Zdaniem Vicary'ego sir Basil Boothby uosabiał wszystko co złe w brytyjskim wywiadzie okresu międzywojennego: dobrze urodzony Anglik, absolwent Eton i Oksfordu, który uważał, że tajemna siła ducha przypisana mu jest z urodzenia, dokładnie tak samo jak majątek rodowy czy licząca sobie wiele stuleci rezydencja w Hampshire. Surowy, leniwy, ortodoksyjny, gliniarz w skórzanych półbutach i najlepszym garniturze. Nowi rekruci, wciągnięci do MI- 5 na początku wojny, intelektem znacznie górowali nad Boothbym. W końcu stanowili najlepszą kadrę uniwersytecką, byli najlepszymi prawnikami z najbardziej prestiżowych londyńskich kancelarii. Teraz Boothby znalazł się w sytuacji nie do po zazdroszczenia – miał dowodzić mężczyznami inteligentniejszymi od siebie, a równocześnie sobie przypisywać wszelkie ich osiągnięcia.

– Przepraszam, że pana przetrzymałem, Alfredzie. Spotkanie w podziemnej kwaterze wojennej z Churchillem, Menziesem i Ismayem. Zdaje się, że zanosi się na poważne kłopoty. Ja piję brandy z sodą. Co panu nalać?

– Whisky – odparł Vicary, obserwując generała.

Choć Boothby był jednym z najwyżej postawionych oficerów MI- 5, nadal nie mógł się powstrzymać od dziecinnego przechwalania się nazwiskami ważnych person, z którymi na co dzień się spotykał. Grupa mężczyzn, którzy się zebrali w podziemnej fortecy premiera, stanowiła elitę angielskiej wspólnoty wywiadu czasu wojny: dyrektor generalny MI- 5, sir David Petrie; dyrektor generalny MI- 6, sir Stewart Menzies; dowódca sztabu Churchilla, generał sir Hastings Ismay. Boothby nacisnął guzik na biurku i poprosił sekretarkę, by przyniosła drinka dla Vicary'ego. Podszedł do okna, podniósł zasłonę zaciemniającą i wyjrzał.

– Oby tylko cholerna Luftwaffe dziś dała nam spokój. W czterdziestym było inaczej: to było nowe, a na swój sposób podniecające. Chodzenie z kaskiem pod pachą na kolację. Bieganina w poszukiwaniu schronu. Obserwowanie z dachów, gdzie wybuchł pożar. Nie sądzę jednak, żeby Londyn wytrzymał kolejną zimę nalotu za nalotem. Ludzie są zbyt zmęczeni. Zmęczeni, głodni, źle ubrani, a do tego powyżej uszu mają drobnych upokorzeń, które towarzyszą wojnie. Nie wiem, ile jeszcze naród zniesie.

Sekretarka przyniosła Vicary'emu drinka na srebrnej tacy. Whisky stała na białej papierowej serwetce. Boothby miał obsesję na punkcie krążków, jakie zostawiały na meblach wilgotne szklanki. Teraz usiadł w fotelu obok Vicary'ego i zaplótł długie nogi, czubkiem wypolerowanego buta niczym lufą rewolweru szturchając go w rzepkę.

– Mam dla pana nowe zadanie, Alfredzie. Żeby pan jednak naprawdę zrozumiał jego znaczenie, postanowiliśmy nieco wyżej podnieść kurtynę i pokazać panu coś więcej, niż widział pan do tej pory. Rozumie pan, co mam na myśli?

– Chyba tak.

– Jest pan historykiem. Co pan wie o Sun Tzu?

– Chiny, czwarty wiek przed Chrystusem to naprawdę nie moja specjalność, sir Basilu. Ale czytałem go.

– Wie pan, co Sun Tzu napisał o intrygach wojskowych?

– Twierdził, że cała wojna opiera się na intrydze i oszustwie. Głosił, że każdą bitwę wygrywa się lub przegrywa jeszcze przed jej rozpoczęciem. Jego rada brzmiała prosto: atakuj wroga, kiedy nie jest gotów, i pojawiaj się tam, gdzie się ciebie nie spodziewa. Dodawał też, że bardzo ważne jest podkopać się pod wroga, przekupić go, posiać ziarno niezgody między przywódcami i tak zniszczyć go bez walki.

– Doskonale, Alfredzie – oświadczył Boothby, wyraźnie pod wrażeniem. – Niestety, Hitlera nie zniszczymy bez walki. Aby jednak móc go pokonać w bitwie, musimy najpierw go oszukać. Musimy pójść za roztropnymi wskazówkami Sun Tzu. Pojawić się tam, gdzie się nas nie spodziewa.

Wstał, podszedł do biurka i przyniósł metalową skrzynkę koloru polerowanego srebra, z przykutymi do rączki kajdankami.

– Od tej chwili stanie się pan BIGOTEM, Alfredzie – oznajmił, otwierając skrzynkę.

– Przepraszam… kim?

– BIGOTEM. To supertajna komórka stworzona specjalnie do zajmowania się inwazją. Nazwa wzięła się ze stempla, który umieszczaliśmy na dokumentach przewożonych przez brytyjskich oficerów do Gibraltaru, a dotyczących inwazji na Afrykę Północną. To Gib - do Gibraltaru. Po prostu odczytaliśmy to na wspak. To Gib zamieniło się w BIGOT.

– Rozumiem – powiedział Vicary.

Po czterech latach pracy w MI- 5 część kryptonimów i haseł nadal uważał za idiotyczne.

– Teraz BIGOT to osoba, która została dopuszczona do największej tajemnicy operacji Overlord – czasu oraz miejsca inwazji we Francji. Z chwilą gdy pozna pan sekret, staje się pan BIGOTEM. Wszelkie dokumenty dotyczące inwazji noszą stempel

BIGOT.

Boothby otworzył skrzynkę, sięgnął do środka i wyjął beżową teczkę. Ostrożnie położył ją na stoliku. Vicary spojrzał na okładkę, a potem na Boothby'ego. Na teczce widniał miecz i tarcza SHAEF – Kwatera Główna Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych Koalicji – oraz stempel BIGOT. Poniżej słowa: Plan Bodyguard, dalej nazwisko Boothby'ego oraz numer sprawy.

– Za moment zostanie pan dopuszczony do bardzo eksluzywnego bractwa – podjął Boothby – choć niektórzy członkowie uważają, że i tak jest nas zbyt wielu. Dodam też, że skrupulatnie przebadano pana życiorys oraz przebieg kariery. Nie pominięto najmniejszego szczegółu. Z przyjemnością stwierdzam, że nie doszukano się u pana związku z żadną faszystowską ani komunistyczną organizacją, że nie nadużywa pan trunków, przynajmniej w miejscach publicznych, że nie wiąże się pan z kobietami lekkich obyczajów, nie jest pan homoseksualistą ani nie wykazuje żadnych innych dewiacji seksualnych.

– Miło mi wiedzieć.

– Muszę panu również uświadomić, że w każdej chwili może pan stać się obiektem jeszcze bardziej wnikliwej kontroli. Jak zresztą każdy z nas. Nawet generał Eisenhower.

– Rozumiem to, sir Basilu.

– Świetnie. Najpierw chciałbym panu zadać kilka pytań. Część pana zadań wiązała się z inwazją, tak że mógł pan się co nieco zapoznać z przygotowaniami. Jak pan sądzi, gdzie zamierzamy uderzyć?

– Opierając się na tych okruchach wiadomości, jakie zdobyłem, obstawiałbym Normandię.

– A jak pan ocenia nasze szansę powodzenia w razie ataku na Normandię?

– Desant jest z założenia skomplikowany. To najtrudniejsza z wojskowych operacji – odparł Vicary. – Zwłaszcza jeśli dotyczy kanału La Manche. Juliuszowi Cezarowi i Wilhelmowi Zdobywcy się powiodło. Napoleonowi i Hiszpanom nie. Hitler w czterdziestym roku ostatecznie odstąpił od tego pomysłu. Moim zdaniem szansę powodzenia takiego ataku wynoszą pół na pół.

– Gdyby aż tyle, Alfredzie! – prychnął Boothby. – Gdyby można liczyć na aż tyle. – Wstał i zaczął krążyć po gabinecie. – Na razie powiodły nam się trzy takie operacje: w Afryce Północnej, na Sycylii i w Salerno. Jednak ani razu nie musieliśmy atakować wybrzeża ufortyfikowanego. Boothby zatrzymał się i popatrzył na Vicary'ego.

– A przy okazji, ma pan rację. To będzie Normandia. Inwazję planujemy na koniec wiosny. I jeśli chcemy zyskać przynajmniej pańskie pół na pół szansy powodzenia, Hitler i jego generalicja muszą myśleć, że zaatakujemy gdzie indziej. – Siadł i wziął do ręki teczkę. – Właśnie dlatego stworzyliśmy to: plan Bodyguard. Sądzę, że jako historyk potrafi pan go docenić. To fortel wojenny na nigdy przedtem niespotykaną skalę.

Kryptonim nic Vicary'emu nie mówił. Boothby kontynuował swój wykład.

– W ogóle Bodyguard miał się nazywać planem Jaeli, ale zmieniliśmy to po ogromnie celnym oświadczeniu, jakie pan premier wygłosił do Stalina w Teheranie. Powiedział on wtedy mianowicie: „W czasie wojny prawda staje się tak bezcenna, że nieustannie winna jej strzec armia kłamstw". Stary potrafi trafić w sedno, to mu muszę przyznać. Bodyguard nie stanowi operacji jako takiej. Pod tym kryptonimem kryje się ochrona strategiczna oraz działania dezorientujące, dokonywane na olbrzymią skalę, które mają wprowadzić Hitlera i sztab generalny w błąd co do naszych planów inwazyjnych.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: