– Właściwie możesz mi towarzyszyć- powiedziała Eve, wychodząc z apartamentu przed mężem.- Twoja obecność da jej poczucie bezpieczeństwa.
Eve od razu zorientowała się, że miała rację. Sheila była szczupłą, wysoką dziewczyną o ładnych dużych oczach. Podczas rozmowy co chwilę zerkała w stronę Roarke’a, szukając u niego pocieszenia, wskazówek, potwierdzenia, że postępuje słusznie.
Chocz wysiłkiem powstrzymywała się do płaczu i mówiła z pięknym, śpiewnym akcentem, Eve czuła narastający ból głowy.
– T była taka słodka, miła dziewczyna. Nigdy nie powiedziała na nikogo złego słowa. Zawsze pogodna i uśmiechnięta. Prawie wszyscy goście, którzy rozmawiali z nią, jak sprzątała dawali jej duże napiwki. Bo poprawiała im nastrój. Już nigdy więcej jej nie zobaczę.
– Sheila, wiem że ci ciężko. Straciłaś przyjaciółkę. Spróbuj sobie przypomnieć, czy może ostatnio coś ją zaniepokoiło? Czymś się martwiła?
– O nie, była zadowolona z życia. Za dwa dni miałyśmy mieć wolne. Chciałyśmy pójść na zakupy, po buty. Uwielbiała kupować nowe buty. Tuż przed rozpoczęciem ostatniej zmiany umówiłyśmy się, że wcześnie wstaniemy, żeby zdążyć na pokaz makijażu w centrum urody w Sky Mall. – Jej ładna, egzotyczna twarz wykrzywiła się- Och, panie Roarke.
Kiedy dziewczyna nie mogła już dłużej powstrzymywać łkania, wziął jej dłoń.
Eve rozmawiała z nią jeszcze pół godziny. Z urywków informacji złożyła obraz beztroskiej, wesołej dziewczyny, która lubiła chodzić na zakupy, tańczyć i pierwszy raz poważnie się zakochała. Codziennie rano, po pracy, jadła ze swoim chłopakiem śniadanie w pokoju służbowym. W dzień wypłaty pozwalali sobie na posiłek w restauracji, kilka przecznic od hotelu. Po śniadaniu chłopak zawsze odprowadzał ją na przystanek i czekał aż odjedzie. Zawsze machał jej na pożegnanie. Ostatnio zaczęli coś wspominać o wspólnym mieszkaniu. Zastanawiali się, czy jesienią nie wynająć czegoś razem.
Darlene nie wspomniała swojej najlepszej przyjaciółce, za jaką uważała się Sheila, o niczym niezwykłym czy niepokojącym. Tamtego wieczoru jak zwykle z uśmiechem zabrała swój wózek i ruszyła do pracy.
Szef obsługi hotelowej przedstawił Barry’ego w równie pozytywnym świetle. Młody, pogodny, chętny do pracy, zapatrzony w ciemnowłosa pokojówkę imieniem Darlene. Ledwie miesiąc wcześniej dostał podwyżkę. Przeznaczył ją na zakup złotego łańcuszka z serduszkiem dla swojej dziewczyny, by uczcić 6 miesięcy ich znajomości.
Eve przypomniała sobie, że dziewczyna miała na sobie takie świecidełko. Bawiła się nim przed wejściem do apartamentu 4602.
– Peabody, mam kobiece pytanie- powiedziała, kiedy razem z podwładną i Roarkiem przechodzili przez hotelowy hol.
– Postaram się odpowiedzieć, jestem w końcu kobietą.
– Zgadza się. Gdybyś się pokłóciła ze swoim chłopakiem albo nie była pewna czy chcesz z nim być, nosiłabyś prezent od niego?
– Absolutnie nie. Jeśli to poważna kłótnia, rzucam facetowi prezent w twarz, a jeśli mam wątpliwości, ronię kilka łez, a prezent chowam do szuflady i czekam aż sytuacja się wyklaruje na tyle, by z nim zerwać. W przypadku drobnego nieporozumienia chowam prezent na jakiś czas. Kobieta nosi tego typu podarunki tylko wtedy, a przynajmniej w widocznym miejscu, gdy chce pokazać jemu i całemu światu, że to właśnie on jest jej mężczyzną.
– Jak ty się możesz w tym wszystkim połapać? To takie zawiłe. Ale tez tak pomyślałam. Co jest?- Złapała rękę Roarke’a, kiedy ten próbował wyjąć jej spod koszuli łańcuszek, na którym wisiała maleńka brylantowa łezka, prezent od niego.
– Tylko sprawdzam. Najwyraźniej ciągle jestem twoim facetem.
– To miejsce nie jest zbyt widoczne.- zauważyła z zadowoleniem.
– Mnie wystarczy.
Widząc błysk w jego oczach, Eve rzuciła mu groźne spojrzenie.
– Tylko spróbuj mnie pocałować, a oberwiesz. Peabody, idziemy pogadać z Barrym- zarządziła, chowając wisiorek pod koszulę.- A ty się uspokój.- Puknęła palcem w klatkę piersiowa Roarke’a.- Później muszę spotkać się z kimś z mediów.
– Będę do dyspozycji. Wiesz jak to lubię.- Uśmiech powoli zniknął z jego twarzy. Zmrużył oczy, gdy usłyszał, że ktoś nuci łagodnym głosem irlandzką balladę. Zanim zdążył się odwrócić, poczuł, że na jego szyi zaciskają sieczyjeś dłonie. Chciał je powstrzymać, już był gotowy na kontrę, gdy nagle usłyszał śmiech, który w jednej sekundzie przeniósł go na ulice Dublina.
Oparł się plecami o ścianę. Patrzył w roześmiane oczy martwego człowieka.
– Nie jesteś taki szybki jak dawniej, co, stary?
– Możliwe. – Eve w ułamku sekundy przystawiła pistolet do głowy mężczyzny. – Wystarczy, że ja jestem szybka. Do tyłu, palancie, bo zaraz będziesz trupem.
– Za późno- mruknął Roarke. – On już jest trupem. Micku Connely, dlaczego do cholery nie jesteś w piekle i nie trzymasz tam dla mnie miejsca?
Beztrosko ignorując laser wymierzony w skroń, Mick zarechotał.
– Coś ty, niełatwo zabić samego diabla. No chyba, że on sam tego chce. Cholerny łajdaku, nieźle się trzymasz!
Eve, kompletnie zbita z tropu, nie wiedziała, co o tym sądzić. Obaj mężczyźni uśmiechali się od ucha do ucha jak idioci.
– Spokojnie kochanie. – Roarke delikatnie chwycił sztywną rękę, w której Eve trzymała pistolet, i powoli ją opuścił. – Ten paskudny skurczybyk to coś w rodzaju starego przyjaciela.
– Otóż to. Nająłeś sobie kobietę do ochrony! To do ciebie podobne.
– To glina. – Roarke uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Matko Boska!- Krztusząc się, Mick cofnąl się o krok i poklepał Roarke’a przyjaźnie po policzku. – Nigdy nie kumplowałeś się z glinami.
– Z tą się kumpluję. To moja żona.
Mick otworzył szeroko oczy i złapał się za serce.
– Nie musi mnie zabijać, jestem w takim szoku, że zaraz sam padnę trupem. Coś niecoś słyszałem… cóż, po świecie krążą różne plotki o Roarke’u, ale w to nie wierzyłem.
Kiedy Eve zabezpieczała broń, by schować ją do kabury, mężczyzna pochylił się i zanim zdążyła zaprotestować, pocałował ją w rękę.
– Jestem niezmiernie rad że panią spotykam. Nazywam się Michael Connely, dla przyjaciół Mick. Pani mąż i ja razem się wychowywaliśmy. Dawno, dawno temu byliśmy niegrzecznymi chłopcami.
_ Dallas. Porucznik Dallas. – Złagodniała, widząc przyjazny błysk w jego zielonych, niczym wiosenna trawa oczach. – Eve.
– Proszę wybaczyć, że tak… wylewnie przywitałem starego druha, ale nie mogłem pohamować radości.
– Cóż, to jego szyja. Muszę wracać do pracy. – Wyciągnęła rękę, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że woli by ją uścisnął, niż całował po kostkach.
– Miło cię poznać, Mick.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
– Z pewnością. Na razie- rzuciła na pożegnanie do Roarke’a, po czym kiwnęła na obserwującą całe zamieszanie Peabody i obie ruszyły do wyjścia.
Mick przyglądał się odchodzącym kobietom.
– Nie ma do mnie zaufania, prawda przyjacielu? Bo i dlaczego miała by mieć? Cieszę się, że cię widzę, Roarke.
– Skąd się wziąłeś w Nowym Jorku? Co robisz w moim hotelu?
– Interesy. Zawsze interesy. Właściwie to chciałem się z tobą w tej sprawie spotkać. – Mrugnął znacząco. – Znajdziesz trochę czasu dla starego kumpla?