Fotografowie lubujący się w uwiecznianiu czystych ludzkich emocji mieli swój wielki dzień.
Matka nigdy mi nie powiedziała, że trzyma tę kolekcję gazet i stenogramów z procesu. Po jej śmierci byłam wstrząśnięta, kiedy odkryłam, że wypchana walizka, która towarzyszyła nam we wszystkich podróżach, jest w rzeczywistości puszką Pandory. Teraz podejrzewam, że kiedy pod wpływem alkoholu matka popadała w melancholię, mogła otwierać tę walizkę, aby wciąż na nowo przeżywać swoje prywatne ukrzyżowanie.
Wiedziałam, że Paulie i pani Stroebel musieli słyszeć, iż jestem w mieście. Kiedy podniósł głowę i zobaczył mnie, był początkowo zdumiony, a potem jego oczy przybrały czujny wyraz. Napawałam się cudownym aromatem szynki, wołowiny i przypraw, który wydaje się nieodłączną cechą dobrych niemieckich delikatesów, gdy staliśmy tam i mierzyliśmy się wzrokiem.
Ociężała sylwetka Pauliego pasowała bardziej do dojrzałego mężczyzny niż nastolatka z gazetowych fotografii. Jego pucułowate policzki zapadły się, a oczy nie miały już tego oszołomionego wyrazu sprzed dwudziestu trzech lat. Dochodziła szósta, godzina zamknięcia, i tak jak liczyłam, nie było już ostatnich klientów czekających na obsłużenie.
– Paulie, jestem Ellie Cavanaugh. – Podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę nad kontuarem. Przyjął ją, jego uścisk był zdecydowany, a nawet nieprzyjemnie mocny.
– Słyszałem, że wróciłaś. – Will Nebels kłamie, nie byłem w garażu tamtego wieczoru. – W jego głosie brzmiał urażony protest.
– Wiem, że nie byłeś.
– To nie w porządku, że tak mówi.
Drzwi oddzielające kuchnię od zaplecza sklepu otworzyły się i stanęła w nich pani Stroebel. Odniosłam nieodparte wrażenie, iż stale jest w pogotowiu, gotowa wkroczyć na każdą, nawet najmniejszą oznakę, że coś niedobrego dzieje się z jej synem.
Postarzała się, rzecz jasna, i nie była już tą kobietą o rumianych policzkach, którą zapamiętałam. Bardzo też wyszczuplała. W jej siwych włosach pozostał tylko ślad dawnego jasnożółtego odcienia. Leciutko powłóczyła nogą. Na mój widok powiedziała „Ellie?”, a kiedy skinęłam głową, zatroskana twarz pani Stroebel rozpromieniła się w powitalnym uśmiechu. Matka Pauliego okrążyła kontuar, aby mnie uściskać.
Wtedy, gdy złożyłam zeznanie w sądzie, pani Stroebel podeszła do mnie, ujęła moje dłonie i podziękowała mi, bliska płaczu. Obrońca próbował mnie skłonić, abym zeznała, że Andrea bała się Pauliego, ale ja starałam się być bardzo precyzyjna. „Nie powiedziałam, że Andrea bała się Pauliego, ponieważ tak nie było. Bała się, że Paulie powie tacie, że czasem spotykała się z Robem w kryjówce”.
– Miło cię widzieć, Ellie. Jesteś teraz młodą damą, a ja stałam się starą kobietą – odezwała się pani Stroebel, całując mnie w policzek. Akcent jej rodzinnego kraju płynął jak miód przez jej słowa.
– Ależ nie – zaprotestowałam.
Ciepło tego powitania, tak jak ciepło powitania pani Hilmer, było promieniem światła rozjaśniającym smutek, który towarzyszył mi w każdym momencie życia. Jakbym wróciła do domu, do ludzi, którzy troszczą się o mnie. Tutaj, dla nich, choć minęło tyle czasu, nie jestem obca i nie jestem sama.
– Wywieś tabliczkę „Zamknięte” na drzwiach, Paulie – poleciła pani Stroebel z ożywieniem. – Ellie, wstąpisz do nas i zjesz z nami kolację, prawda?
– Z przyjemnością.
Pojechałam za nimi swoim samochodem. Mieszkali około półtora kilometra dalej, w jednej ze starych dzielnic miasta. Wszystkie domy pochodziły z końca ubiegłego stulecia i były względnie małe. Wyglądały jednak na przytulne i dobrze utrzymane, a ja wyobrażałam sobie całe pokolenia rodzin siadujących latem na frontowych gankach.
Pies, żółty labrador, powitał nas entuzjastycznie, a Paulie natychmiast wziął smycz i zabrał go na spacer.
Dom był taki, jak się spodziewałam – gościnny, nieskazitelny i wygodny. Odrzuciłam propozycję pani Stroebel, abym usiadła w jednym z wielkich foteli w salonie i obejrzała dziennik w telewizji, gdy ona będzie przygotowywać kolację w kuchni. Poszłam tam z nią i usadowiłam na stołku przy blacie, patrząc, jak pracuje i oferując jej pomoc, lecz zdawałam sobie sprawę, że odmówi.
– To będzie prosty posiłek – uprzedziła. – Zrobiłam wczoraj gulasz wołowy. Zawsze podaję go następnego dnia. Jest wtedy lepszy. Smaczniejszy.
Jej ręce poruszały się bardzo zręcznie, gdy przygotowywała warzywa, które zamierzała dodać do gulaszu, wałkowała ciasto na biskwity i darła zieloną sałatę. Siedziałam w milczeniu, gdyż uznałam, że chce najpierw uporać się z kolacją, a potem porozmawiać.
Miałam rację.
Mniej więcej piętnaście minut później skinęła z zadowoleniem głową i powiedziała:
– Dobrze. Teraz, zanim Paulie wróci, musisz mi coś powiedzieć. Czy Westerfieldowie mogą to zrobić? Czy po dwudziestu dwóch latach mogą znów spróbować zrobić z mojego syna mordercę?
– Mogą spróbować, ale nie uda im się to.
Ramiona pani Stroebel opadły.
– Ellie, Paulie tak dużo przeszedł. Wiesz, że kiedy był chłopcem, nic nie przychodziło mu łatwo. Nie miał głowy do nauki. Istnieją dziedziny wiedzy, które są dla niego niedostępne. Jego ojciec i ja zawsze tak się martwiliśmy. Paulie to taki miły, dobry chłopak. W szkole zawsze był samotny, chyba że grał w piłkę. Tylko wtedy czuł, że jest lubiany. – Najwyraźniej mówienie tego wszystkiego przychodziło jej z trudnością. – Paulie był rezerwowym, więc nie grał dużo. Pewnego dnia jednak, wystawili go, a tamta druga drużyna wygrywała i wtedy – nie znam się na tym, gdyby żył jego ojciec, wytłumaczyłby ci to lepiej – Paulie w ostatniej chwili złapał piłkę i zdobył bramkę, która zakończyła mecz. Twoja siostra kibicowała, pamiętam, że była najładniejsza ze wszystkich dziewcząt. To właśnie ona chwyciła megafon i wybiegła na boisko. Paulie ciągle mi o tym opowiadał – jaką owację urządziła mu Andrea. – Pani Stroebel umilkła, podniosła głowę, jakby nasłuchując, a potem, cichym, lecz dźwięcznym głosem zaśpiewała:
„Paulie Stroebel wygrał mecz, jest najlepszy z nich wszystkich. Jest cudowny, jest wspaniały, jest chlubą naszej drużyny. Paulie Stroebel wygrał mecz, jest najlepszy z nich wszystkich!”. – Oczy jej rozbłysły, kiedy mówiła dalej: – Ellie, to była najpiękniejsza chwila w życiu Pauliego. Nie masz pojęcia, co się z nim działo, gdy Andrea zginęła, a Westerfieldowie próbowali zrzucić winę na niego. Myślę, że oddałby życie, aby ją ocalić. Nasz doktor obawiał się, że on może sobie coś zrobić. Kiedy jest się trochę innym, trochę mniej bystrym, łatwo popaść w depresję. Przez kilka ostatnich lat radził sobie bardzo dobrze. Podejmuje coraz więcej decyzji w sklepie. Wiesz, co mam na myśli. Na przykład w zeszłym roku zdecydował, że powinniśmy ustawić kilka stolików i zatrudnić kogoś do szykowania jedzenia. Proste śniadania, a potem kanapki po południu. Cieszą się dużym wzięciem.
– Zauważyłam stoliki.
– Paulie nigdy nie miał łatwo. Zawsze musiał pracować ciężej niż inni. Wszystko byłoby w porządku, gdyby…
– Gdyby ludzie znów nie zaczęli wskazywać na niego palcami i zastanawiać się, czy to nie on powinien był spędzić dwadzieścia dwa lata w więzieniu – dokończyłam.
Skinęła głową.
– Tak. To właśnie mam na myśli.
Usłyszałyśmy, jak otwierają się drzwi frontowe. Kroki Pauliego i szczekanie psa obwieściły ich przybycie. Paulie wszedł do kuchni.
– Ten człowiek nie powinien mówić, że skrzywdziłem Andreę. To nie w porządku – oświadczył i ruszył po schodach na górę.
– Znów zaczyna się tym zadręczać – powiedziała cicho pani Stroebel.