Rozdział 7

Morelli jechał za mną od posterunku. Trzymał się z daleka, bojąc się pewnie zawirowań powietrza, jakie wywoływał buick sunąc przez noc.

Wjechaliśmy na parking na tyłach kamienicy i ustawiliśmy wozy jeden przy drugim. Przy tylnym wejściu Mickey Boyd palił papierosa. Żona Mickeya, Francine, zaczęła przed tygodniem stosować plastry nikotynowe i Mickey nie mógł teraz palić w mieszkaniu.

– No, no, no – rzekł Mickey mrużąc oczy od dymu. Papieros jak zaczarowany trzymał się jego dolnej wargi. – Ale bryka z tego buicka. Kawał wozu. Teraz już się takich nie robi.

Zerknęłam na Morellego.

– Podejrzewam, że wielki samochód z chromowanymi wykończeniami to jeszcze jedna typowo męska rzecz.

– Tu chodzi o rozmiar – wyjaśnił mi Morelli. – Facet musi mieć czym zaimponować.

Ruszyliśmy po schodach, lecz w połowie drogi poczułam mocne bicie serca. Może kiedyś opuści mnie uczucie strachu przed kolejnym włamaniem, a zastąpi go zwykła ostrożność. Kiedyś, ale nie dzisiaj. Dzisiaj ze wszystkich sił starałam się ukryć niepokój. Nie chciałam, żeby Morelli pomyślał, że jestem mięczakiem. Na szczęście drzwi zastaliśmy zamknięte i nienaruszone, a kiedy weszliśmy do mieszkania, usłyszałam w ciemności, że chomik biega w swoim kółku.

Włączyłam światło i rzuciłam kurtkę i torebkę na stolik w przedpokoju.

Morelli wszedł za mną do kuchni i patrzył, jak wstawiam kukurydzę do mikrofalówki.

– Założę się, że do tej kukurydzy wypożyczyłaś jakiś film.

Otworzyłam torbę z ciasteczkami i podałam ją Morellemu.

– Pogromców duchów.

Morelli wyjął ciasteczko z torby, i wrzucił go sobie do ust.

– Na filmach też się nie znasz.

– To mój ulubiony!

– To głupi film. I nie gra w nim De Niro.

– Opowiedz mi o tej dzisiejszej akcji.

– Złapaliśmy czterech gości z BMW – zaczął Morelli – Ale nikt nic nie wie. Całą transakcją uzgodniono telefonicznie.

– A co z furgonetką?

– Kradziona, tak jak ci mówiłem. Tutejsza.

Brzęknął dzwonek mikrofalówki. Wyjęłam prażoną kukurydzę.

– Aż trudno uwierzyć, że ktoś zdecydował się jechać na ulicę Jacksona w środku nocy, żeby tam kupić trefne wojskowe uzbrojenie od kogoś, z kim rozmawiał tylko przez telefon.

– Sprzedawca znał nazwiska. I to chyba wystarczyło tym facetom. To nie są grube ryby.

– Nic nie wskazuje na udział Kenny’ego?

– Jak dotąd, nic.

Wrzuciłam kukurydzę do miski i podałam ją Morellemu.

– A jakie nazwiska wymienił sprzedawca? Znam może kogoś?

Morelli otworzył lodówkę i wyjął piwo.

– Też chcesz?

Wzięłam puszkę i otworzyłam ją.

– To co z tymi nazwiskami…

– Zapomnij o nazwiskach. I tak nie pomogą ci w odnalezieniu Kenny’ego.

– A może opis? Jak brzmiał głos sprzedawcy? Jakiego koloru miał oczy?

– Przeciętny biały facet o przeciętnym głosie, bez żadnych znaków szczególnych. Na kolor oczu nikt nie zwrócił uwagi. Ci Murzyni chcieli po prostu kupić broń, a nie umówić się na randkę.

– Nie zgubilibyśmy go, gdybyśmy pracowali razem. Powinieneś był do mnie zadzwonić – powiedziałam. – Jestem przedstawicielką firmy poręczycielskiej i mam prawo brać udział w takich operacjach.

– Mylisz się. Możemy cię zaprosić do udziału w takiej operacji tylko przez czystą uprzejmość, a nie z obowiązku.

– No dobrze, ale dlaczego mnie nie zaprosiliście?

Morelli wziął garść kukurydzy.

– Nie mieliśmy pewności, że to Kenny będzie kierowcą furgonetki.

– Ale była taka możliwość.

– Owszem, była.

– 1 postanowiliście mnie z tego wyłączyć. Wiedziałam to od samego początku. Wiedziałam, że będziecie chcieli się mnie pozbyć.

Morelli poszedł do pokoju.

– Wnoszę z tego, że dajesz mi do zrozumienia, iż między nami znowu wojna?

– Daję ci do zrozumienia, że jesteś łajdakiem. Powiem więcej, oddawaj kukurydzą i wynoś się z mojego mieszkania!

– Nie.

– Co to znaczy „nie”?

– Umówiliśmy się, o ile pamiętasz. Informacje za kukurydzę. Dostałaś informacje, a ja uzyskałem prawo do kukurydzy.

Natychmiast pomyślałam o torebce leżącej na stoliku w przedpokoju. Mogłabym przecież potraktować Morellego tak jak Eugene’a Petrasa.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzegł mnie Morelli. – Wystarczy, że się zbliżysz do tego stolika, a wsadzę cię do paki za nielegalne noszenie broni.

– To już przekracza wszelkie granice. Nadużywasz swojej władzy policjanta.

Morelli wziął kasetę z filmem i wrzucił ją do magnetowidu.

– Oglądasz czy nie?

Obudziłam się w złym humorze i sama nie wiedziałam, dlaczego. Podejrzewałam, że ma to jakiś związek z Morellim i tym, że nie udało mi się go obezwładnić pistoletem elektrycznym ani sparaliżować gazem obronnym. Wyszedł, kiedy skończył się firm i kukurydza w misce. Na odchodnym powiedział tylko, że powinnam mu ufać.

– Jasne – odparłam. – Już się rozpędziłam.

Nastawiłam kawę, wykręciłam numer Eddiego Gazarry i zostawiłam dla niego wiadomość, żeby oddzwonil. Czekając na kawę pomalowałam sobie paznokcie. Wypiłam trochę kawy i przysmażyłam sobie na patelni ciasteczka ryżowe. Zjadłam dwa, kiedy zadzwonił telefon.

– O co chodzi? – zapytał Gazarra.

– Chcę poznać nazwiska czterech Murzynów, których aresztowano wczoraj na Jacksona. I powiedz mi, jakie nazwiska podał im kierowca furgonetki.

– Jasna cholera. Nie mam dostępu do akt tej sprawy.

– A potrzebna ci niańka do dziecka?

– Pytanie. Zobaczę, co da się zrobić.

Wzięłam szybki prysznic, przeczesałam palcami włosy, włożyłam dżinsy i flanelową koszulę. Wyjęłam pistolet z torebki i ostrożnie wrzuciłam go z powrotem do puszki. Włączyłam sekretarkę i zamknęłam drzwi.

Powietrze było rześkie, a niebo niemal idealnie błękitne. Na szybach buicka połyskiwały kryształki szronu. Wsiadłam za kierownicę, uruchomiłam silnik i włączyłam dmuchawę na pełną moc.

Wyznaję zasadę, że lepiej robić cokolwiek (choćby wydawało się to głupie i bezsensowne), niż nie robić nic. Zgodnie z tym założeniem ranek postanowiłam poświęcić na sprawdzanie znajomych i krewnych Kenny’ego. Jeżdżąc po ulicach rozglądałam się przy okazji za moim jeepem i białymi ciężarówkami opatrzonymi czarnymi napisami. Niczego takiego nie znalazłam, a lista rzeczy zaginionych wciąż się wydłużała. Może więc mimo wszystko czyniłam jakieś postępy? Jeśli ta lista wydłuży się jeszcze trochę, to w końcu coś się może zacznie wyjaśniać.

Po trzeciej rundce poddałam się i skierowałam wóz w stronę biura. Należało odebrać czek za Eugene’a Petrasa, a poza tym chciałam sprawdzić wiadomości na automatycznej sekretarce. Niedaleko biura Vinniego znalazłam wolne miejsce i zaczęłam parkować błękitnego grzmota równolegle do krawężnika. Nie minęło nawet dziesięć minut i buick stał tam, gdzie chciałam… no może tylko tylne koło trochę za bardzo wjechało na chodnik.

– Nieźle to zrobiłaś – pochwaliła mnie Connie. – Bałam się już, że zanim zdołasz go ustawić, zabraknie ci benzyny.

Rzuciłam torebkę na kanapę.

– Idzie mi coraz lepiej. Tylko dwa razy stuknęłam samochód z przodu, ale nawet nie musnęłam parkometru.

Zza pleców Connie wyjrzała znajoma twarz.

– No, mam nadzieję, że to nie w mój samochód stuknęłaś.

– Lula!

Lula w białym dresie i białych adidasach stała z ręką na biodrze w całej swej stukilowej okazałości. Włosy jej były koloru marchewki i wyglądały, jakby je ktoś poprzycinał sekatorem i usztywnił klejem do tapet.

– Sie masz – powitała mnie Lula. – Co cię tu przygnało?

– Przyjechałam po wypłatę. A ty co tu robisz? Próbujesz sił jako łowca nagród?

– A skąd. Przyjęli mnie, aby doprowadzić to biuro do porządku. Rzygać mi się już chce od tych teczek.

– A twoja poprzednia praca?

– Przeszłam na emeryturę. Miejsce pod latarnią oddałam Jackie. Po tym wypadku w lecie zeszłego roku nie mogłam już wrócić na ulicę.

Connie uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– No, ona to sobie z Vinniem da radę.

– Ba – powiedziała Lula. – Niech tylko spróbuje mnie tknąć, a rozdepczę go jak pluskwę. Jak zacznie zadzierać z Lula, zostanie z niego mokra plama na dywanie.

Bardzo lubiłam Lulę. Poznałyśmy się kilka miesięcy wcześniej. Wtedy stawiałam zaledwie pierwsze kroki w swoim nowym zawodzie. Kiedy zadawałam jej pytania, stała jeszcze na rogu ulicy Stark.

– Utrzymujesz swoje stare kontakty? Słyszałaś może, o czym się teraz mówi na mieście?

– A niby co takiego miałabym słyszeć?

– Czterech Murzynów próbowało wczoraj kupić broń i gliny ich zwinęły.

– A, o to ci chodzi. Wszyscy o tym wiedzą. To dwóch chłopaków Longa, Booger Brown i jego przygłupi kuzynek Freddie Johnson.

– A wiesz może, od kogo próbowali kupić tę broń?

– Podobno od jakiegoś białego. Ale nic więcej nie wiem.

– Próbuję właśnie namierzyć tego gościa.

– Ale śmiesznie jest stać teraz po tej stronie prawa – stwierdziła Lula. – Będę się chyba jednak musiała przyzwyczaić.

Wykręciłam numer do domu, żeby odsłuchać wiadomości z automatycznej sekretarki. Otrzymałam kolejne zaproszenie od Spira i listę nazwisk od Eddiego Gazarry. Pierwsze cztery odpowiadały tym, które podała mi Lula. Ostatnie trzy były nazwiskami gangsterów, o których mówił biały handlarz. Zapisałam je i pokazałam Luli.

– Powiedz mi, co wiesz o Lionelu Boone, „Śmierdzielu” Sandersie i Jamalu Alou.

– Boone i Sanders handlują. W mamrze bywają regularnie, jakby tam mieli abonament. Na ich życie nie postawiłabym nawet złamanego szeląga, wiesz, co mam na myśli. Tego Alou w ogóle nie znam.

– A ty? – zwróciłam się do Connie. – Znasz któregoś z tych gagatków?

– Tak od ręki to ci nie powiem, ale mogę poszperać w aktach.

– Zaraz, zaraz – zaprotestowała Lula. – To moja działka. Odsuń się i pozwól mi zajrzeć do kartoteki.

W czasie gdy Lula grzebała w aktach, ja zadzwoniłam do „Leśnika”.

– Rozmawiałam wczoraj w nocy z Morellim – oznajmiłam mu. – Niewiele zdołali wyciągnąć z tych Murzynów. Dowiedzieli się właściwie tylko tyle, że kierowca furgonetki powoływał się na nazwiska Lionela Boone’a, „Śmierdziela” Sandersa i Jamala Alou.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: