Otworzyła drzwi.

Rozdział 42

Wilk rzadko bywał aż tak zły i ktoś musiał zapłacić za wyprowadzenie go z równowagi. Rosjanin nie cierpiał Nowego Jorku, tego zadzierającego nosa, przecenianego molocha. Nowy Jork był niewyobrażalnie brudny i zapaskudzony, a nowojorczycy chamscy i niewychowani. Jeszcze gorsi niż moskwianie. Ale musiał wpaść do Nowego Jorku. Miał interes do Ślubnych, a ci mieszkali właśnie tam. Poza tym miał chętkę na partyjkę szachów, może dwie. Lubił szachy jak mało co.

Sława i Zoja mieszkali na Long Island. Konkretnie biorąc, w Huntington.

Wilk przyleciał do Nowego Jorku tuż po trzeciej. Przypomniał sobie jedną z wcześniejszych wizyt – dwa lata po przybyciu z Rosji. Jego kuzyni mieli tu dom i pomogli mu zorganizować sobie życie w Ameryce. Miał cztery mokre roboty na wyspie. No cóż, przynajmniej Huntington leżało blisko lotniska imienia Kennedy’ego. Im mniej czasu spędzi w tym cholernym mieście, tym lepiej.

Ślubni zajmowali typowy parterowy dom. Wilk załomotał do drzwi wejściowych i otworzył mu Łukanow, byczasty facet z bródką. Był członkiem innego zespołu, operującego z powodzeniem w Kalifornii, Oregonie i stanie Waszyngton. Dawny major KGB.

– Gdzie te głupie buce? – spytał Wilk, kiedy tylko znalazł się w środku.

Byczasty facet skinął kciukiem za siebie, na ciemny korytarz. Wilk ruszył we wskazanym kierunku. Bolało go prawe kolano i przypomniał sobie pewien dzień w latach osiemdziesiątych, kiedy członkowie konkurencyjnego gangu złamali mu nogę. W Moskwie tego rodzaju postępowanie uważano za ostrzeżenie, Wilk jednak nie był specjalnym zwolennikiem ostrzegania. Odszukał tych trzech, którzy go okaleczyli, i pogruchotał im wszystkie kości, jedną po drugiej. W Rosji tę koszmarną torturę zwano zamoczit, ale Wilk i inni gangsterzy nazwali ją spulchnianiem.

Wszedł do małej zapuszczonej sypialni, w której leżeli Sława i Zoja, kuzyni jego byłej żony. Oboje urodzili się i wychowali trzydzieści mil od Moskwy. Do lata 1998 roku służyli w Armii Czerwonej, po czym wyemigrowali do Ameryki. Pracowali dla niego niecałe osiem miesięcy, dopiero ich poznawał.

– Mieszkacie w śmietniku – stwierdził. – Wiem, że macie dużo pieniędzy. Co z nimi robicie?

– Mamy rodzinę w ojczyźnie – powiedziała Zoja. – Twoi krewni też tam żyją.

Wilk przechylił głowę na ramię.

– Ho, ho, ale wzruszające. Nie wiedziałem, że masz takie dobre serduszko, Zoja. – Gestem odprawił byczastego, rozkazując mu: – Zamknij drzwi. Kiedy skończę z tą sprawą, chcę mieć spokój. To może chwilę potrwać.

Ślubni leżeli związani na podłodze. Mieli na sobie tylko bieliznę. Sława – szorty w kaczuszki. Zoja – czarny biustonosz i skąpe majteczki, też czarne. Wilk uśmiechnął się w końcu. – No i co ja mam z wami począć, hę? Sława zaczął się śmiać. Brzmiało to jak głośne, nerwowe, cienkie gdakanie. Spodziewał się śmierci, ale mieli tylko dostać ostrzeżenie. Zobaczył to w oczach stojącego nad nimi mężczyzny.

– Więc co się stało? – spytał Wilk. – Gadajcie szybko. Znacie zasady.

– Może za łatwo szło. Chcieliśmy dreszczyku emocji. Nasza wina, Pasza. Zrobiliśmy się niezdarni.

– Nigdy mnie nie okłamujcie – napomniał ich Wilk. – Mam swoich informatorów. Wszędzie!

Usiadł na poręczy fotela, który wyglądał tak, jakby stał w tej koszmarnej sypialni sto lat. Z mebla wzbił się kurz.

– Lubisz go? – spytał Zoję Wilk. – Kuzyna mojej żony?

– Kocham go – odparła i spojrzenie jej piwnych oczu złagodniało. – Od zawsze. Od kiedy mieliśmy po trzynaście lat. I zawsze będę go kochać.

– Sława, Sława – westchnął Wilk i podszedł do muskularnego mężczyzny leżącego na podłodze. Pochylił się i uściskał go. – Jesteś krewnym mojej byłej żony. I zdradziłeś mnie. Sprzedałeś mnie moim wrogom, co? Wydało się. Ile dostałeś? Mam nadzieję, że dużo.

Nagle przekręcił głowę Sławy, jakby otwierał wielki słój kiszonych ogórków. Kark mężczyzny trzasnął. Wilk uwielbiał ten dźwięk. Był jego znakiem rozpoznawczym w czerwonej mafii.

Oczy Zoi urosły dwukrotnie, ale nawet nie pisnęła. Wilk zrozumiał, jakimi twardymi klientami byli naprawdę Zoja i Sława, jak bardzo mogli zagrozić jego organizacji.

– Jestem pod wrażeniem, Zoju – rzekł. – Pogadajmy. – Wbił spojrzenie w jej wielkie oczy. – Słuchaj, zaraz każę nam podać prawdziwej wódki, rosyjskiej. Potem chcę posłuchać twoich opowieści wojennych. Chcę usłyszeć, co zrobiłaś ze swoim życiem, Zoju. Zaciekawiłaś mnie. A najbardziej chcę zagrać w szachy. Nikt w Ameryce nie umie grać w szachy. Jedna partia i pójdziesz do nieba z twoim ukochanym Sławą. Ale najpierw wódka, szachy i oczywiście dasz mi dupy!

Rozdział 43

Wilk musiał naprawdę mocno przycisnąć Zoję. A potem, z powodu tego, co od niej wyciągnął, musiał zrobić jeszcze jeden przystanek w Nowym Jorku. Niefart. Oznaczało to, że nie zdąży na zaplanowany lot z Kennedy’ego i nie obejrzy tego wieczoru hokeja. Szkoda, ale najpierw obowiązek, potem przyjemność. Zdrada Sławy i Zoi zagroziła życiu Wilka i rzuciła cień na jego reputację.

Kilka minut po jedenastej wieczorem wszedł do klubu Passage w Brighton Beach na Brooklynie. Z zewnątrz Passage wyglądał jak nora, ale naprawdę był elegancki i prawie tak miły jak najlepsze moskiewskie lokale.

Wilk ujrzał w nim ludzi znanych mu z dawnych lat: Goszę Czernowa, Lwa Denisowa, Jurę Pomina i jego kochankę. Zobaczył też swoją ukochaną Juliję. Jego była żona była wysoka, szczupła i miała wielkie piersi, które kupił jej w Palm Beach na Florydzie. Jej uroda nadal robiła wrażenie, byle światło nie było nazbyt ostre, i nie zmieniła się wiele od czasów Moskwy, gdzie od piętnastego roku życia pracowała jako kelnerka.

Siedziała przy barze z Michaiłem Biriukowem, obecnym królem Brighton Beach. Zajmowali miejsca dokładnie przed panoramą St. Petersburga. Filmowe ujęcie, pomyślał Wilk. Typowy hollywoodzki banał.

Julija dostrzegła wchodzącego i klepnęła Biriukowa. Miejscowy pahan odwrócił się i Wilk w mgnieniu oka znalazł się przy nim. Postawił z łomotem na kontuarze szachowego czarnego króla.

– Szach i mat! – ryknął. Wybuchnął śmiechem i uściskał Juliję. – Nie cieszycie się na mój widok? – spytał. – Powinienem czuć się urażony.

– Tajemniczy człowiek z ciebie – mruknął Biriukow. – Myślałem, że siedzisz w Kalifornii.

– Nic podobnego – rzekł Wilk. – Przy okazji, pozdrowienia od Sławy i Zoi. Właśnie pożegnałem się z nimi na Long Island. Nie mogli wpaść dziś wieczorem.

Julija tylko wzruszyła ramionami – zimna suka.

– Tyle mnie obchodzą, co zeszłoroczny śnieg – powiedziała. – Dalecy krewni.

– Mnie też już nie obchodzą, Julija. Teraz to tylko kłopot dla policji.

Nagle złapał ją za włosy i trzymając jedną ręką, uniósł z barowego stołka.

– Kazałaś im mnie wyjebać, no nie? Dużo musiałaś im zapłacić! – krzyknął jej w twarz. – To twoja robota. I twoja!

Błyskawicznie wyciągnął z rękawa szpikulec do lodu i wbił go w lewe oko Biriukowa. Gangster w jednej chwili stracił oko i życie.

– Nie… błagam cię – wydusiła z siebie Julija. – Nie zrobisz tego. Nawet ty.

Wilk zwrócił się do całego nocnego klubu:

– Wszyscy jesteście świadkami, no nie? Co?! Nikt jej nie pomoże? Boicie się mnie? Dobrze, powinniście się mnie bać. Julija próbowała się na mnie zemścić. Zawsze była z niej głupia krowa. A Biriukow był tylko durnym, chciwym draniem. Ambitny! Ojciec chrzestny Brighton Beach! Co mu chodziło po głowie? Być mną…?!

Podniósł Juliję jeszcze wyżej. Wymachiwała gwałtownie nogami i jeden z jej czerwonych pantofli bez pięt zleciał z nogi i frunął pod najbliższy stolik. Nikt go nie podniósł. Nikt w klubie nie ruszył jej z pomocą. Nikt też nie sprawdził, czy Michaił Biriukow jeszcze żyje. Już wiedziano, że szaleniec przy barze to Wilk.

– Gdyby komuś z was przyszło do głowy wleźć mi w drogę, niech przypomni sobie tę scenkę. Jesteście świadkami! I dostaliście ostrzeżenie. Jak w Rosji, tak samo w Ameryce.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: