– I tylko trzy tygodnie po terminie.
Yeggi wzruszył kościstymi ramionami.
– Co z tego? Zaczekaj, aż zobaczysz moje dzieło. Jest genialne. Masz pojęcie, co to dzieło geniusza? Oto dzieło geniusza.
Wilk przejrzał folder. Była to broszura na kredowym papierze o wymiarach osiem i pół na jedenaście cali, z przezroczystą okładką i czerwonym grzbietem. Yeggi wydrukował ją na swoim laserowym hewletcie – packardzie. Litery jarzyły się neonowym blaskiem. Okładka wyglądała pierwszorzędnie. Jej wyszukana elegancja kojarzyła się z katalogami Tiffany’ego. Trudno było sobie wyobrazić, że to dzieło mieszkańca tego chlewu.
– Powiedziałem ci, że dziewczyny numer siedem i siedemnaście nie są już z nami. Nie żyją – rzekł w końcu Wilk. – Nasz młody geniusz jest zapominalski, co?
– Szczegóły, szczególiki – odparł Yeggi. – Jak już mowa o szczegółach, to wisisz mi piętnaście kół gotówką za dostawę. To jest dostawa.
Wilk sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął sig sauera 210 i strzelił dwukrotnie Yeggiemu między oczy. Potem strzelił też między oczy Albertowi Einsteinowi. Tak dla żartu.
– Wygląda na to, że ty też nie jesteś już z nami, panie Titov. Szczegóły, szczególiki.
Usiadł przy laptopie i sam skorygował ofertę. Potem wypalił płytę i wziął ją ze sobą. Zabrał również kilka egzemplarzy „Nowogo Ruskogo Słowa”, których mu brakowało. Zamierzał przysłać ekipę, by pozbyli się ciała i spalili ten chlew. Szczegóły, szczególiki.
Rozdział 26
Tego przedpołudnia nie poszedłem na zajęcia z technik aresztowania. Doszedłem do wniosku, że pewnie wiem więcej na ten temat niż wykładowca. Zamiast tego zadzwoniłem do Monnie Donnelley i poprosiłem o wszystkie informacje na temat handlu białymi niewolnicami. Szczególnie interesowały mnie najświeższe wydarzenia na terenie USA, które mogłyby mieć związek ze sprawą Biała Dziewczyna.
Większość analityków Biura zajmujących się przestępstwami przeciwko życiu pracowała dziesięć mil dalej, w pomieszczeniach CIRG, Grupy do spraw Rozwiązywania Nagłych Przypadków, ale Monnie miała gabinet w Quantico. Niecałą godzinę później zjawiła się na progu mojej ponurej klitki. Podała mi dwie dyskietki. Wyglądała na dumną z siebie.
– To powinno cię trochę zająć. Skupiłam się tylko na białych kobietach. Atrakcyjnych. Niedawno porwanych. Mam również dużo o okolicznościach porwania w Atlancie. Rozszerzyłam krąg o pracowników centrum handlowego, właścicieli, sprzedawców i sąsiedztwa w Buckhead. Mam dla ciebie kopie raportów policyjnych i pracowników Biura. Wszystko, o co prosiłeś. Odrabiasz zadanie domowe, tak?
– Uczę się tego wszystkiego. Staram się, jak mogę. Czy to takie niezwykłe? Tu, w Quantico?
– Prawdę mówiąc, w przypadku agentów, którzy przychodzą do nas z policji albo z wojska, to tak. Chyba wolę pracę w terenie.
– Ja też lubię pracę w terenie – przyznałem się Monnie – ale dopiero wtedy, kiedy zawężę krąg podejrzanych. Dzięki ci za wszystko.
– Wiesz, co o tobie mówią, doktorze Cross?
– Nie. Co mówią?
– Że jesteś jak medium. Że masz wielką wyobraźnię. Może nawet jesteś jasnowidzem. Że potrafisz myśleć jak morderca. To dlatego od razu przydzielono cię do Białej Dziewczyny. – Przystanęła w progu. – Słuchaj. Nie obraź się, ale mam dla ciebie przyjacielską radę. Nie wkurzaj Gordona Nooneya. On traktuje poważnie to swoje szkolonko. Jest wredny, i ma znajomości.
– Zapamiętam to sobie. – Skinąłem głową. – Czy są tu jacyś niewredni faceci?
– Oczywiście. Przekonasz się, że większość agentów to funkcjonariusze z prawdziwego zdarzenia. Dobrzy ludzie, najlepsi. No to w porządku, szczęśliwego polowania – powiedziała i zostawiła mnie lekturze, sporej lekturze. Zbyt sporej.
Zacząłem od dwóch porwań – obu w Teksasie – które wydawały się powiązane z porwaniem w Atlancie. Już samo czytanie wzburzyło mi krew. Mariannę Norman, lat dwadzieścia, znikła z Houston 6 sierpnia 2001 roku. Mieszkała ze swoim chłopakiem w szeregówce należącej do jego rodziców. Tamtej jesieni Mariannę i Dennis Turcos mieli rozpocząć ostatni rok na Chrześcijańskim Uniwersytecie Teksaskim i planowali wziąć ślub wiosną 2002 roku. Wszyscy twierdzili zgodnie, że Mariannę i Denis byli najmilszą parą młodych ludzi na świecie. Mariannę zaginęła bez wieści. 30 grudnia zeszłego roku Dennis Turcos przyłożył sobie rewolwer do skroni i pociągnął za spust. Mówił, że nie potrafi żyć bez Mariannę, że jego życie skończyło się wraz z jej zaginięciem.
Druga sprawa dotyczyła piętnastoletniej uciekinierki z miasteczka Childress w Teksasie. Adriannę Tuletti została porwana z mieszkania w San Antonio zajmowanego przez trzy dziewczyny podobno uprawiające prostytucję. Sąsiedzi zgłosili, że widzieli podejrzanie wyglądającą parę wchodzącą do budynku w dniu zaginięcia Adriannę. Ktoś przypuszczał, że to może rodzice jednej z dziewcząt, którzy przyjechali zabrać ją do domu, ale od tej pory wszelki słuch o Adriannę zaginął.
Przez długą chwilę przypatrywałem się jej zdjęciu – była śliczną blondynką i mogłaby być jedną z córek Elizabeth Connolly. Jej rodzice byli nauczycielami w szkole podstawowej w Childress.
Tego popołudnia otrzymałem kolejne złe wieści. Najgorsze z możliwych. W King of Prussia Mali w Pensylwanii porwano projektantkę mody, Audrey Meek. Jej dwoje dzieci było świadkami porwania. To mnie zszokowało. Dzieci doniosły policji, że porywaczami było dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta.
Zacząłem szykować się do wyjazdu do Pensylwanii. Zadzwoniłem do Nany i tym razem okazała pełne zrozumienie. Następnie dostałem telefon z biura Nooneya. Nie leciałem do Pensylwanii. Miałem stawić się na zajęciach.
Było oczywiste, że decyzja przyszła z samej góry, ale nie rozumiałem, co się dzieje. Może nie miałem rozumieć.
Może wszystko to jakiś test? – pomyślałem.
Rozdział 27
„Wiesz, co o tobie mówią, doktorze Cross? Że jesteś jak medium. Że masz wielką wyobraźnię. Może nawet jesteś jasnowidzem. Że potrafisz myśleć jak morderca”. Tak powiedziała Monnie Donnelley tego przedpołudnia. Jeśli mówiła prawdę, to dlaczego odsunięto mnie od sprawy?
Po południu poszedłem na zajęcia, ale byłem rozkojarzony, może nawet zły. Czułem niepokój i przygnębienie. Co ja robiłem w FBI? Co się ze mną działo? Nie chciałem walczyć ze zwyczajami w Quantico, ale stawiano mnie w sytuacji nie do przyjęcia.
Następnego dnia znów byłem gotów iść na zajęcia. Czekały mnie takie przedmioty jak prawo, przestępstwa gospodarcze, łamanie praw obywatelskich i ćwiczenia z bronią.
Byłem pewien, że zajęcia z praw obywatelskich okażą się ciekawe, ale dwie zaginione kobiety, Elizabeth Connolly i Audrey Meek, czekały gdzieś na ratunek. Może jedna z nich nadal żyła, może obie. Może potrafiłbym im pomóc, jeśli naprawdę byłem takim cholernym jasnowidzem.
Siedziałem przy kuchennym stole, kończąc śniadanie wraz z Naną i Rudą, kiedy usłyszałem PLASK! i przed domem wylądowała poranna gazeta.
– Siedź. Jedz. Ja pójdę – powiedziałem Nanie, odsuwając krzesło od stolika.
– Brak sprzeciwu – odparła i pociągnęła herbaty z wdziękiem, który mają tylko staruszeczki. – Muszę o ciebie dbać, wiesz.
– Zgadza się.
Nana wciąż sprzątała w domu i wokół niego i gotowała większość posiłków. Kilka tygodni temu przyłapałem ją balansującą na najwyższym szczeblu drabiny. Oczyszczała rynnę, obiegającą dach.
– Nic się nie dzieje! – krzyknęła z góry. – Mam idealne wyczucie równowagi i jestem lekka jak spadochron.
Co mogłem na to powiedzieć?
„Washington Post” nie doleciał na werandę. Leżał rozchylony na ścieżce. Nie musiałem się nawet schylać, żeby przeczytać pierwszą stronę.
– Ach, do diabła – zakląłem. – Niech to szlag.
To nie było nic dobrego. Prawdę mówiąc, wiadomość była okropna. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Nagłówek szokował: „Porwania dwóch kobiet mogą być ze sobą powiązane”. Co najgorsze, artykuł zawierał konkretne szczegóły, znane tylko kilku ludziom w FBI. Na nieszczęście byłem jednym z nich.