Rozdział 14

Po cichu weszłam po schodach i odetchnęłam z ulgą, kiedy zamknęłam za sobą drzwi do pokoju. Nie chciałam tłumaczyć się przed matką, skąd to siano na mojej głowie. Nie chciałam też, żeby prześwietlała mnie wzrokiem niczym promieniami rentgena i odkryła, że majtki mam nie na sobie tylko w kieszeni kurtki. Rozebrałam się po ciemku, wskoczyłam do łóżka i naciągnęłam kołdrę po samą brodę.

Obudziłam się żałując od razu dwóch rzeczy. Po pierwsze, że odjechałam z punktu obserwacyjnego i nie dowiedziałam się, czy Kenny został złapany. Po drugie, że zaspałam i znów przegapiłam szansę na skorzystanie z łazienki. Teraz musiałam odczekać swoje w kolejce.

Leżałam w łóżku nasłuchując, jak domownicy wchodzili i wychodzili z łazienki. Najpierw matka, potem ojciec, wreszcie babcia. Kiedy babcia Mazurowa zeszła na dół, zarzuciłam różowy szlafrok i podreptałam do łazienki. Było zimno, więc okienko nad wanną było zamknięte. W powietrzu unosił się zapach kremu do golenia zmieszany z wonią listeryny.

Wzięłam szybki prysznic, wytarłam ręcznikiem włosy, po czym włożyłam dżinsy i koszulkę. Nie miałam jakichś szczególnych planów na ten dzień poza tym, by pilnować babci Mazurowej i obserwować Spira. Oczywiście zakładałam, że Kenny nie dał się złapać wczoraj w nocy.

Idąc za zapachem kawy trafiłam do kuchni, gdzie przy stole zastałam Morellego jedzącego śniadanie. Wygląd talerza wskazywał na to, że Morelli pochłonął już jajecznicę na boczku i tosta. Na mój widok rozsiadł się swobodnie na krześle z filiżanką kawy w ręku. Z jego miny trudno było jednak cokolwiek wywnioskować.

– Dzień dobry – powiedział bezbarwnym głosem, nie zdradzając swego stanu nawet wyrazem oczu.

Nalałam sobie kawy.

– Dzień dobry. – To jeszcze do niczego nie zobowiązywało. – Co słychać?

– Nic. Twoja nagroda nadal zażywa wolności.

– Wpadłeś tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć?

– Wpadłem po to, żeby odzyskać portfel. Zdaje się, że wczoraj zostawiłem go w twoim samochodzie.

– Zgadza się. – Podobnie jak kilka innych części garderoby.

Wypiłam łyk kawy i odstawiłam filiżankę na blat.

– Przyniosę ci portfel.

Morelli wstał.

– Dziękuję za śniadanie – zwrócił się do mojej matki. – Było wyśmienite.

Matka promieniała.

– Zapraszam, kiedy tylko będziesz miał ochotę. Przyjaciele Stephanie są u nas zawsze mile widziani.

Morelli wyszedł za mną i czekał, aż otworzę samochód i pozbieram jego ciuchy.

– Czy to, co mówiłeś o Kennym, to prawda? – zapytałam. – Nie pokazał się wczoraj?

– Spiro siedział tam aż do drugiej. Zdaje się, że grał w jakąś grę na komputerze. Tyle Roche zdołał usłyszeć. Nie odbierał też żadnych telefonów. Po Kennym ani śladu.

– Spiro czekał na coś, co nie nastąpiło.

– Na to wygląda.

Za buickiem stał pokiereszowany brązowy wóz Morellego.

– Widzę, że już odzyskałeś samochód – zagadnęłam. Wszystkie wgniecenia i zadrapania były na swoich miejscach, a zderzak nadal tkwił na tylnym siedzeniu. – Zdaje się, że mówiłeś coś o naprawie?

– Bo tak było – odparł Morelli. – Naprawili światła. – Zerknął na dom, a potem na mnie. – Twoja matka stoi w drzwiach i nas obserwuje

– Aha.

– Gdyby jej tam nie było, to bym cię złapał i tak potrząsnął, że wypadłyby ci wszystkie plomby.

– Ach ta policyjna brutalność.

– To nie ma nic wspólnego z moim zawodem. To raczej kwestia włoskiego temperamentu.

Podałam mu buty.

– Bardzo bym chciała być przy ujęciu Kenny’ego.

– Zrobię, co będę mógł, żeby tak się stało.

Popatrzyliśmy sobie w oczy. Czy mu wierzyłam? Nie.

Morelli sięgnął do kieszeni po kluczyki.

– Lepiej wymyśl jakąś przekonującą historyjkę dla matki. Na pewno będzie się dopytywać, skąd moje ubrania wzięły się w twoim samochodzie.

– Niczego zdrożnego sobie nie pomyśli. Ciągle wożę w samochodzie męskie ubrania.

Morelli uśmiechnął się.

– Co to były za ubrania? – zapytała matka, kiedy tylko wróciłam do domu. – Spodnie i buty?

– Nawet nie pytaj.

– Ale ja chcę wiedzieć – powiedziała babcia Mazurowa. – Założę się, że to niezła historia.

– Jak twoja ręka, babciu? – zapytałam. – Boli jeszcze?

– Tylko wtedy, kiedy zaciskam w pięść, ale z tym bandażem i tak nie mogę tego robić. Byłoby kiepsko, gdyby to była prawa dłoń.

– Masz jakieś plany na dzisiaj?

– Do wieczora raczej nie. Dzisiaj wystawiają jeszcze Joego Looseya. Skoro widziałam jego penisa, to pomyślałam sobie, że mogłabym zobaczyć i resztę. Chciałabym się tam wybrać na siódmą.

Ojciec siedział w salonie zaczytany w gazecie.

– Kiedy umrę, chcę żeby mnie od razu skremowano – oznajmił nagle. – Żadnego wystawiania zwłok.

Matka odwróciła się od kuchenki.

– A od kiedy to zmieniłeś zdanie?

– Od czasu kiedy Loosey stracił ptaszka. Nie chcę ryzykować. Jak tylko wyzionę ducha, od razu do pieca.

Matka postawiła przede mną talerz jajecznicy. Do tego dołożyła boczek, tosta i sok.

Jadłam jajecznicę i zastanawiałam się, co robić. Mogłam zostać w domu i tu chronić babcię. Mogłam zabrać ją ze sobą i mieć ją cały czas na oku. Mogłam też zająć się własnymi sprawami licząc na to, że Kenny skreślił już babcię ze swojej listy.

– Jeszcze jajecznicy? – zapytała matka. – Może tosta?

– Dziękuję.

– Jak ty wyglądasz, skóra i kości. Powinnaś więcej jeść.

– Nie jestem chuda. Jestem gruba. Nie mogę dopiąć dżinsów.

– Masz trzydzieści lat. Po trzydziestce kobiety zaczynają tyć. A właściwie, dlaczego ty chodzisz w dżinsach? W twoim wieku nie powinnaś się ubierać jak dzieciak. – Pochyliła się i spojrzała na moją twarz. – Co ci się dzieje z tą powieką? Chyba ci znowu pulsuje.

No dobrze, pierwsza opcja z mojego planu odpada.

– Muszę pośledzić kilka osób – powiedziałam do babci. – Pojedzie babcia ze mną?

– Chyba tak. Myślisz, że będzie gorąco?

– Nie, raczej nudno.

– No, jeśli miałabym się nudzić, to wolałabym zostać w domu. A w ogóle kogo będziemy szukać? Może tej kreatury Kenny’ego Mancuso?

Właściwie chciałam pojeździć trochę za Moreli im. Ale w sumie sprowadzało się to mniej więcej do tego samego.

– Tak, poszukamy Kenny’ego Mancuso.

– W takim razie jadę. Mam z nim do wyrównania porachunki.

Pół godziny później babcia, ubrana w dżinsy, kurtkę narciarską i martensy była gotowa do drogi.

W alei Hamiltona, o przecznicę od domu pogrzebowego Stivy, zauważyłam samochód Morellego. Właściciela nie było w środku. Pewnie opowiadali sobie z Roche’em wojenne historie. Zaparkowałam za wozem Morellego, starając się zachować odpowiedni odstęp, by mu znów nie zbić przypadkiem świateł. Widziałam stąd boczne i frontowe drzwi do budynku firmy oraz frontowe drzwi domu, w którym czatował Roche.

– Wiem już wszystko o czatowaniu – powiedziała babcia. – Przedwczoraj w telewizji dawali taki film o prywatnych detektywach. Niczego nie zapomniałam. – Wetknęła głowę w płócienną torbę, którą taszczyła ze sobą. – Mam tutaj wszystko: czasopisma dla zabicia czasu, kanapki, napoje. Wzięłam nawet butelkę.

– Jaką znów butelkę?

– Po oliwkach. – Pokazała mi ową butelkę. – Możemy sobie do niej siusiać w czasie pracy. Wszyscy detektywi mówili, że tak robią.

– Ja nie umiem siusiać do butelki. Tylko mężczyźni to potrafią.

– A niech to licho – zaklęła babcia. – Dlaczego o tym nie pomyślałam? I szkoda tych wyrzuconych oliwek.

Przeczytałyśmy czasopisma i wydarłyśmy kilka przepisów. Zjadłyśmy kanapki i wypiłyśmy napoje.

Wkrótce poczułyśmy wołanie natury, więc pojechałyśmy do domu rodziców, by szybko skorzystać z łazienki. Wróciłyśmy w aleję Hamiltona i stanęłyśmy na czatach dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio.

– Masz rację – powiedziała babcia po godzinie. – To nudne.

Grałyśmy w szubienicę, liczyłyśmy samochody i obrzucałyśmy inwektywami Joyce Barnhardt. Zaczęłyśmy właśnie grać w dwadzieścia pytań, kiedy wyjrzawszy przez okno, w jednym z nadjeżdżających samochodów zauważyłam Kenny’ego Mancuso. Prowadził dwutonowego chevroleta suburban, wielkiego jak autobus. Przez długą chwilę wymienialiśmy zaskoczone spojrzenia.

– Jasna cholera! – krzyknęłam i zaczęłam wpychać kluczyk do stacyjki, obracając się jednocześnie na siedzeniu, żeby nie stracić Kenny’ego z oczu.

– Ruszaj! – wrzeszczała babcia. – Nie pozwól uciec temu skunksowi!

Wrzuciłam bieg i już miałam wyjechać na ulicę, kiedy zauważyłam, że na skrzyżowaniu Kenny nagle zawrócił i zbliżał się teraz do nas. Za buickiem nie było żadnego samochodu. Zauważyłam, że Chevrolet wjeżdża na chodnik i kazałam babci przygotować się na wstrząs.

Chevrolet uderzył w buicka, ten uderzył w samochód Morellego, a ten z kolei w wóz, który stal przed nim. Kenny cofnął, wcisnął gaz i znów w nas uderzył.

– No, dość tego – powiedziała babcia. – Za stara już jestem na takie stukanie. W moim wieku kości stają się coraz delikatniejsze. – Wyjęła z torby długi rewolwer kalibru 11 mm, otworzyła drzwi i wygramoliła się na chodnik.

– Zaraz dostaniesz nauczkę – powiedziała mierząc w chevroleta i pociągnęła za spust. Z lufy buchnął płomień, a siła odrzutu była tak wielka, że babcia klapnęła pupą na chodnik.

Kenny wrzucił wsteczny i jechał tyłem aż do skrzyżowania, po czym zawrócił i pognał.

– Jak myślisz, trafiłam go? – dopytywała się babcia.

– Chyba nie – odparłam pomagając jej wstać.

– Ale było blisko?

– Trudno mi powiedzieć.

Babcia przyłożyła sobie rękę do czoła.

– Ten cholerny pistolet uderzył mnie w głowę. Nie wiedziałam, że ma aż taki odrzut.

Podeszłyśmy do wszystkich samochodów po kolei szacując straty. Buick był nietknięty. Na wielkim chromowanym zderzaku pojawiła się jedynie mała rysa. Poza tym żadnych widocznych uszkodzeń.

Samochód Morellego wyglądał jak miech akordeonu. Bagażnik i maska pogięły się zupełnie, wszystkie światła były potłuczone. Pierwszy samochód w szeregu przesunął się o jakiś metr, ale chyba nic mu się nie stało. Małe wgniecenie w tylnym zderzaku, które równie dobrze mogło tam być już wcześniej. Rozejrzałam się po ulicy spodziewając się, że zaraz nadbiegnie Morelli, ale nigdzie nie było go widać.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: