Maggie przejrzała dokumenty, nie wiedząc, czego ma szukać. Opłaty nie odbiegały od normy, żadnych ekstrawagancji. Znalazła również rachunek na osiemset pięćdziesiąt dolarów za kryptę, nie jakąś zwyczajną, lecz występującą pod nazwą „krypta monticello”.
– Nasze krypty są szczelnie zamykane – kontynuował Marley. – Posiadają gwarancję przeciw pękaniu i przeciekaniu.
– Naprawdę? Nikt nie wnosił skargi?
– Słucham?
– Czy nikt nie żądał zwrotu pieniędzy?
Popatrzył na nią i w końcu się roześmiał, tym razem głośno, z całego serca, śmiechem, który miał już świetnie wypróbowany.
– O mój Boże, nie, Maggie.
– Agentko O’Dell.
– Słucham?
– Wolę, żeby zwracał się pan do mnie: agentko O’Dell, panie Marley.
– Och tak, oczywiście.
Przerzuciła pozostałe dokumenty w teczce Steve’a Earlmana.
– Prawdę mówiąc, chodzi mi o innego klienta pańskiej firmy. Jak rozumiem, to pański zakład zajmował się pogrzebem babci pani Joan Begley. Czy tak?
– Joan Begley? – Pytanie kompletnie go zaskoczyło. – Tak, oczywiście, w zeszłym tygodniu. W sobotę podpisaliśmy ostatni dokument. Czy jest jakiś problem? – Jacob Marley był teraz raczej zdziwiony niż zdenerwowany.
Maggie zamierzała zapytać o kolację w Pizzerii Felliniego, a także czy Marley wie, że Joan Begley zaginęła. Wyraz jego twarzy wystarczył jej za wszystkie odpowiedzi. Jeżeli miała nadzieję, że Jacob Marley przyłożył rękę do zniknięcia Joan Begley, nadzieja owa została zmiażdżona przez zupełnie skonfundowaną i osłupiałą minę Jacoba Marleya. Coś ukrywał, ale nie miało to nic wspólnego z Joan. Prawdopodobnie tajemnica kryła się w teczce, którą trzymała w ręku Maggie.
Zadzwonił telefon, Marley chwycił za słuchawkę.
– Tak?
Czego powinna szukać? Czego się obawia?
– Mam kogoś u siebie w tej chwili – rzekł Marley do słuchawki z irytacją, której nie zdołał ukryć. – Nie, nie będę mógł odebrać ciała co najmniej przez godzinę. Czy Simon dziś pracuje? Dobra. Poślij go, jak przyjdzie.
Odłożył słuchawkę i podniósł wzrok na Maggie.
– Trzeba być na okrągło pod telefonem i pracować zawsze, kiedy jest taka konieczność. To najgorsza strona tego zawodu.
– Tak, faktycznie, to są rzeczy nie do przewidzenia. – Maggie znów kartkowała dokumenty. Nagle coś przyciągnęło jej uwagę. Jeżeli dobrze zapamiętała, Calvin Vargus był jedną z osób, które odkryły zwłoki w kamieniołomie.
– Zatrudnia pan Calvina Vargusa i Waltera Hobbsa do kopania grobów?
– Tak, zgadza się. – Marley przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, i teraz prawa zaczęła nerwowo podskakiwać. – Mają odpowiedni sprzęt.
– Jak długo się tym zajmują?
– Mój Boże! – Marley skrzyżował ramiona na piersi. – Chyba od czasów, kiedy firmę Hobbsów prowadził jeszcze ojciec Wally’ego, który zawarł stałą umowę z moim ojcem. Mój ojciec był bardzo lojalny, całe lata pracował z tymi samymi ludźmi. – Wskazał na zdjęcie na ścianie, portret starego Marleya z poważną miną, jakby szykował się na pogrzeb. – Ludzie też tak go traktowali, niech spoczywa w pokoju. Teraz, kiedy próbuję wprowadzić jakieś zmiany, zaraz ktoś mówi mi: „Jacob Marley by tak nie zrobił”.
Jeden fakt uderzył Maggie w tej wypowiedzi, chociaż nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.
– Pański ojciec także miał na imię Jacob?
– Tak, zgadza się.
– Więc pan jest Jacob Junior?
– Tak, ale bardzo proszę, nie znoszę, jak nazywa się mnie Juniorem. Wszystko, byle nie Junior.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY
Tully pozwolił, żeby go obsługiwała. Zresztą to ona się przy tym uparła. Po raz pierwszy znalazł się w jej domu. Po raz pierwszy go zaprosiła. Oczywiście tylko dlatego, by nie uchybić grzeczności, przyjął zaproszenie.
Stwierdziła, że będzie im tu wygodniej niż na poddaszu Joan. Tam nie potrafiła zebrać myśli. Tully zauważył, że w pracowni zachowywała się cicho i z szacunkiem. Wiedział, że Joan Begley była pacjentką Gwen, zorientował się też, że połączyło je coś na kształt przyjaźni. A jeśli nawet nie była to przyjaźń, to i tak doktor Patterson szczerze martwiła się zaginięciem Joan. Istniała zatem jakaś więź.
Obserwował bezkarnie jej twarz, kiedy skupiona nalewała kawę do kubków. Tully siedział przy barze oddzielającym pokój od wypucowanej kuchni, w której wisiały garnki, patelnie i liczne dziwne przedmioty w rozmaitych kształtach i rozmiarach. Nie znał nawet ich przeznaczenia, choć najpewniej służyły do gotowania. Tutaj, w swoim domu, Gwen wydawała się pewniejsza siebie niż u Joan. Nadal jednak wyglądała… trudno to wyjaśnić. Wyglądała na zmęczoną. Nie, to niedobre określenie. Wyglądała na… smutną.
– Cukier czy śmietanka? – Zerknęła na niego przez ramię.
– Dziękuję, piję czarną.
Jeszcze zanim sięgnęła po śmietankę, wiedział, że naleje sobie solidną porcję, a jej kawa przypominała bardziej czekoladę z mlekiem. Śmietanka, ale bez cukru. Jeśli to możliwe, wolała café mocha.
Tully sam siebie zaskoczył. Ostatnio nie pamiętał, jakie skarpetki włożył rano, miał tylko nadzieję, że obie są w tym samym kolorze. A tu proszę, zapamiętał, jaką kawę pije doktor Patterson.
– Więc myślisz, że Maggie ma rację? Że ten Sonny ma coś wspólnego z zaginięciem Joan?
– Kiedy pojechała do Connecticut, wciąż wysyłał jej maile. Odkąd się poznali, pisał do niej dwa, trzy razy dziennie. A potem ni stąd, ni zowąd listy przestały przychodzić w sobotę, w dniu, kiedy zniknęła. Zbyt dużo jak na przypadek, nie sądzisz?
– Ale te maile są bardzo przyjazne w tonie. Nie pisze jak ktoś, kto chciałby ją skrzywdzić.
Rozmowę przerwał telefon komórkowy doktor Patterson, która odebrała po drugim dzwonku, jakby niecierpliwie oczekiwała na wieści, jakiekolwiek wieści.
– Halo? – Jej rysy złagodniały. – Cześć, Maggie… Nie, wszystko dobrze… Tak, spotkałam się z Tullym w mieszkaniu Joan. Właśnie jest u mnie… Tak, u mnie w domu. – Przez parę minut słuchała, po czym powiedziała: – Zaczekaj. – Podała telefon Tully’emu. – Chce z tobą mówić.
– Cześć, O’Dell.
– Tully, dowiedziałeś się czegoś o Sonnym?
– Dostaliśmy się do skrzynki mailowej Begley.
– Tak szybko?
– Doktor Patterson odgadła hasło. Begley codziennie dostawała maile od tego faceta, właśnie o tym rozmawialiśmy. Są sympatyczne, takie kumpelskie, nie jak listy od kochanka. Prawda? – Spojrzał na Gwen. – Ale, o dziwo, urwał korespondencję w dniu, kiedy zaginęła.
– Możesz go namierzyć?
– Bernard nad tym pracuje. Jak dotąd, wygląda na to, że Sonny korzysta z darmowego konta, brak danych użytkownika. Założę się, że pisze na komputerze w miejscu publicznym. Pewnie w bibliotece albo jednej z internetowych kafejek.
– Rozmawiałeś dziś z Cunninghamem?
– Nie, cały dzień ma spotkania. A co?
– Udało mu się wyjść z jednego spotkania, żeby do mnie zadzwonić.
– No no. Zostałaś zdegradowana?
– Nie jestem pewna. Nie chciałabym, żebyś wpakował się w kłopoty przez to, że mi pomagasz.
Tully podniósł wzrok na doktor Patterson. Stała przy drugim końcu blatu, popijała kawę i patrzyła na niego. Sądziła, że Tully pilnie słucha partnerki, a tymczasem nie mógł oderwać od niej oczu.
– Tully, słyszysz mnie? – Maggie krzyknęła mu prosto do ucha. – Nie chcę, żebyś wpadł z mojej winy w tarapaty.
– Nie przejmuj się tym, O’Dell.