Myron skinął głową.
– Mów dalej – zachęcił.
Win rozłożył ręce.
– I tu, przyjacielu, dochodzimy do ściany. No, bo jeżeli droga pani Slaughter istotnie zobaczyła coś, czego zobaczyć nie powinna, to załatwiono by sprawę od ręki. Znam Bradfordów. Tacy jak oni nie ryzykują. Anita Slaughter zostałaby zabita albo zmuszona do natychmiastowej ucieczki. Zamiast tego, w tym właśnie sęk, odczekała dziewięć miesięcy, nim zniknęła. Stąd wnioskuję, że tych dwóch wydarzeń nic nie łączy.
Zza pleców doszło ich chrząknięcie Brendy. Spojrzeli w stronę drzwi. Nie miała zbyt szczęśliwej miny. Patrzyła na Myrona.
– Myślałam, że rozmawiacie o interesach – powiedziała.
– Rozmawiamy – odparł szybko Myron. – To znaczy… zajmiemy się nimi. Po to tu przyjechałem. Omówić interesy. Ale najpierw zaczęliśmy rozmawiać o tym, a jak wiesz, jedna rzecz prowadzi do drugiej. W każdym razie nie było to zamierzone. Przyjechałem tu omówić pewien problem, prawda Win?
Win pochylił się do przodu i klepnął go w kolano.
– Zręcznie – pochwalił.
Brenda skrzyżowała ręce. Oczy miała jak dwa wiertła piątki, zakończone siódemkami.
– Długo tu stoisz? – spytał Myron.
– Od chwili – wskazała na Wina – gdy powiedział, że mam zgrabne nogi. Spóźniłam się na zdanie, że na jego gust jestem za duża.
Win uśmiechnął się. Wciąż patrząc na niego, bez zaproszenia przeszła przez salon i usiadła na krześle.
– Wyjaśnijmy sobie od razu: ja również nie kupuję domysłów Myrona – powiedziała. – Trudno mu uwierzyć, że matka mogła zostawić małą córeczkę. Jego zdaniem, ojciec mógłby to zrobić, matka nie. Wyjaśniłam mu, że tak myślą seksiści.
– Zasapane świnie – wtrącił Win.
– Ale jeśli zamierzacie siedzieć tu i zabawiać się w Holmesa i Watsona, to podpowiem, jak ominąć waszą – palcami nakreśliła w powietrzu cudzysłów – „ścianę”.
– Jak? – spytał Win.
– Być może, po tragicznej śmierci Elizabeth Bradford matka zobaczyła coś, co z początku wydawało się błahe. Nie budziło podejrzeń. Pracowała więc dalej u tych ludzi, szorując podłogi i toalety. Aż któregoś dnia zajrzała do jakiejś szuflady czy szafy i znalazła coś, co doprowadziło ją do wniosku, że śmierć żony Bradforda nie była przypadkowa.
Win spojrzał na Myrona. Myron uniósł brwi. Brenda westchnęła.
– Zanim powrócicie do pobłażliwych spojrzeń, które mówią: „Kurczę, ta kobieta myśli”, dodam, że tylko podsuwam wam sposób na obejście ściany. Ale ani przez chwilę nie wierzę w hipotezę, którą przedstawiłam. Nie wyjaśnia ona wielu rzeczy.
– Na przykład? – spytał Myron.
– Na przykład, dlaczego moja matka tak nagle uciekła. Dlaczego zostawiła ojcu okrutny list, że porzuca go dla innego. Dlaczego zostawiła nas bez grosza. Dlaczego porzuciła córkę, którą niby kochała.
Głos jej nie drżał. Przeciwnie. Był o wiele za spokojny, jakby usilnie się starała, żeby brzmiał normalnie.
– Może nie chciała dopuścić, żeby córce stała się krzywda – rzekł Myron. – Może chciała zniechęcić męża do szukania.
Brenda zmarszczyła brwi.
– I dlatego ogołociła go z pieniędzy i skłamała, że ucieka z innym? – Spojrzała na Wina. – On naprawdę wierzy w takie bzdury?
Win uniósł ręce w przepraszającym geście i skinął głową.
– Doceniam twoje starania, ale nie widzę w tym sensu – powiedziała Brenda do Myrona. – Moja matka uciekła dwadzieścia lat temu. Dwadzieścia lat! Czy przez ten czas nie stać jej było na nic więcej niż kilka listów do mnie i telefonów do ciotki? Nie znalazła sposobu, żeby zobaczyć się z córką? Umówić się na spotkanie? Choć raz w ciągu dwudziestu lat? Nie starczyło jej czasu, żeby ułożyć sobie życie i wrócić po mnie?
Urwała, jakby zabrakło jej tchu. Przyciągnęła kolana do piersi i odwróciła głowę. Myron spojrzał na Wina. Do okien i drzwi przywarła cisza.
Pierwszy odezwał się Win.
– Dość spekulacji – powiedział. – Zadzwonię do Arthura Bradforda. Przyjmie nas jutro.
Wyszedł z salonu. W przypadku niektórych ludzi można się zastanawiać, skąd są tacy pewni, że kandydat na gubernatora przyjmie ich z dnia na dzień. W przypadku Wina takich wątpliwości nie było.
Myron spojrzał na Brendę. Nie odwzajemniła spojrzenia. Kilka minut potem wrócił Win.
– Jutro rano. O dziesiątej – oznajmił.
– Gdzie?
– W rezydencji Bradfordów. W Livingston.
Brenda wstała.
– Jeżeli zakończyliśmy temat, to was opuszczę. – Spojrzała na Myrona. – Żebyście mogli omówić „pewien problem”.
– Jeszcze jedno – powiedział Win.
– Co takiego?
– Sprawa bezpiecznego lokum.
Zatrzymała się, czekając. Win usiadł wygodnie.
– Jeżeli wam odpowiada, to zapraszam ciebie i Myrona do siebie – powiedział. – Jest tu dużo miejsca. Możesz skorzystać z sypialni na końcu korytarza. Z osobną łazienką. Myron zanocuje w pokoju po drugiej stronie. W Dakocie jesteś bezpieczna, a my dwaj będziemy w zasięgu ręki.
Zerknął na Myrona, który próbował ukryć zaskoczenie. Wprawdzie często tu nocował – miał nawet trochę ubrań i przyborów toaletowych – ale Win coś takiego proponował pierwszy raz. Zazwyczaj pilnie strzegł swojej prywatności.
– Dziękuję – powiedziała Brenda.
– Jedyny problem to moje życie prywatne.
Masz ci los!
– Zdarza mi się zapraszać tu z różnych okazji rozmaite panie. Nie zawsze w pojedynkę. Czasem je filmuję. Czy to ci przeszkadza?
– Nie. O ile tylko będę mogła robić to samo z mężczyznami.
Myron zakaszlał.
– Ależ proszę – odparł ze spokojem Win. – Kamera wideo jest w tej szafce.
Spojrzała na szafkę i skinęła głową.
– Masz trójnóg?
Win otworzył usta, zamknął je i pokręcił głową.
– Nie idę na łatwiznę – odparł.
– Młody, zdolny, ambitny. – Uśmiechnęła się. – Dobranoc, chłopcy.
Kiedy wyszła, Win spojrzał na Myrona.
– Możesz już zamknąć usta – powiedział.
– Jaki to problem chcesz ze mną omówić? – spytał, nalewając sobie koniaku.
– Chodzi o Esperanzę. Chce zostać moją wspólniczką.
– Wiem.
– Powiedziała ci?
Win wprawił trunek w ruch wirowy.
– Radziła się mnie, jak to zrobić. Jak załatwić to od strony prawnej.
– I nic mi nie powiedziałeś?
Odpowiedź była prosta.
– Napijesz się yoo-hoo? – spytał Win, który nie cierpiał udzielać oczywistych odpowiedzi.
Myron odmówił, kręcąc głową.
– Sęk w tym, że nie wiem, co zrobić z tym fantem.
– Wiem. Grałeś na zwłokę.
– Powiedziała ci to?
– Przecież ją znasz.
Myron skinął głową. Znał ją bardzo dobrze.
– Esperanza jest moją przyjaciółką…
– Poprawka – przerwał mu Win. – Twoją najlepszą przyjaciółką. Co więcej, może lepszą niż ja. Ale teraz zapomnij o tym. Jest twoją pracownicą, zapewne doskonałą, lecz w podjęciu decyzji przyjaźń należy odłożyć na bok. Dla waszego wspólnego dobra.
Myron skinął głową.
– Słusznie, zapomnij, co powiedziałem. Dobrze wiem, skąd pochodzi. Była ze mną od samego początku. Ciężko pracowała. Skończyła prawo.
– Ale?
– Ale wspólnictwo? Z wielką chęcią ją awansuję, dam osobny pokój, zwiększę zakres samodzielności w podejmowaniu decyzji, a nawet opracuję program podziału zysków. Ale ona się na to nie zgodzi. Chce zostać moją wspólniczką.
– Powiedziała ci dlaczego?
– Tak.
– I?
– To proste jak drut. Nie chce być niczyją podwładną. Nawet moją. Jej ojciec całe życie harował na różnych skurwieli. Jej matka sprzątała cudze domy. Dlatego poprzysięgła sobie, że kiedyś zacznie pracować na własny rachunek.
– Rozumiem.
– Jestem za tym. Ktokolwiek by to był? Ale jej rodzice pracowali pewnie u bezdusznych drani. Nieważne, że się przyjaźnimy. Nieważne, że kocham ją jak siostrę. Ważne, że jestem dobrym szefem. Uczciwym. Nawet ona to przyzna.
Win pociągnął duży łyk koniaku.
– Ale jej to najwyraźniej nie wystarcza.
– Więc co mam zrobić? Ustąpić? Partnerstwo w interesach między przyjaciółmi i członkami rodziny zawsze bierze w łeb. Zawsze. Pieniądze psują każdy związek. Ty i ja dbamy o to, żeby nasze firmy były ze sobą powiązane, ale prowadzimy je oddzielnie. Dlatego nam to wychodzi. Mamy podobne cele. Nie łączą nas pieniądze. Znam wiele zażyłych przyjaźni i dobrych firm zniszczonych przez takie układy. Mój ojciec nadal nie rozmawia z bratem z powodu wspólnictwa w interesach. Nie chcę, żeby spotkało to mnie i Esperanzę.