Drugi powód był prostszy: czuła się rozpaczliwie samotna. Przez sześć lat egzystowała odcięta od wszystkiego, w izolacji. Normalnym agentom pozwalano korzystać z radia. Utrzymywali przynajmniej minimalną więź z Niemcami. Jej tymczasem nie pozwolono naprawie żaden kontakt. Zżerała ją ciekawość. Chciała porozmawiać z kimś od siebie. Chciała choć na chwilę wyzwolić się z narzuconej roli. Móc zapomnieć o Catherine Blake.

Boże, toż ja prawie już nie pamiętam swojego prawdziwego imienia – pomyślała.

Ostatecznie postanowiła jednak spotkać się z agentem.

Szła brzegiem stawu, obserwując kaczki, które polowały w wykutych w lodzie przeręblach, potem ruszyła ścieżką w stronę drzew. Gasły już ostatnie promienie dnia; niebo pokryło się kobiercem mrugających gwiazd.

Przynajmniej jedna pozytywna strona zaciemnienia: nocą widać gwiazdy, nawet w samym środku West Endu – pomyślała.

Sięgnęła do torebki i dotknęła kolby swego automatycznego mauzera 6.35 z tłumikiem. Był na miejscu. Jeśli stanie się coś nieoczekiwanego, skorzysta z niego. Jedno sobie poprzysięgła: nigdy nie da się zaaresztować. Na samą myśl, że miałaby siedzieć zamknięta w jakimś cuchnącym angielskim więzieniu, robiło jej się niedobrze. Nocami nękały ją koszmary o własnej egzekucji. Widziała kpiące twarze Anglików, którzy patrzą, jak kat zakłada jej kaptur na głowę i zarzuca pętlę na szyję. Skorzysta ze swojej kapsułki z trucizną albo zginie w walce. Nigdy nie pozwoli im się tknąć.

Minął ją amerykański żołnierz. U jego ramienia uwiesiła się prostytutka, macała go w kroku i lizała w ucho. To był zwyczajny widok. Dziewczyny pracowały na Piccadilly. Mało komu chciało się trwonić pieniądze na pokój hotelowy. Robota przy ścianie, tak to nazywali żołnierze. Dziewczyny po prostu prowadziły klientów w jakieś boczne uliczki czy do parku i podnosiły spódnicę. Niektóre, co bardziej naiwne, myślały, że stojąc nie zajdą w ciążę.

Głupie Angieleczki – pomyślała Catherine.

Weszła między drzewa i czekała, aż pokaże się agent Vogla.

Popołudniowy pociąg z Hunstanton przyjechał na stację Liverpool Street z półgodzinnym opóźnieniem. Horst Neumann zabrał swoją skórzaną torbę z pojemnika na bagaże i czekał w kolejce do wyjścia z wagonu. Na stacji panował nieopisany chaos. Grupki znużonych podróżnych o nieprzytomnych twarzach i wyglądzie ofiar kataklizmu błąkały się po poczekalni, czekając na niewyobrażalnie spóźnione pociągi. Żołnierze spali, gdzie popadło, z głowami na chlebakach. Wśród tej ciżby krążyło paru umundurowanych funkcjonariuszy żandarmerii kolejowej, próbując zaprowadzić jaki taki ład. Bagażowymi były kobiety. Neumann wkroczył na peron. Drobny, ruchliwy i bystry przeciskał się przez gęsty tłum.

Ubrani w pomięte garnitury i oprychówki mężczyźni przy wyjściu mieli niemal wypisane na twarzach: „władza". Zastanawiał się, czy to jego szukają. Przecież nie mogli dostać jego rysopisu. Instynktownie sięgnął pod marynarkę i namacał kolbę pistoletu. Tkwił bezpiecznie, zatknięty za pasek spodni. Sprawdził też, czy ma w kieszeni na piersi portfel. Dowód tożsamości wystawiono mu na nazwisko James Porter. James Porter pracował jako akwizytor firmy farmaceutycznej. Neumann minął dwóch mężczyzn i wtopił się w tłum przelewający się przez Bishopsgate.

Podróż, jeśli nie liczyć nieuniknionego spóźnienia, upłynęła gładko. Neumann znalazł się w przedziale z grupką młodych żołnierzy. Przez pewien czas łypali na niego koso, gdy czytał gazetę. Domyślał się, że każdy zdrowo wyglądający młody mężczyzna musiał budzić pogardę. Powiedział, że był ranny w Dunkierce i na wpół żywego dowieziono go do Anglii na pokładzie oceanicznego holownika – jednego ze „stateczków". Żołnierze zaproponowali mu przyłączenie się do gry, a on ich niemiłosiernie złupił.

Na ulicy panowały egipskie ciemności, jedyne źródło światła stanowiły ocienione światła samochodów i blade, zaciemnieniowe latarki w rękach niektórych przechodniów. Neumann miał wrażenie, że ni z tego, ni z owego wciągnięto go w jakąś dziecinną grę i ma wykonać prościutkie zadanie z zawiązanymi oczami. Dwukrotnie zderzył się z pieszym idącym z przeciwka. Raz trafił na coś zimnego i twardego i już zaczął przepraszać, kiedy uświadomił sobie, że to latarnia.

Śmiać mu się chciało. Niewątpliwie Anglia ogromnie się zmieniła, odkąd był tu po raz ostatni.

Urodził się jako Nigel Fox w 1919 roku w Londynie. Jego matka była Niemką, ojciec Anglikiem. Po śmierci ojca w 1927 roku matka wróciła do Niemiec i osiadła w Düsseldorfie. Rok później ponownie wyszła za mąż, za bogatego fabrykanta, niejakiego Ericha Neumanna, wyznawcę surowej dyscypliny, który nie życzył sobie pasierba o imieniu Nigel, w dodatku mówiącego po niemiecku z angielskim akcentem. Natychmiast zmienił imię chłopca na Horst, oferował mu swoje nazwisko i zapisał do jednej z najsurowszych szkół wojskowych w kraju. Horst był nieszczęśliwy. Inni chłopcy naśmiewali się z jego słabej niemczyzny. Drobny, łatwo dający się zahukać, niemal co sobota wracał do domu z podbitym okiem albo przeciętą wargą. Matka coraz bardziej się niepokoiła: Horst stał się cichy, zamknięty w sobie. Erich uważał, że to dobrze.

Ledwo jednak Horst skończył czternaście lat, jego życie się zmieniło. Podczas otwartych zawodów lekkoatletycznych wziął udział w biegu na tysiąc pięćset metrów boso, w szkolnych spodenkach. Dystans pokonał w niecałe pięć minut – zdumiewający wynik jak na chłopca, który nie trenował. Zawodom przyglądał się trener z krajowej federacji lekkoatletycznej. Zachęcił Horsta do treningów i przekonał szkołę, by stworzyła mu po temu warunki.

Horst ożył. Wyzwolony z nudy szkolnych zajęć z wychowania fizycznego, całymi popołudniami biegał po polach i górach. Nie lubił przebywać z kolegami, przepadał za samotnością. Wtedy był najszczęśliwszy. Szybko stał się jednym z najlepszych młodych biegaczy w kraju i chlubą swej szkoły. Wstąpił do Hitlerjugend. Chłopcy, którzy parę lat temu się na nim wyżywali, teraz zaczęli szukać jego towarzystwa. W 1936 roku zaproszono go na igrzyska olimpijskie w Berlinie. Widział, jak Amerykanin Jesse Owens zdumiał świat, zdobywając cztery złote medale. Na przyjęciu dla członków Hitlerjugend spotkał Adolfa Hitlera, a nawet uścisnął mu dłoń. Był taki podniecony, że zadzwonił do domu, by opowiedzieć o tym matce. Erich szczycił się teraz pasierbem. Siedząc na trybunach, Horst marzył o 1944 roku, kiedy to będzie już na tyle dorosły i szybki, by wystąpić w barwach Niemiec.

Wszystko to zmieniła wojna.

Na początku 1939 roku wstąpił do Wehrmachtu. Jego sprawność fizyczna i natura wilka- samotnika zwróciły uwagę Fallschirmjäger, spadochroniarzy. Wysłano go do szkoły spadochroniarzy w Stendhalu i w pierwszym dniu wojny zeskoczył na teren Polski. Potem przyszła kolej na Francję, Kretę i Rosję. Pod koniec roku 1942 otrzymał krzyż rycerski.

Jego kariera spadochroniarska zakończyła się w Paryżu. Któregoś dnia, późnym wieczorem wstąpił do małego baru na koniak. Grupa oficerów SS zajęła salkę na tyłach i tam urządzili sobie własne przyjęcie. W połowie drinka Neumanna dobiegł stamtąd przeraźliwy krzyk. Francuz za barem znieruchomiał, zbyt przerażony, by sprawdzić, co się stało. Wyręczył go Neumann. Pchnął drzwi i zobaczył rozkrzyżowaną na stole młodziutką Francuzkę; jej ręce i nogi przytrzymywali esesmani. Jeden major ją gwałcił, a drugi bił pasem. Neumann wpadł do środka i z całej siły rąbnął majora w twarz. Ten głową uderzył o kant stołu i nie odzyskał już przytomności.

Pozostali esesmani wywlekli Neumanna w boczną uliczkę, straszliwie skatowali i zostawili, by tam skonał. Przez trzy miesiące leczył się w szpitalu. Rany głowy okazały się tak poważne, że uznano go za niezdolnego do skakania. Ponieważ płynnie znał angielski, wyznaczono go do wywiadu. Całymi dniami tkwił w klaustrofobicznej chacie na północy Francji i słuchał komunikatów radiowych napływających z drugiej strony kanału. Koszmar.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: