– Jaka?

– Posyłali po prostu wiązkę promieni w ocean i modulowali tylko jej natężenie według rozmaitych wzorów.

– Tak, wiem o tym. Nilin już to robił. I cała masa innych.

– Tak, ale stosowali miękkie promieniowanie. To było twarde, pakowali w ocean wszystko, co mieli, całą moc.

– To może mieć nieprzyjemne konsekwencje - zauważyłem. - Naruszenie konwecji czterech i ONZ.

– Kelvin… nie udawaj. Przecież to nie ma teraz żadnego znaczenia. Gibarian nie żyje.

– Aha, Sartorius chce zwalić wszystko na niego?

– Nie wiem. Nie mówiłem z nim o tym. To nieważne. Sartorius uważa, że skoro „gość” pojawia się zawsze tylko wtedy, kiedy się budzisz, to widocznie on wyciąga z nas receptę produkcyjną podczas snu. Sądzi, że najważniejszy nasz stan - to właśnie sen. Dlatego tak postępuje. Więc Sartorius. chce przesłać mu naszą jawę - myśli z czuwania - rozumiesz?

– W jaki sposób? Pocztą?

– Dowcipy oprawisz sobie osobno. Ten pęk promieni będzie modulowany prądami mózgowymi któregoś z nas.

Naraz rozjaśniło mi się w głowie.

– Aha - powiedziałem. - Ten ktoś to ja. Co?

– Tak. On myślał o tobie.

– Serdeczne dzięki.

– Co ty na to?

Milczałem. Nic nie mówiąc popatrzał powoli na zatopioną w lekturze Harey i wrócił oczyma do mojej twarzy. Czułem, jak blednę. Nie miałem nad tym władzy.

– Więc jak…? - powiedział. Wzruszyłem ramionami.

– Te rentgenowskie kazania o wspaniałości człowieka uważam za błazeństwo. I ty też. Może nie?

– Tak?

– Tak.

– To bardzo dobrze - powiedział i uśmiechnął się, jak gdybym spełnił jego życzenie. - Więc jesteś przeciwny tej historii Sartoriusa.

Nie pojmowałem jeszcze, jak to się stało, ale z jego spojrzenia wyczytałem, że zaprowadził mnie tam, dokąd chciał. Milczałem, cóż mogłem teraz powiedzieć?

– Doskonale - rzekł. - Bo jest jeszcze drugi projekt. Żeby przebudować aparaturę Roche'a.

– Anihilator…?

– Tak. Sartorius przeprowadził już wstępne obliczenia. To jest realne. I nie będzie nawet wymagać dużej mocy. Aparat będzie czynny okrągłą dobę czy przez nieograniczony czas, wytwarzając antypole.

– Cze… czekaj! Jak to sobie wyobrażasz?!

– Bardzo prosto. To będzie antypole neutrinowe. Zwykła materia pozostaje bez zmian. Unicestwieniu ulegają tylko… układy neutrino we. Rozumiesz?

Uśmiechał się z satysfakcją. Siedziałem z półotwartymi ustami. Powoli przestał się uśmiechać. Patrzał na mnie badawczo, ze zmarszczonym czołem i czekał.

– Pierwszy projekt „Myśl” odrzucamy zatem. Co? Drugi? Sartorius już w tym siedzi. Nazwiemy go „Wolność”.

Zamknąłem na chwilę oczy. Nagle zdecydowałem się. Snaut nie był fizykiem. Sartorius wyłączył czy zniszczył wizofon. Bardzo dobrze.

– Ja bym go nazwał raczej „Rzeźnia”… - powiedziałem wolno.

– Sam byłeś rzeźnikiem. Może nie? A teraz to będzie coś zupełnie innego. Żadnych „gości”, żadnych tworów F - nic. Już w momencie zjawiania się materializacji - nastąpi rozpad.

– To nieporozumienie - odparłem kręcąc głową z uśmiechem, miałem nadzieję, że był dostatecznie naturalny. - To nie są skrupuły moralne, tylko instynkt samozachowawczy. Ja nie chcę umierać, Snaut.

– Co…?

Był zaskoczony. Patrzał na mnie podejrzliwie. Wyciągnąłem z kieszeni zmiętą kartkę ze wzorami.

– Ja też myślałem o tym. Dziwi cię to? Przecież to ja pierwszy wysunąłem neutrinową hipotezę, może nie? Popatrz. Antypole można wzbudzić. Dla zwykłej materii jest nieszkodliwe. To prawda. Ale w momencie destabilizacji, kiedy układ neutrinowy się rozpada, wyzwolona zostaje jako nadwyżka energia jego wiązań. Przyjmując na jeden kilogram masy spoczynkowej dziesięć do ósmej ergów otrzymujemy dla jednego tworu F - pięć do siedmiu razy dziesięć do ósmej. Wiesz, co to oznacza? Równoważność małego ładunku uranowego, który wybucha wewnątrz Stacji.

– Co ty mówisz! Ale… ależ Sartorius musiał wziąć to pod uwagę…

– Niekoniecznie - zaprzeczyłem ze złośliwym uśmiechem. - Widzisz, chodzi o to, że Sartorius jest ze szkoły Frazera i Cajolli. Według nich cała energia wiązań w chwili rozpadu zostaje wyzwolona pod postacią promieniowania świetlnego. Byłby to po prostu silny błysk, nie całkiem może bezpieczny, ale nie niszczący. Istnieją jednak inne hipotezy, inne teorie pola neutrinowego. Według Cayatta, według Awałowa, według Siony widmo emisji jest znacznie szersze, a maksimum przypada na twarde promieniowanie gamma. To ładnie, że Sartorius wierzy swoim mistrzom i ich teorii, ale są inne, Snaut. I wiesz, co ci powiem? - ciągnąłem widząc, że moje słowa zrobiły na nim wrażenie. - Należy wziąć pod uwagę także ocean. Jeżeli zrobił to, co zrobił, to na pewno zastosował optymalną metodę. Innymi słowy: jego akcja wydaje mi się argumentem na rzecz tej drugiej szkoły - przeciwko Sartoriusowi.

– Daj mi tę kartkę, Kelvin… Podałem mu ją. Przechylił głowę, usiłując odczytać moje gryzmoły.

– Co to jest? - pokazał palcem. Wziąłem od niego kartkę.

– To? Tensor transmutacji pola.

– Daj mi to…

– Po co ci? - spytałem. Wiedziałem, co odpowie.

– Muszę pokazać Sartoriusowi.

– Jak chcesz - odparłem obojętnie. - Mogę ci to dać. Tylko widzisz, tego nikt nie zbadał eksperymentalnie, nie znaliśmy jeszcze takich układów. On wierzy we Frazera, a ja obliczałem według Siony. Powie ci, że nie

jestem fizykiem i Siona też nim nie jest. Przynajmniej w jego rozumieniu. Ale to kwestia do dyskusji. Nie życzę sobie dyskusji, w której wyniku mogę wyparować ku większej chwale Sartoriusa. Ciebie mogę przekonać, jego nie. I nie będę próbował.

– Więc co chcesz zrobić…? On pracuje nad tym - bezbarwnym głosem powiedział Snaut. Zgarbił się, całe jego ożywienie znikło. Nie wiedziałem, czy mi ufa, ale było mi już wszystko jedno.

– To, co robi człowiek, którego usiłują zabić - odpowiedziałem cicho.

– Spróbuję skontaktować się z nim. Może myśli o jakichś zabezpieczeniach - mruknął Snaut. Podniósł na mnie oczy: - Słuchaj, a gdyby jednak…? Ten pierwszy projekt. Co? Sartorius zgodzi się. Na pewno. To jest… w każdym razie… jakaś szansa…

– Wierzysz w to?

– Nie - odparł natychmiast. - Ale… cóż to szkodzi?

Nie chciałem się zbyt szybko zgodzić, na tym mi właśnie zależało. Stawał się moim sojusznikiem w grze na zwłokę.

– Namyślę się - powiedziałem.

– No, to pójdę - mruknął wstając. Wszystkie kości zatrzeszczały mu, kiedy podnosił się z fotela. - Więc dasz sobie zrobić encefalogram? - spytał, pocierając palcami powierzchnię fartucha, jakby usiłował z niej zetrzeć niewidzialną plamę.

– Dobrze - powiedziałem. Nie zwracając uwagi na Harey (patrzała na tę scenę, milcząc, z książką na kolanach), podszedł do drzwi. Kiedy zamknęły się za nim, wstałem. Rozpostarłem trzymaną w ręku kartkę. Wzory były rzetelne. Nie sfałszowałem ich. Nie wiem tylko, czy Siona przyznałby się do mojego rozwinięcia. Raczej nie. Drgnąłem. Harey podeszła do mnie z tyłu i dotknęła mego ramienia.

– Kris!

– Co, kochanie?

– Kto to był?

– Mówiłem ci. Doktor Snaut.

– Co to za człowiek?

– Mało go znam. Dlaczego pytasz?

– Tak na mnie patrzał…

– Pewno mu się podobałaś.

– Nie - potrząsnęła głową. - To nie był ten rodzaj spojrzenia. Patrzał na mnie, jak… jakby…

Wzdrygnęła się, podniosła na mnie oczy i spuściła je zaraz.

– Chodźmy gdzieś stąd…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: