– Po czym ktoś go odnalazł i zastrzelił.

– Tak.

– Nie powiemy o tej zakrwawionej koszuli policji?

– Czy ja wiem. Pomyśl chwilę. Są przekonani, że to ty zabiłaś. Jeżeli zaniesiesz im koszulę z krwią ojca, to pomoże nam czy zaszkodzi?

Skinęła głową i nagle ją odwróciła. Znów zaczęła dziwnie oddychać. O wiele za szybko. Nie chciał jej się narzucać. Serce mu wezbrało. Straciła matkę i ojca, nie miała sióstr ani braci. Co czuła?

Kilka minut później podjechała taksówka. Brenda spojrzała na Myrona.

– Gdzie cię wysadzić? – spytał. – Przed domem koleżanki? Twojej ciotki?

Po chwili namysłu pokręciła głową i ich oczy się spotkały.

– Chciałabym zostać z tobą – odparła.

17

Taksówka zajechała pod dom Bolitarów w Livingston.

– Możemy pojechać gdzie indziej – zaproponował ponownie.

Potrząsnęła głową.

– Zrób coś dla mnie – poprosiła.

– Co?

– Nie mów rodzicom o moim ojcu. Nie dziś.

– Dobrze – rzekł z westchnieniem.

W domu zastali wujka Sidneya, ciocię Selmę, a także wujka Berniego z ciocią Sophie i synkami. Kiedy Myron płacił za kurs, nadjechały kolejne samochody. Jego mama wybiegła z domu i uścisnęła go tak mocno, jakby uwolnili go terroryści z Hamasu. Uścisnęła też Brendę. Uścisnęli ją również pozostali. Tata za domem przyrządzał barbecue. Na szczęście na gazowym grillu, dzięki czemu nie musiał już zużywać do smażenia galonów paliwa do zapalniczek. Paradował w czapce kucharskiej, wysokiej jak wieża kontrolna lotniska, i fartuchu z napisem NAWRÓCONY WEGETARIANIN. Myron przedstawił Brendę jako swoją klientkę. Zaraz potem jego mama wyrwała mu ją, wzięła pod rękę i oprowadziła po domu. Przybyło więcej gości. Sąsiadów – z sałatkami makaronowymi, owocowymi i innymi potrawami. Dempseyowie, Cohenowie, Daleyowie i Weinsteinowie. Braunów w końcu skusiła ciepła Floryda, a w ich domu zamieszkała młodsza od Myrona para z dwójką dzieci. Też przyszli na barbecue.

Zaczęły się zabawy. Wydobyto piłkę i pałkę do gry w wiffle’a. Wybrano drużyny. Kiedy Myron zamachnął się i chybił, wszyscy upadli, jakby przewrócił ich wicher. Ale ubaw. Wszyscy rozmawiali z Brendą. Interesowała ich nowa kobieca liga koszykówki, lecz o wiele większe wrażenie wywarło na nich to, że Brenda będzie lekarką. Tata Myrona dopuścił ją nawet na krótko do grilla, co było z jego strony poświęceniem równym oddaniu nerki. W powietrzu unosił się lekki swąd spalenizny: pieczonego mięsa, kurczaków, hamburgerów, hot dogów z delikatesów Dona (mama Myrona kupowała hot dogi tylko tam), szaszłyków, a nawet steków z łososia – dla dbających o zdrowie.

Myron wciąż napotykał spojrzenie Brendy. Brenda wciąż się uśmiechała.

Dzieciaki, wszystkie w obowiązkowych kaskach, zaparkowały rowery na końcu podjazdu. Syn Cohenów nosił kolczyk. Wszyscy z tego kpili. Chłopak opuścił głowę i uśmiechnął się. Vic Ruskin doradził Myronowi, jakie kupić akcje. Myron skinął głową i szybko o tym zapomniał. Fred Dempsey wydobył z garażu piłkę do koszykówki. Córka Daleyów wybrała drużyny. Myron musiał grać. Brenda również. Wszyscy się śmiali. Po zdobyciu kolejnych koszy Myron zjadł cheeseburgera. Pysznego. Timmy Ruskin upadł i rozciął sobie kolano. Rozpłakał się. Brenda pochyliła się nad chłopcem, obejrzała rozcięcie, zakleiła je plastrem i uśmiechnęła się. Timmy się rozpromienił.

Minęło kilka godzin. Na niebo z wolna, jak zwykle na przedmieściach, wpełzł zmierzch. Goście zaczęli się rozjeżdżać. Samochody i rowery powoli znikały. Ojcowie otaczali ramionami synów. Dziewczynki wracały do domów w objęciach matek. Każdy całował na pożegnanie państwa Bolitarów. Myron przyjrzał się mamie i tacie. Pozostali jedyną prawdziwą rodziną w sąsiedztwie, zastępując wszystkim w okolicy dziadków. Nagle wydali mu się bardzo starzy. Przeląkł się.

– To cudowne – dobiegł go zza pleców głos Brendy.

I było. Win mógł się z tego wyśmiewać. A Jessica – której rodzina stworzyła iście sielankową fasadę, kryjącą zgniliznę – nie dbała o takie sceny i czym prędzej wracała do wielkiego miasta, jakby tam czekało na nią zbawienie. Często odwoził ją z takich imprez w zupełnym milczeniu. Jeszcze raz to sobie przemyślał. I słowa Wina o ślepej wierze.

– Brakuje mi twojego ojca – powiedział. – Nie rozmawiałem z nim od dziesięciu lat. A i tak mi go brakuje.

Brenda skinęła głową.

– Wiem.

Pomogli posprzątać. Nie było tego wiele. Używano papierowych talerzy, kubków i plastikowych sztućców. Brenda i mama Myrona śmiały się jak najęte. Mama rzucała mu ukradkowe spojrzenia. Odrobinę za domyślne.

– Zawsze chciałam, żeby Myron był lekarzem – powiedziała. – To szok, prawda?! Żydowska matka pragnie, żeby jej syn został doktorem.

Zaśmiały się.

– Niestety, Myron nie znosi widoku krwi. Jak ją widzi, mdleje. Dopiero na studiach zaczął chodzić na filmy dozwolone od lat siedemnastu. Spał przy zapalonym świetle aż do…

– Mamo!

– Oho, zawstydzam go. Jestem twoją matką, Myron. Kto ma cię zawstydzać, jak nie ja? Prawda, Brendo?

– Jak najbardziej, pani Bolitar.

– Dziesiąty raz ci powtarzam, że na imię mam Ellen. A ojciec Myrona Al. Wszyscy nazywają nas El Al. Łapiesz? Jak izraelskie linie lotnicze.

– Mamo!

– Cicho bądź, już sobie idę. Zanocujesz, Brendo? Pokój gościnny jest gotowy.

– Dziękuję, Ellen. Z przyjemnością.

– Zostawiam was same, dzieci – powiedziała mama Myrona z przesadnie zadowolonym uśmiechem.

Na oświetlonym księżycem w pełni podwórzu za domem zaległa cisza. Grały świerszcze. Zaszczekał pies. Ruszyli. Rozmawiali o Horasie. Nie o morderstwie, nie o tym, dlaczego zniknął, nie o Anicie, nie o FJayu, lidze, Bradfordach i reszcie. Wyłącznie o nim.

Dotarli do Burnet Hill, szkoły podstawowej, do której chodził Myron. Przed kilku laty miasto zamknęło pół budynku ze względu na bliskość trakcji energetycznej. Myron spędził pod drutami wysokiego napięcia całe trzy lata. To mogło pewne rzeczy tłumaczyć.

Brenda usiadła na huśtawce. Jej skóra lśniła w blasku księżyca. Zaczęła się huśtać, wyrzucając nogi wysoko w górę. Usiadł na sąsiedniej huśtawce i też się rozhuśtał. Choć metalowa konstrukcja była mocna, zaczęła się lekko chwiać pod ich ciężarem.

Zwolnili.

– Nie spytałeś o jego atak na mnie – powiedziała.

– Mamy czas.

– To bardzo prosta historia.

Myron nie odezwał się. Czekał.

– Przyjechałam do mieszkania taty. Był pijany. Nie pił dużo. Ale kiedy już wypił, alkohol uderzał mu do głowy. Gdy otworzyłam drzwi, ledwo kojarzył. Obrzucił mnie wyzwiskami. Nazwał małą dziwką. A potem pchnął.

Myron potrząsnął głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Brenda przestała się huśtać.

– Poza tym nazwał mnie Anitą.

Myronowi zaschło w gardle.

– Wziął cię za matkę?

Skinęła głową.

– W oczach miał tyle nienawiści. Takiego widziałam go pierwszy raz.

Myron nie zareagował. W głowie powoli zaczęła mu się kluć pewna teoria. Krew w szafce w szpitalu Świętego Barnaby. Telefony do prawników i Bradfordów. Ucieczka Horace’a. Jego zabójstwo. Wszystko zaczęło się zazębiać. Ale na razie była to teoria oparta na czystych domysłach. Wiedział, że zanim ją sformułuje, musi się ona jakiś czas odleżeć, dojrzeć i skruszeć w lodówce jego mózgu.

– Jak daleko jest stąd posiadłość Bradfordów? – spytała Brenda.

– Z pół mili.

Odwróciła wzrok.

– Nadal sądzisz, że moja mama uciekła z powodu czegoś, co wydarzyło się w ich domu?

– Tak.

Wstała.

– Pójdźmy tam.

– Tam nie ma czego oglądać. Jest tylko wielka brama i krzaki.

– Moja matka przechodziła przez tę bramę przez sześć lat. To mi wystarczy. Na razie.

Poszli skrótem między Ridge Drive a Coddington Terrace – Myron nie mógł uwierzyć, że po tylu latach to przejście wciąż istnieje – i skręcili w prawo. Na wzgórzu paliły się światła. Było widać tylko je. Brenda podeszła do bramy. Zatrzymała się przed żelaznymi prętami i przez kilka sekund patrzyła. Strażnik zerknął na nią.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: