– Urządziłam go kilka lat temu, na wypadek gdybym potrzebowała kogoś do pomocy na stałe – wyjaśniła. – Jest wygodny i cichy, a ja będę dobrą sąsiadką i nie zamierzam ci się naprzykrzać.

– Zawsze była pani dobrą sąsiadką.

Rozwiązanie naprawdę wydawało się znakomite, a jedyną niedogodność stanowiło to, że będę musiała stale przejeżdżać obok naszego starego domu. Zakładałam, że przyzwyczajenie przytępi z czasem przeszywający ból, który odczuwałam, mijając to miejsce.

„Miejsce wiecznego spoczynku”, jak nazywała je żartobliwie matka. Zawsze chciała mieć dużą posiadłość i postanowiła założyć ogród, który będzie jednym z najpiękniejszych w Oldham.

Wyprowadziłam się z gospody do apartamentu gościnnego pani Hilmer i w środę poleciałam do Atlanty. Zjawiłam się w redakcji kwadrans po szóstej. Wiedziałam, że Pete z pewnością nie poszedł jeszcze do domu. Ożenił się z pracą.

Uniósł głowę, zobaczył mnie, uśmiechnął się na powitanie i powiedział:

– Porozmawiajmy nad talerzem spaghetti.

– A co z tymi pięcioma kilogramami, które próbujesz zrzucić?

– Postanowiłem nie myśleć o nich przez następne kilka godzin.

Pete ma w sobie zapał, który udziela się wszystkim wokół. Przyszedł do pracy w „News”, prywatnym dzienniku, zaraz po studiach i w ciągu dwóch lat został redaktorem prowadzącym. Nim ukończył dwadzieścia osiem lat, sprawował już dwie funkcje, redaktora naczelnego i wydawcy, a „umierający dziennik”, jak go nazywano, nagle zaczął żyć nowym życiem.

Zatrudnienie reportera do spraw kryminalnych było jednym z jego pomysłów na podniesienie nakładu, a uzyskanie tej posady sześć lat temu stało się dla mnie uśmiechem fortuny. Objęłam ją tymczasowo. Kiedy facet, którego Pete chciał na tym stanowisku, wycofał się w ostatniej chwili, zatrudniono mnie, ale tylko do momentu, aż znajdzie się właściwy kandydat. Potem, pewnego dnia, Pete przestał szukać takiego kandydata. Miałam pracę.

Restauracja Neapol jest typem lokalu, jakie można znaleźć w całych Włoszech. Pete zamówił butelkę chianti i chwycił kromkę gorącego chleba, który nam przyniesiono. Wróciłam myślami do semestru, spędzonego w Rzymie podczas studiów. Był to jeden z niewielu naprawdę szczęśliwych okresów w moim dorosłym życiu.

Matka próbowała nie pić i radziła sobie całkiem nieźle. Odwiedziła mnie podczas ferii wiosennych i wspaniale się razem bawiłyśmy. Zwiedzałyśmy Rzym, a potem spędziłyśmy tydzień we Florencji i w górskich miasteczkach Toskanii. Ukoronowałyśmy to wizytą w Wenecji. Mama była piękną kobietą, a podczas tej podróży, kiedy się uśmiechała, wyglądała jak za dawnych lat. Na mocy milczącego porozumienia imiona Andrei i mojego ojca ani razu nie pojawiły się na naszych ustach.

Cieszę się, że zachowałam to wspomnienie o niej.

Podano wino, które zostało zaaprobowane przez Pete’a i odkorkowane. Upiłam łyk i przystąpiłam do rzeczy.

– Dużo się dowiedziałam. Kampania wybielenia Westerfielda prawdopodobnie zostanie uwieńczona powodzeniem. Jake Bern to dobry pisarz. Ma już gotowy artykuł na temat tej sprawy, który ukaże się w następnym miesiącu w „Vanity Fair”.

Pete sięgnął po następną kromkę gorącego chleba.

– Co zamierzasz z tym zrobić?

– Piszę książkę, która ukaże się wiosną, w tym samym tygodniu, co książka Berna. – Opowiedziałam mu o telefonie do Maggie Reynolds. Pete poznał ją na przyjęciu, które wydała dla mnie w Atlancie. – Maggie się tym zajmuje i postara się przyśpieszyć publikację. Na razie muszę odpowiedzieć na artykuł Berna i oświadczenia prasowe rodziny Westerfieldów.

Pete czekał. To też było dla niego typowe – nie śpieszył się z deklaracjami poparcia. I nie wypełniał luk w rozmowie.

– Pete, zdaję sobie sprawę, że cykl artykułów o zbrodni popełnionej dwadzieścia dwa lata temu w hrabstwie Westchester w stanie Nowy Jork może nie wzbudzić wielkiego zainteresowania czytelników w Georgii, i nie sądzę, aby to było najlepsze miejsce na ich publikację. Rodzina Westerfieldów jest utożsamiana z Nowym Jorkiem.

– Właśnie. Więc co zamierzasz zrobić?

– Wziąć urlop, jeśli możesz mi go dać. Lub, jeśli to niemożliwe, zrezygnować z pracy, napisać tę książkę i jeszcze raz spróbować szczęścia, kiedy ją skończę.

Kelner podszedł do stolika. Oboje zamówiliśmy cannelloni i zieloną sałatę. Przez minutę Pete wzdychał i chrząkał, a potem zdecydował się na gorgonzolę.

– Ellie, zatrzymam dla ciebie tę posadę, jak długo to będzie w mojej mocy.

– Co to znaczy?

– Być może sam nie zostanę tu o wiele dłużej. Dostałem kilka interesujących propozycji, które rozważam.

Byłam wstrząśnięta.

– Przecież „News” to twoje dziecko.

– Stajemy się za silni dla konkurencji. Mówi się o wykupieniu nas za duże pieniądze. Rodzina właścicieli jest zainteresowana takim rozwiązaniem. Tego pokolenia nie obchodzi gazeta, tylko dochody.

– Dokąd chcesz pójść?

– „Los Angeles Times” prawdopodobnie złoży mi ofertę. Inna możliwość to Houston.

– A co byś wolał?

– Dopóki nie dostanę konkretnej propozycji, nie będę tracił czasu na dokonywanie nieistniejących wyborów. – Pete nie czekał na mój komentarz i kontynuował: – Ellie, przeprowadziłem własny mały wywiad w twojej sprawie. Westerfieldowie opracowują strategię obronną. Wynajęli imponujący zespół prawników, którzy tylko czekają na okazję zarobienia fortuny. Mają tego Nebelsa, i chociaż ów facet to niezły cwaniak, niektórzy ludzie uwierzą w jego wersję. Rob, co musisz, ale proszę cię jednak, jeśli Westerfield stanie przed sądem i zostanie uniewinniony, obiecaj sobie, że dasz temu spokój. – Spojrzał mi prosto w oczy. – Ellie, wiem, że myślisz: Nie ma mowy. Ale spróbuj zrozumieć, że niezależnie od tego, jakie książki ty i Bern napiszecie, niektórzy ludzie aż do śmierci będą wierzyć, że Westerfield padł ofiarą pomyłki sądowej, natomiast inni nadal będą przekonani, że jest winny.

Miała to być dobra rada, lecz tego wieczoru, kiedy pakowałam rzeczy, których potrzebowałam na długi pobyt w Oldham, uświadomiłam sobie, iż nawet Pete uważał, że Rob Westerfield, winny czy niewinny, odsiedział już swój wyrok, a ludzie i tak będą myśleć o tej sprawie, co chcą, i już czas, abym się wycofała.

Nie ma nic złego w słusznym gniewie, pomyślałam. Chyba że dusi się go w sobie zbyt długo.

Wróciłam do Oldham, a w następnym tygodniu odbyło się przesłuchanie Roba Westerfielda przed komisją do spraw zwolnień warunkowych. Jak należało oczekiwać, prośba została rozpatrzona pozytywnie i ogłoszono, że skazany wyjdzie na wolność trzydziestego pierwszego października.

Halloween, pomyślałam. Jakież to stosowne. Noc, kiedy demony chodzą po ziemi.

16

Paulie Stroebel stał za kontuarem, kiedy otworzyłam drzwi delikatesów, czemu towarzyszyło pobrzękiwanie przytwierdzonego do nich dzwonka.

Moje mgliste wspomnienie o nim koncentrowało się na starej stacji obsługi, gdzie pracował przed laty. Nalewał benzynę do baku naszego samochodu, a potem spryskiwał przednią szybę i przecierał ją do czysta. Pamiętam, jak mama mówiła: „Paulie to taki miły chłopiec”, chociaż nie powtórzyła tego ani razu, odkąd stał się podejrzany o śmierć Andrei.

Myślę, że moje wspomnienie jego wyglądu fizycznego opierało się częściowo – a może nawet wyłącznie – na fotografiach w gazetach, przechowywanych przez moją matkę, które opisywały ze szczegółami morderstwo dokonane na Andrei i proces. Nic nie podsyca zainteresowania opinii publicznej bardziej niż przystojny syn zamożnej i szanowanej rodziny jako oskarżony o zamordowanie uroczej nastolatki.

Opisom towarzyszyły oczywiście zdjęcia: ciało Andrei zabierane z garażu-kryjówki; jej trumna wynoszona z kościoła; załamująca ręce matka z twarzą wykrzywioną bólem; mój pogrążony w rozpaczy ojciec; ja, mała i zagubiona; Paulie Stroebel, oszołomiony i wystraszony; Rob Westerfield, przystojny, arogancki i szyderczy; Will Nebels, z niestosownie przymilnym uśmiechem.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: