam bywać. Billie jej powiedział, że Kenny przepuszczał tam sporo grosza.