Małej? Czyżby mówił o mnie?
– Chwileczkę - powiedziałam do Spira. – Co chciałeś powiedzieć przez to ostatnie zdanie?
Spiro rzucił słuchawką.
– Pieprzony świr.
Położyłam dłonie płasko na biurku i pochyliłam się do przodu.
– Nie jestem żadną małą. I nie jestem wynajętym rewolwerowcem. Gdybym nawet pracowała jako ochroniarz, na pewno bym cię nie chroniła, ty gadzie. Jesteś nędzną kreaturą, wypierdkiem mamuta i obmierzłym szczurem. Jeśli jeszcze raz komukolwiek powiesz, że go zabiję na twoje polecenie, to ty zginiesz pierwszy!
To była cała Stephanie Plum, mistrzyni czczych pogróżek.
– Niech zgadnę, jesteś bez grosza przy duszy, prawda?
Całe szczęście, że nie miałam przy sobie broni, bo gotowa byłam go zastrzelić.
– Ktoś inny nic by ci nie zapłacił za odnalezienie samych popiołów. – powiedział Spiro. – Ale ja jestem dobrym wujkiem i mimo wszystko wypiszę ci czek. Potraktujmy to jako zaliczkę na poczet przyszłych usług. Czasami może mi się przydać taka cizia jak ty.
Wzięłam czek i wyszłam bez słowa. Dalsza rozmowa nie miała sensu, bo najwyraźniej miałam do czynienia z idiotą. Zatrzymałam się na stacji benzynowej, a tuż za mną stanął Morelli.
– To wszystko wydaje mi się coraz bardziej podejrzane – powiedziałam do niego. – Widzę, że Kenny’emu całkiem szajba odbiła.
– A co się znowu stało?
Opowiedziałam mu o tym, co spotkało pana Looseya, i o rozmowie telefonicznej.
– Powinnaś oddać ten samochód do przeglądu – stwierdził Morelli. – Trzeba ustawić zapłon.
– Po co? Przecież wszystko dobrze chodzi?
Morelli był wyraźnie zdegustowany.
– Niech to jasna cholera! – zaklął.
Pomyślałam, że to moja obojętność na problem stanu technicznego samochodu tak na niego działa.
– Naprawdę uważasz, że powinnam ustawić ten zapłon?
Morelli oparł się o błotnik i wydusił z siebie:
– Zeszłej nocy w New Jersey zginął policjant. Dwie kule przebiły mu kamizelkę.
– To była wojskowa amunicja?
– Tak. – Podniósł na mnie wzrok. – Muszę znaleźć to świństwo. Ono tu musi być gdzieś pod nosem.
– Myślisz, że Kenny może mieć rację co do Spira? Twierdzi, że Spiro opróżnił trumny i wynajął mnie tylko po to, żeby zachować pozory…
– Nie wiem. Ale coś mi tu nie pasuje. Moim zdaniem wszystko zaczęli Kenny, Moogey i Spiro, ale gdzieś po drodze nawinął się ktoś czwarty i pomieszał im szyki. Na mój nos ktoś podebrał towar naszej trójce muszkieterów i skłócił ich ze sobą. Podejrzewam, że to nikt z Braddock, bo towar pojawia się w New Jersey i w Filadelfii.
– Musiałby to być ktoś znajdujący się blisko tej trójki. Ktoś zaufany… Na przykład dziewczyna.
– Równie dobrze mógł się ktoś dowiedzieć o wszystkim przez przypadek – powiedział Morelli. – Wystarczy, że podsłuchał rozmowę.
– Na przykład Louie Moon.
– Tak. Mógł to być z powodzeniem Louie Moon – powtórzył Morelli.
– No i ten ktoś musiał też mieć dostęp do klucza od boksu. A Louie Moon go miał.
– Znalazłoby się pewnie mnóstwo ludzi, przed którymi Spiro mógł się wygadać i którzy mieli dostęp do klucza. Od sprzątaczki po Clarę. Tak samo jest w przypadku Moogeya. To, że Spiro powiedział ci, że tylko on miał klucz od boksu, wcale nie musi oznaczać, że mówił prawdę. Pewnie wszyscy trzej mieli klucze. 133
– W takim razie, co się stało z kluczem Moogeya? Ustalono to? Ciekawe, czy miał go przy sobie w chwili śmierci?
– Nie znaleziono przy nim żadnych kluczy. Przyjęto, że posiał je gdzieś na stacji benzynowej i prędzej czy później same się znajdą. Wówczas nie miało to żadnego znaczenia. Rodzice mieli zapasowy komplet i odprowadzili samochód do domu. Teraz, kiedy wypłynęła sprawa trumien, mam powód, żeby trochę pomęczyć Spira. Chyba wrócę i trochę go przycisnę. Chcę też pogadać z Louiem Moonem. Obiecasz mi, że w nic się nie wdasz przez ten czas?
– Nie martw się. Dam sobie radę. Może pójdę na zakupy. Spróbuję dobrać jakąś sukienkę do tych fioletowych pantofli.
Morelli zacisnął usta.
– Kłamiesz. Masz raczej zamiar zrobić coś głupiego, przyznaj, że tak?
– O Boże, ranisz mnie. Myślałam, że podnieci cię myśl o fioletowej sukience i fioletowych bucikach. Chciałam sobie też kupić jakąś kieckę z lycry. Pomyśl tylko, krótka sukienka z lycry z mnóstwem cekinów…
– Znam cię za dobrze i wiem, że wcale nie masz zamiaru iść na zakupy.
– Przysięgam ci na co tylko chcesz. Idę na zakupy. Słowo daję.
Morelli uśmiechnął się kącikiem ust.
– Wyprowadziłabyś w pole samego papieża.
Niemal się przeżegnałam.
– Ależ ja prawie nigdy nie kłamię. – Tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę. No i… kiedy mówienie prawdy byłoby nie na miejscu.
Patrzyłam, jak Morelli odjeżdża, po czym ruszyłam do biura Vinniego po kilka adresów.