Choć ta teoria wcale nie pasował do faktów, Eve postanowiła wrócić do hotelu i dokładnie sprawdzić, kto w ciągu ostatnich kilku tygodni wynajmował apartamenty, którymi zajmowała się Darlene.

Zatrzymała się przy oknie i zerknęła na dół, na tętniącą życiem ulicę. Godzina była jeszcze wczesna, ale w powietrzu i na ziemi panowała potworny ścisk. Tuż przed jej nosem przemknął autobus powietrzny, nabity po ostatnie miejsca pasażerami, którzy z braku czy to pieniędzy, czy zdrowego rozsądku dojeżdżali do pracy środkami transportu publicznego. Między pędzącymi pojazdami przeleciał jednoosobowy wóz transmisyjny filmując najbardziej newralgiczne miejsca po to, by po przeanalizowaniu przekazać informacje pechowcom, którzy utknęli w korkach.

Media muszą czymś zajmować czas antenowy, pomyślała. Zignorowała już z pół tuzina wiadomości od reporterów, domagających się komentarza lub jakiejkolwiek informacji o morderstwie. Eve wydawała oświadczenia tylko na wyraźne polecenie szefa. W innych przypadkach pozostawiała cały ten medialny zamęt na głowie Roarke’a. Nikt nie radził sobie lepiej z dziennikarzami niż on.

Usłyszała ciche skrzypienie policyjnych butów o wiekowe linoleum, ale się nie odwróciła.

– Pani porucznik?

– W tramwaju powietrznym siedzi kobieta z naręczem kwiatów. Gdzie ona, do diabła, wybiera się tak wcześnie z tym bukietem?

– Niedługo Dzień Matki. Może chce zawczasu spełnić obowiązek?

– Hm…Peabody, chcę porozmawiać z chłopakiem. Nazywa się Barry Collins. Jeśli zakładamy, że to robota najemnika, kto‘s za to zapłacił. Nie sądzę, żeby boya hotelowego było stać na usługi Yosta, ale może był łacznikiem z kimś, kto mógł sobie na to pozwolić.

– Yosta?

– Och, wybacz. Przecież ty jeszcze nie wiesz. – Eve nie odrywała wzroku od zakorkowanego nieba.

– Czy kapitan Feeney uczestniczy w śledztwie? Wprowadzisz McNaba?

Eve zerknęła przez ramię. Peabody z całej siły starała się wyglądać obojętnie, ale jej szczera twarz zawsze ją zdradzała, kiedy próbowała oszukiwać.

– Jeszcze nie tak dawno przewracałaś oczyma i mamrotałaś coś pod nosem, kiedy proponowałam mcNabowi współpracę.

– Niezupełnie pani porucznik. Tylko raz lekko się skrzywiłam, a ty mnie natychmiast zgasiłaś. Od tej pory przewracałam oczami i mamrotałam w duchu. – Asystentka uśmiechnęła się szeroko. – A poza tym ludzi się zmieniają. Moje stosunki z McNabem znacznie się ożywiły od kiedy ze sobą sypiamy. Jedynie…

– O nie, nie chcę tego wysłuchiwać.

– Chciałam tylko powiedzieć, że ostatnio dziwnie się zachowuje.

– Sprawdź w słowniku „dziwnie” to bardzo szerokie pojęcie.

– Chodzi o to- próbowała wyjaśnić Peabody, – że on jest… miły. Naprawdę miły. Taki słodki i troskliwy. Przynosi mi kwiaty. Pewnie kradnie z parku ale jednak. A kilka dni temu zaprosił mnie do kina. Na komedię romantyczną. Nie podobała mu się, dał mi to wyraźnie do zrozumienia, ale zapłacił za bilety.

– O rany!

– No więc, wydaje mi się… – Peabody urwała, widząc że jej opanowana i powściągliwa przełożona ze śmiechem zatkała sobie uszy

– Nic nie słyszę. Nie chcę tego słuchać. Nie zamierzam wysłuchiwać twoich opowieści. Sprowadź tu Barryego Collinsa. W tej chwili. To rozkaz.

Peabody poruszyła ustami.

– Co?- spytała Eve.

– Powiedziałam tak jest – wyjaśniła asystentka, kiedy jej przełożona odetkała uszy. Ruszyła w stronę drzwi, ale zanim, wyszła, sprawdziła, czy warto dokończyć zdanie. – Myślę, że chce mnie w coś wrobić- rzuciła opuszczając biuro.

– Zaraz ja cię w coś wrobię – mruknęła Eve, siadając przy biurku.- Wrobię was oboje, a potem skopię tyłki. – Korzystając z bojowego nastroju, zadzwoniła do laboratorium, by popędzić techników pracujących nad próbką DNA.

Tuż przed spotkanie z Feeneyem dotarły do niej wyniki badań. Analiza DNA ostatecznie potwierdziła, że to Sylwester Yost zgwałcił i zamordował Darlene French.

Kiedy powiedziała o tym Feeneyowi, pokiwał głową, usiadł przy jej biurku i sięgną do kieszenie pomiętej marynarki po torebkę ulubionych orzeszków.

– Ani przez chwilę nie miałem wątpliwości. Sprawdziłem w archiwum. Przez ostatnie 7,8 miesięcy nie zanotowano niczego podobnego. Zrobił sobie wakacje.

– Albo nie chciał aby znaleziono ciało. Czy Yost kiedykolwiek popełnił zbrodnię na własny rachunek? Z powodów osobistych?

– Nigdy. – Feeney przegryzł orzeszek. – Jemu chodzi o pieniądze. McNab przeszukuje archiwum międzyplanetarne. Może uda mu się coś znaleźć.

– Wprowadziłeś McNaba?

Uniósł brwi, słysząc jej ton.

– Tak, a bo co? Masz coś przeciwko?

– Nie, nic. To dobry glina. – Eve cały czas bębniła palcami po stole. – Tylko wiesz, chodzi o to, że on i Peabody…

Feeney wzruszył ramionami.

– Nic mnie to nie obchodzi. Nie chcę o tym słyszeć.

– Ani ja. – Skoro on ma cierpieć, niech i Feeney ma za swoje. – Zabrał ją do kina na komedię romantyczną.

– Co? – Wybałuszył ze zdziwieniem oczy. Orzeszek omal nie wypadł mu z ust. – Poszedł do kina na komedię romantyczną? I zabrał Peabody?

– To właśnie powiedziałam.

– Chryste. – Wstał zza biurka i zaczął nerwowo krążyć po biurze.- To koniec. Wiedziałem, że tak będzie. Chłopak jest skończony. Brakuje jeszcze, Żeby zaczął przynosić jej kwiaty.

– Już to robi.

– Dallas, nie chrzań. – Feeney spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. – Proszę cię, nie zawracaj mi głowy takimi bredniami. Nie wystarczy ci, że się przed sobą… no wiesz… obnażają?

– Nikt nigdy nie słuchał, co miałam w tej sprawie do powiedzenia. – Kiwała ponuro głową, zadowolona, że znalazła w Feeneyu bratnią duszę. – Roarke uważa, że to urocze.

– Tak dobrze mu mówić. On nie musi z nimi pracować. Nie musi przebywać w ich towarzystwie, patrzeć na ta ich miny, uśmieszki, spojrzenia i Bóg wie co jeszcze. Myślałem, że wpadł jej w oko ten licencjonowany przystojniak Monero.

– Och, ona zmienia facetów jak rękawiczki.

Feeney zagryzł wargi i usiadł.

– Ech, kobiety. – Westchnął, podsuwając jej pod nos szeleszczącą torebeczkę.

– Co konkretnie masz na myśli? – Samopoczucie Eve poprawiło się na tyle, że wzięła kilka orzeszków. – Wysłałam Peapody po chłopaka. Nie sądzę, żeby powiedział coś nowego, ale kiedy już uzupełnimy jego dane, przesłuchamy go. Teraz jakimś cudem muszę wykręcić się od udzielania wyjaśnień dziennikarzom. To robota dla Roarke’a. Wracam na miejsce przestępstwa. Pomyszkuje trochę w hotelu. Za godzinę powinniśmy mieć raport toksykologa. Podejrzewam, że dziewczyna była czysta, choć z ludźmi różnie to bywa.

– A zwłaszcza z kobietami. – Mrukną Feeney.

– Rodzice Frencz rozwiedli się jakieś osiem lat temu. Jej ojciec, Harry D. French, obecnie mieszka w Bronksie z drugą żoną. Mógłbyś się nim zająć? W wolnej chwili sprawdź jego dane. Jeśli to robota profesjonalisty, może ktoś chciał się na nim zemścić?

– Zaraz to zrobię. A matka?

– Sherry Times French. Wczoraj z nią rozmawiałam. Prowadzi sklep z cukierkami w Newark Transzo Center. Jest czysta. Moim zdaniem, nie miała z tym nic wspólnego. – Eve rzuciła koledze torebkę z orzeszkami, wstała i zdjęła z wieszaka kurtkę. – Skoro mamy McNaba, może zajmie się linką? Niech się dowie, gdzie się takie kupuje. Przed południem powinniśmy mieć wyniki analiz laboratoryjnych.

– Dobry pomysł. Już ja mu znajdę zajęcie. Nie będzie cały czas myślał tylko o tym, co ma w portkach.

– I o to chodzi. – Eve włożyła kurtkę i ruszyła w stronę drzwi.

Pierwszą osobą, którą postanowiła porozmawiać był kierownik hotelu. Eve, od razu zażądała by dostarczono jej dyskietki z danymi gości i pracowników, a także tych, którzy w ciągu ostatnich lat odbywali staż w hotelu lub rzucili pracę.

Zanim zdążyła otworzyć usta, by wygłosić rutynową formułkę o obowiązku udzielania pomocy policjantom prowadzącym dochodzenie w sprawie o morderstwo, a może nawet obiecać pewne przywileje, kierownik wręczył jej kopertę ze wszystkimi potrzebnymi materiałami. Wspomniał, że pracownicy zostali zobowiązani przez Roarke’a do udzielenia jej wszelkiej pomocy o jaką poprosi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: