Skinął głową. Dobrze ją rozumiał. Boisko było pocieszeniem.
– I zagrać w meczu inauguracyjnym.
Ponownie skinął głową. Horace też pewnie by tego chciał.
Skręcili w pobliżu Mountain High School i podjechali pod dom Mabel Edwards. Na ulicy parkowało co najmniej z tuzin samochodów, głównie amerykańskich, starych i zdezelowanych. Przy drzwiach stała murzyńska para w odświętnych strojach. Mężczyzna nacisnął dzwonek. Kobieta trzymała półmisek z jedzeniem. Spojrzeli groźnie na Brendę i odwrócili się plecami.
– Widzę, że czytali gazety – powiedziała.
– Nikt nie myśli, że ty to zrobiłaś.
Z jej miny wyczytał, że nie życzy sobie pocieszania.
Doszli do drzwi i stanęli za murzyńską parą. Para fuknęła i odwróciła wzrok. Mężczyzna zastukał butem. Kobieta demonstracyjnie westchnęła. Myron otworzył usta, ale Brenda zamknęła mu je zdecydowanym ruchem głowy. Już czytała w jego myślach.
Otworzono drzwi. W środku było pełno ludzi. Wszyscy ładnie ubrani. Sami czarni. Dziwne, że to zauważał. Czarną parę. Czarnych ludzi w środku. Poprzedniego wieczoru nie dostrzegł nic nadzwyczajnego w tym, że wszyscy oprócz Brendy są biali. Prawdę mówiąc, nie pamiętał wypadku, by w jakimkolwiek barbecue w sąsiedztwie uczestniczył jakiś Murzyn. Więc dlaczego go zaskoczyło, że jest tu jedynym białym? I dlaczego czuł się z tego powodu dziwnie?
Murzyńska para zniknęła w środku, jakby wessał ją wir. Brenda się zawahała. Gdy wreszcie przekroczyli próg, przypominało to scenę w saloonie z filmu z Johnem Wayne’em. Szmer głosów urwał się tak nagle, jakby ktoś zgasił radio. Wszyscy się odwrócili i wpatrzyli we wchodzących. Przez pół sekundy Myron myślał, że chodzi o kolor skóry – był tu jedynym białym – lecz zaraz się zorientował, że swą niechęć skupiają na córce w żałobie.
Brenda miała rację. Myśleli, że to zrobiła.
W pokoju było tłoczno, gorąco i duszno. Wentylatory wirowały bezsilnie. Mężczyźni rozchylali kołnierzyki, łapiąc powietrze. Twarze spływały potem. Myron spojrzał na Brendę. Wydała mu się mała, samotna i wystraszona, ale nie odwróciła wzroku. Poczuł, że bierze go za rękę. Oddał jej uścisk. Stała prosto jak trzcina, z wysoko uniesioną głową.
Tłum trochę się rozstąpił i wyłoniła się Mabel Edwards. Oczy miała czerwone i zapuchnięte. W ręku ściskała zwiniętą chusteczkę. Zebrani zwrócili na nią spojrzenia, czekając, co zrobi. Na widok siostrzenicy rozpostarła ramiona i przyzwała ją gestem do siebie. Brenda bez wahania pomknęła w grube, miękkie objęcia ciotki, złożyła głowę na jej ramieniu i po raz pierwszy zaszlochała. Nie był to płacz, tylko rozdzierający szloch.
Kołysząc Brendę w ramionach, Mabel klepała ją po plecach i pocieszała łagodnie. Ale cały czas wodziła oczami po pokoju jak matka wilczyca, gasząc wszelkie niechętne spojrzenia rzucane w stronę bratanicy.
Tłum już nie patrzył na nich, wrócił normalny szum. Myron poczuł, jak rozkurcza mu się żołądek. Poszukał wzrokiem znajomych twarzy. Rozpoznał dwóch koszykarzy, przeciw którym grał w szkole średniej i w lidze. Pozdrowili go skinieniami. Odpowiedział im tym samym. Przez pokój przeleciał malec, wyjąc jak syrena. Myron rozpoznał w nim dzieciaka ze zdjęć stojących na kominku. Wnuczek Mabel. Syn Terence’a Edwardsa.
A gdzie był kandydat Edwards?
Myron ponownie rozejrzał się po pokoju. Ani śladu Terence’a. Mabel i Brenda wreszcie się rozłączyły. Brenda otarła oczy, a kiedy ciotka wskazała jej łazienkę, skinęła głową i szybko wyszła.
Mabel, wpatrując się w Myrona, podeszła do niego i bez wstępów spytała:
– Wiesz, kto zabił mojego brata?
– Nie.
– Ale go znajdziesz.
– Tak.
– Masz jakieś podejrzenia?
– Tylko podejrzenia – odparł. – Nic więcej.
Skinęła głową.
– Dobry z ciebie chłopak, Myron – powiedziała.
Kominek pełnił poniekąd rolę ołtarza. Zdjęcie Horace’a otaczały świece i kwiaty. Patrząc na uśmiech, którego nie widział od dziesięciu lat i miał już nigdy nie zobaczyć, Myron wcale nie czuł się dobry.
– Muszę zadać pani jeszcze kilka pytań – odparł.
– Proszę bardzo.
– Także na temat Anity.
Mabel utkwiła w nim wzrok.
– Wciąż myślisz, że Anita ma jakiś związek z tym wszystkim?
– Tak. Chciałbym też przysłać tu kogoś, żeby sprawdził pani telefon.
– Dlaczego?
– Jest na podsłuchu.
– Ale kto chciałby mnie podsłuchiwać? – spytała zmieszana.
Zrezygnował ze spekulacji.
– Nie wiem – odparł. – Czy pani brat, dzwoniąc tutaj, wspomniał o Holiday Inn w Livingston?
W jej oczach zaszła zmiana.
– Dlaczego o to pytasz?
– Dzień przed zniknięciem Horace zjadł tam lunch z kierowniczką. Był to ostatni rachunek, jaki zapłacił kartą. Poza tym wpadliśmy tam dziś z Brendą i motel wydał się jej znajomy. Ma wrażenie, że była w nim kiedyś z Anitą.
Mabel zamknęła oczy.
– Co się stało? – spytał.
Do domu weszli nowi żałobnicy, niosąc półmiski zjedzeniem.
Mabel z miłym uśmiechem przyjęła kondolencje, mocno ściskając im dłonie. Myron czekał.
– Horace nie wspomniał przez telefon o Holiday Inn – powiedziała mu w wolnej chwili.
– Jeszcze jedno pytanie.
– Tak?
– Czy Anita była kiedyś z Brendą w tym motelu?
Do pokoju weszła Brenda. Spojrzała na nich. Mabel położyła dłoń na ramieniu Myrona.
– Nie pora na taką rozmowę – powiedziała.
Skinął głową.
– Możesz przyjechać jutro wieczorem? Sam.
– Tak.
Zostawiła go zajęła się rodziną i przyjaciółmi brata. Myron znowu poczuł się jak intruz, lecz tym razem wcale nie z powodu barwy skóry.
Szybko wyszedł.
20
W samochodzie włączył komórkę. Były dwa telefony. Jeden od Esperanzy z agencji, drugi od Jessiki. Po krótkim namyśle – bo właściwie nie było się nad czym zastanawiać – zadzwonił do hotelu w Los Angeles. Czy, oddzwaniając do Jessiki niezwłocznie, zachował się jak mięczak? Być może. Jednakże we własnych oczach okazał wyjątkową dojrzałość. Ktoś mógłby nazwać go pantoflarzem, ale kombinacje, gierki i podchody nie były w jego stylu.
Hotelowa telefonistka połączyła go z pokojem Jessiki, jednak nikt nie podniósł słuchawki. Zostawił wiadomość i zadzwonił do agencji.
– Mamy duży problem – oznajmiła Esperanza.
– W niedzielę?
– Pan Bóg wziął sobie wolne, ale nie właściciele drużyn.
– Słyszałaś o Horasie Slaughterze?
– Tak. Przykro mi, że straciłeś przyjaciela, ale mamy robotę. I problem.
– Jaki?
– Yankees sprzedają Lestera Ellisa. Do Seattle. Na jutro zwołali konferencję prasową.
Myron potarł grzbiet nosa.
– Od kogo się dowiedziałaś?
– Od Devona Richardsa.
Rzetelne źródło. Cholera!
– Czy Lester o tym wie?
– Nie.
– Wścieknie się.
– Mnie to mówisz?
– Masz jakieś propozycje?
– Żadnych – odparła Esperanza. – Drobna korzyść z bycia podwładną.
Komórka zasygnalizowała, że ktoś dzwoni.
– Zadzwonię – zapowiedział i przełączył linię. – Halo?
– Ktoś mnie śledzi – oznajmiła Francine Neagly.
– Gdzie jesteś?
– Przy supermarkecie A amp;P, niedaleko ronda.
– Co to za samochód?
– Niebieski buick skylark. Kilkuletni. Z białym dachem.
– Numer rejestracyjny?
– New Jersey, cztery, siedem, sześć, cztery, pięć, T.
– Kiedy zaczynasz służbę? – spytał po chwili.
– Za pół godziny.
– W samochodzie czy przy biurku?
– Przy biurku.
– Dobra, przejmę go.
– Przejmiesz?
– Zostajesz w komendzie, więc nie będzie marnował pięknej niedzieli na czekanie. Pojadę za nim.
– Pośledzisz śledzącego?
– Tak. Pojedź Mount Pleasant do Livingston Avenue. Tam go przejmę.
– Myron?
– Tak?
– Jeżeli to duża sprawa, chcę się włączyć.
– Jasne.
Rozłączyli się. Myron zawrócił do Livingston. Zaparkował przy Memorial Circle, w pobliżu skrzyżowania z Livingston Avenue. Miał stamtąd dobry widok na komendę policji i łatwy dojazd do wszystkich tras. Silnik zostawił na chodzie, obserwując półmilowe „rondo”, tłumnie odwiedzane przez livingstończyków. Przechadzające się wolno, zwykle dwójkami, starsze panie, z których co odważniejsze wymachiwały hantelkami. Pary po pięćdziesiątce i sześćdziesiątce, wiele z nich – miły obrazek – w jednakowych dresach. Wlokące się noga za nogą nastolatki, którym usta pracowały znacznie intensywniej niż kończyny i mięśnie sercowo-naczyniowe. Mijający ich jakby byli powietrzem zaprzysięgli biegacze z zaciętymi minami, w lśniących okularach, demonstrowali nagie brzuchy. Nagie brzuchy! Nawet mężczyźni! Co się wyrabiało?!