Jesteśmy tu znów gdzieś blisko teologii, ale widzianej od innej strony. W mrowisku ludzi wypełniających Gmach trudno wszak o jakiekolwiek działanie, którego struktura instytucji nie potrafiłaby z góry przewidzieć. Niby to spontaniczne postępki bohatera okazują się czymś typowym i powtarzalnym, powielanym - jak można wnioskować - w niezliczonych kopiach. Bohater - mimo desperackich wysiłków - nie umie więc sam sobie udowodnić, że ma jakąś wolną wolę, że nie jest jedynie drobinką ludzkiej materii, wykonującą ruchy zgodnie z prawidłami Gmachowej „fizyki”. I tu zjawia się ksiądz Orfini - z propozycją istotnie wskazującą na to, że swe kapłaństwo pojmuje nader serio. Ksiądz proponuje bohaterowi spisek nie będący kamuflażem i grą, spisek „potwierdzony w sercu”, a zatem „autentyczny”, angażujący podmiotowość bohatera, podlegający więc ocenom moralnym. Treść owego spisku jest czymś drugorzędnym - liczy się co innego: dopiero jako „spiskowiec” staje się bohater kimś, kto nadaje się na owieczkę w stadzie wyznawców, wykazuje się bowiem indywidualną wolą. Jako idealny szpieg byłby raczej pustą w środku marionetą, noszącą na sobie liczne warstwy kostiumów i masek - niczym człowiek Gombrowiczowski, choć, co dziwne, to raczej ksiądz Orfini, wabiąc go do spisku, używa interakcyjnej terminologii autora Ferdydurke.
Byłżeby więc Pamiętnik znaleziony w wannie filozoficznym traktatem o Bycie, Człowieku i Transcendencji, ucharakteryzowanym tylko z grubsza na powieść? I tak, i nie. Satyryczne wycieczki w całkiem realną rzeczywistość naszego świata czynią z książki Lema dzieło w jakimś sensie pograniczne, zaliczane z tego względu przez niektórych do uprawianego przez pisarza chętnie nurtu „fantastyki buffo”. Zacząć należałoby od biuralistyki i wszechobecnego urzędowania, z którego wydobywa autor szereg groteskowo-komicznych efektów; gdzieś na pograniczu komizmu i grozy są - ulubione przez Lema - opisy muzealnych kolekcji, gromadzących niezliczone przedmioty związane ze szpiegostwem, torturami, śledzeniem i temu podobną działalnością. Motyw muzeum lub kartoteki w szczególny sposób Lema fascynuje. Świat układa się tam zarówno w swej obejmującej Wszystko totalności, jak w tej samej chwili - w postaci wyczerpującego katalogu rzeczy, między którymi zerwano więzy funkcjonalne, by sklasyfikować je podług innego porządku, np. alfabetycznie. Ten porządek rozbraja świat z ukrytej w nim straszności: trudno i darmo, nawet narzędzia tortur ułożone w alfabetycznej kolejności przechodzą w sferę groteski raczej niż grozy, poczynają intrygować w inny sposób, niż gdyby były organiczną częścią jakiejś zagrażającej człowiekowi rzeczywistości. „Świat w stanie klasyfikacji” staje się też bezwiednie parodią nauki, która także chętnie klasyfikuje, by go unieszkodliwić, wyrwać mu kły, wpisać w Foucaultowską „tabelę”.
Kolejnym porządkiem, który przyszpila Pamiętnik do naszego tu i teraz, jest polityka. Bo przecie cóż nam przeszkadza oglądać Gmach jako parodię nowoczesnego państwa-molocha? Owo państwo - w swoim najwyższym stadium - jawi się tu jako gigant przerastający do tego stopnia skalą jednostkę, że już nie umiejący jej dostrzec inaczej niż jako osobliwość statystycznej natury. Obywatelowi tego rodzaju państwa żyje się marnie nie dlatego nawet, że jest prześladowany, ale dlatego, że machina państwowa traktuje go dość bezceremonialnie, a w jej działaniach trudno odróżnić to, co wynika z postawy opiekuńczej, od tego, co jest wyrazem represji. Wszystko zresztą jednako uraża osobistą godność jednostki.
Bliższe rzeczywistości czasów komunistycznych byłoby traktowanie Gmachu jako obrazu państwa policyjnego, nie gardzącego żadną informacją o obywatelach, składującego tę wiedzę w niezmierzonych swoich magazynach. Wie ono wszystko o jednostkach, które błądzą w jego trzewiach, nie dlatego, że je wszystkie usilnie śledzi, ale wprost dlatego, że wie w ogóle wszystko, co wiedzieć można, a jednostka jest w nim ubezwłasnowolniona już nie z tej przyczyny, że ogranicza się jej wolność, ale dlatego, że cokolwiek zrobi lub pomyśli, będzie to realizacją gotowego, czekającego na nią scenariusza. Wszechwiedza państwowego aparatu jest więc w istocie „głupia”, bo czysto mechaniczna, choć pozuje na najwyższą Mądrość, a jednostka raz czuje się przez ów aparat całkowicie ignorowana, innym razem ulega złudzeniu, że cały świat został przezeń jakby specjalnie dla niej zbudowany i zorganizowany. Obydwa te przeświadczenia są zresztą na równi fałszywe.
Pamiętnik znaleziony w wannie opalizuje zatem wieloma znaczeniami. Cóż zresztą dziwnego, skoro jest tekstem o nieskończonej - jak wszystkie w Gmachu - liczbie wykładni. Jego złożoność i wielość możliwych interpretacyjnych aspektów prawdziwie onieśmiela - aż drugiej strony akt spontaniczny lektury wydobywa zeń całkiem odmienne jakości. Stąd raz podchodzić możemy do Pamiętnika z paranoidalną podejrzliwością, traktując każdy atom jego treści jak szyfr domagający się złamania - podczas gdy innym razem zanurzymy się weń jak w przestrzeń czystej zabawy, gdzie góruje prześmiech i drwina, przed którą nic się w tym świecie nie ostanie. Czyż taka opalizacja nie jest przypadkiem cechą literatury najwyższej próby? „Z samych siebie się śmiejecie!” - powiada Gogol. To prawda, ale ten śmiech może być też wyładowaniem i wyrazem ulgi po powrocie z podróży w najdziksze, najbardziej nieludzkie obszary kosmosu naszej wyobraźni.
Jerzy Jarzębski
Pamiętnik znaleziony w wannie opublikowany został po raz pierwszy w 1961 roku w Wydawnictwie Literackim, a następnie był dwukrotnie wznawiany przez tę oficynę w latach 1971 i 1983 oraz w 1997 roku przez wydawnictwo „Interart”.
Niniejszą edycję, która ukazuje się jako dziesiąty tom Dzieł zebranych Stanisława Lema pod redakcją Jerzego Jarzębskiego, oparto na wydaniu z roku 1983, porównując ją z wydaniem z lat 1961 i 1971. Autor zapoznał się z korektą i wprowadził nieznaczne poprawki stylistyczne i merytoryczne.