Potem jego palce dotknęły mosiężnej krzywizny lunety.

Serce Irvinga podskoczyło na moment z radości, a potem ścisnęło się z bólu. Luneta była chyba najcenniejszym przedmiotem, jaki miał, ostatnią rzeczą, jaką podarował mu ukochany wuj, nim zmarł nagle na serce.

Uśmiechając się słabo do czekających cierpliwie Eskimosów, Irving powoli wyciągnął lunetę z torby. Widział, jak śniadolicy mężczyźni zaciskają mocniej dłonie na swych włóczniach i harpunach.

***

Dziesięć minut później cała grupa Eskimosów otaczała go ciasnym kołem, niczym uczniowie zgromadzeni wokół ukochanego nauczyciela. Każdy z nich, nawet podejrzliwy starszy mężczyzna z opaską na głowie, spoglądał po kolei w okular lunety. Dostąpiły tego zaszczytu nawet jedyne dwie kobiety w grupie – Irving pozwolił, by Inuk Tikerqat, jego nowy ambasador, podał mosiężny instrument rozchichotanym Eskimoskom. Starzec, który przytrzymał do tej pory sanie, także zajrzał do okularu i krzyknął ze zdumienia, podczas gdy obie kobiety nuciły jednostajnie:

aiyeiyaiya na

ye heyeyeyiyan eya qana

ai ye yi yat yana

Eskimosi spoglądali przez lunetę na siebie nawzajem, cofając się w przestrachu, a potem głośno śmiejąc, gdy w okularze ukazywała się ogromne twarze ich towarzyszy. Potem mężczyźni, którzy szybko nauczyli się wyostrzać obraz, oglądali przez chwilę odległe skały, chmury i poszarpane grzbiety wzgórz. Kiedy Irving pokazał im, że mogą odwrócić lunetę i w ten sposób pomniejszyć obraz, dolina znów wypełniła się okrzykami zdumienia i śmiechem.

Za pomocą języka gestów i ciała – gdy Inuk Tikerqat chciał mu oddać lunetę, wcisnął ją w jego ręce – dał im do zrozumienia, że to prezent.

Śmiech ucichł, a Eskimosi spojrzeli nań nagle z ogromną powagą. Przez moment Irving zastanawiał się, czy naruszył jakieś tabu, obraził ich w jakiś sposób, potem jednak zrozumiał, że postawił ich przed trudnym problemem związanym z etykietą; on dał im wspaniały prezent, a oni nie przynieśli nic w zamian.

Inuk Tikerqat naradzał się przez chwilę z pozostałymi mężczyznami, a potem odwrócił się ponownie do Irvinga i zaczął wykonywać jednoznaczne gesty, podnosząc rękę do ust i gładząc się po brzuchu.

Przez jedną straszliwą chwilę Irving myślał, że jego rozmówca prosi o jedzenie, gdy jednak próbował pokazać, że nie ma ze sobą niejadalnego, Eskimos pokręcił głową i powtórzył serię gestów. Irving zrozumiał nagle, że tubylcy pytają, czy on jest głodny.

Porucznik odetchnął skrycie z ulgą, a potem powtórzył gesty Eskimosa i pokiwał entuzjastycznie głową. Inuk Tikerqat pochwycił go za ramię i podprowadził do sań. Jak oni to nazywali? – rozmyślał Irving.

– Kamatik?- powiedział głośno, przypomniawszy sobie wreszcie odpowiednie słowo.

– Ee! – zawołał pan Tikerqat z uznaniem. Przegoniwszy kopniakiem warczące psy, odrzucił na bok grube futro przykrywające sanie. Pod futrem kryła się wielka sterta zamarzniętego świeżego mięsa i ryb.

Eskimos wskazywał palcem na różne przysmaki. Pokazując rybę, powiedział:

– Eqaluk. – Poszczególne głoski wymawiał i powoli i z namaszczeniem, jakby mówił do małego dziecka. – Nat-suk – oświadczył, przesuwając palec w stronę płatów foczego mięsa i tłuszczu. – Oo ming-mite – zakończył, wskazując na większe połcie ciemniejszego mięsa.

Irving skinął głową, zawstydzony nieco, że jego usta wypełniły się nagle śliną. Nie wiedząc, czy ma tylko podziwiać ten zapas mięsa, czy też coś z niego wybrać, wskazał niepewnie na mięso foki.

– Ee! - powtórzył pan Tikerqat. Podniósł płat delikatnego mięsa i tłuszczu, sięgnął pod kurtkę, wyciągnął zza pasa krótki, bardzo ostry nóż i odkroił kawałek dla Irvinga, a potem dla siebie. Wręczył porucznikowi jego porcję i zabrał się do jedzenia swojej.

Starsza kobieta stojąca przy saniach nagle wydała z siebie płaczliwy dźwięk.

– Kaaktunga! – zajęczała, a gdy żaden ze stojących obok mężczyzn nie zareagował, powtórzył, tym razem już krzycząc: – Kaaktunga!

Pan Tikerqat spojrzał na Irvinga i skrzywił się porozumiewawczo, jakby dzieląc się z nim swoją udręką, po czym warknął krótko:

– Orssunquvoq!

Potem jednak odkroił pasek foczego tłuszczu i rzucił go kobiecie niczym psu.

Bezzębna starucha roześmiała się głośno i zaczęła przeżuwać miękki tłuszcz.

Cała grupa natychmiast zgromadziła się wokół sań, mężczyźni wyciągnęli noże i zabrali się do jedzenia.

– Aipalingiagpoq – powiedział Tikerqat ze śmiechem, wskazując na starą kobietę. Pozostali myśliwi, starzec i chłopiec – wszyscy prócz mężczyzny z przepaską na głowie i torebką na szyi – także wybuchnęli śmiechem.

Irving uśmiechnął się szeroko, choć nie miał pojęcia, czego dotyczy ów żart.

Mężczyzna z przepaską wskazał na Irvinga i rzekł ostrym tonem:

– Qavac… suingm!Kangunartuliorpoq!

Porucznik nie potrzebował tłumacza, by wiedzieć, że to, co powiedział Eskimos, nie było ani pochlebne, ani miłe. Jednak w odpowiedzi Tikerqat i pozostali tylko pokręcili głowami.

Wszyscy, nawet młoda kobieta, używali noży w taki sposób, jaki lady Cisza pokazała mu w swym śnieżnym domku przed ponad dwoma miesiącami – ucinając skórę, mięso i tłuszcz tuż przy ustach, tak że ostrza noży o włos mijały wargi i języki.

Irving robił to samo – na tyle, na ile potrafił – lecz jego nóż był bardziej tępy i szło mu to dosyć opornie; ale przynajmniej nie skaleczył się w nos, jak podczas wizyty u Ciszy. Przez chwilę wszyscy posilali się w milczeniu, pobekując tylko od czasu do czasu i popierdując dyskretnie. Mężczyźni od czasu do czasu popijali coś ze skórzanego bukłaka, Irving wyciągnął już jednak butelkę, którą trzymał pod ubraniami.

– Kee-nah-oo-veet? – powiedział nagle Inuk Tiqerkat. Uderzył się pięścią w pierś. – Tikerqat. – Potem znów ściągnął rękawicę i pokazał dłoń pozbawioną dwóch palców.

– Irving – odrzekł porucznik, także stukając się w pierś.

– Eh-vunq – powtórzył Eskimos.

Młody oficer uśmiechnął się doń znad kawałka foczego tłuszczu, po czym wskazał na swego nowego przyjaciela, mówiąc:

– Inuk Tikerqat, eeł Eskimos pokręcił głową.

– Ah-ka. – Zatoczył rękami szerokie koło, jakby obejmując wszystkich towarzyszących mu ludzi. – Inuk – oświadczył stanowczo. Potem podniósł rękę i ukrywszy kciuk za dłonią, poruszył dwoma palcami, powtarzając: – Tikerqat.

Irving zrozumiał z tego, że słowo „Inuk” nie było imieniem mężczyzny, lecz nazwą odnoszącą się do wszystkich obecnych tu Eskimosów – być może tak nazywało się ich plemię lub klan. Domyślił się też, że „Tikerqat” to nie nazwisko, lecz całe imię jego rozmówcy, i że oznacza ono zapewne „dwa palce”.

– Tikerqat – powiedział Irving, starając się wymawiać poprawnie poszczególne głoski, choć jednocześnie wciąż przeżuwał foczy tłuszcz. Fakt, że focza skóra, mięso i tłuszcz były już stare i śmierdzące, w niczym mu nie przeszkadzał. Czuł się tak, jakby jego ciało nade wszystko na świecie pragnęło takiego właśnie pożywienia. – Tikerqat – powtórzył razjeszcze.

Po tym wstępie, pośród trwającej nieprzerwanie uczty, nastąpiła prezentacja poszczególnych członków grupy. Początkowo robił to Tikerqat, wymawiając kolejne imiona i próbując za pomocą gestów objaśnić ich znaczenie – jeśli te imiona miały jakieś znaczenie – wkrótce jednak poszczególni Eskimosi zaczęli się sami przedstawiać. Przypominało to jakąś radosną, dziecięcą zabawę.

– Taliriktug – powiedział powoli Tikerqat, wypychając do przodu stojącego obok niego mężczyznę z wydatnym torsem. Dwa Palce pochwycił swego kompana za rękę i ścisnął ją, wydając przy tym pełne podziwu cmokania, a potem sam napiął mięśnie, jakby chciał pokazać, że są znacznie mniejsze.

– Taliriktug – powtórzył Irving, domyślając się, że oznacza to tyle, co „Wielki Mięsień” albo „Silne Ramię”, albo coś podobnego.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: