W pokoju stała szafka podobna do tych w szatniach. Pokuśtykałam do niej, mając nadzieję, że w środku znajdę moje rzeczy i modląc się o to, otworzyłam drzwi i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam wszystko ułożone porządnie na półce.
Byłam równie zachwycona, widząc szpitalny bawełniany szlafrok na wieszaku. Miałam na sobie jedną z tych okropnych kusych koszul. Przeznaczono ją dla kobiety o wymiarach lalki Barbie, ja natomiast mam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu.
Pierwsze, co zrobiłam, to rozpięłam suwak torby podróżnej i zajrzałam do środka. Na wierzchu znajdowała się pomięta pierwsza strona „New York Post” z wielkim nagłówkiem WINNY, tak jak wtedy, gdy sprawdzałam po raz ostatni.
Potem sięgnęłam do środka i przesunęłam ręką wzdłuż boku torby. Moje palce przeszukiwały gorączkowo jej wnętrze. Wydałam westchnienie ulgi, gdy wyczułam skórzaną kasetkę, której szukałam. Wczoraj rano, kiedy wsiadałam do samochodu, aby pojechać do Joan, przyszło mi do głowy, że następny nieproszony gość mógłby przetrząsnąć apartament w poszukiwaniu kosztowności. Wbiegłam po schodach na górę, zabrałam kasetkę z szuflady i włożyłam do torby podróżnej, która leżała już w bagażniku.
Teraz wyjęłam i otworzyłam kasetkę. Wszystko było na miejscu – pierścionek zaręczynowy i obrączka ślubna mamy, jej brylantowe kolczyki i moja skromna kolekcja biżuterii.
Uspokojona włożyłam kasetkę z powrotem do torby i wyjęłam komputer. Zaniosłam go na jedyne krzesło, stojące przy oknie. Wiedziałam, że niezależnie od tego, jak długo pozostanę w szpitalu, spędzę większość czasu tutaj.
Włączyłam komputer i wstrzymałam oddech, nabierając powietrza tylko wtedy, gdy rozlegał się dźwięk „bip”. Ekran zaświecił się i zobaczyłam, że nie straciłam nic ze zgromadzonego materiału.
Odzyskałam częściowo spokój ducha, pokuśtykałam z powrotem do szafki, sięgnęłam po szlafrok i poszłam do łazienki. Była tam mała tubka pasty do zębów, szczoteczka do zębów w plastikowym opakowaniu i grzebień na półce nad umywalką. Podjęłam próbę doprowadzenia się do porządku.
Wiem, że po pożarze byłam w szoku. Teraz, gdy powróciła mi zdolność myślenia, zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak wielkie miałam szczęście, że udało mi się uratować, nie tylko ujść z życiem, ale również uniknąć dotkliwych poparzeń. Wiedziałam też, że w przyszłości będę musiała bardziej się wystrzegać zamachów na moje życie. Jedna rzecz nie budziła wątpliwości: trzeba znaleźć miejsce, gdzie jest przynajmniej recepcjonista i inni pracownicy.
Kiedy nie udało mi się rozczesać małym grzebieniem skołtunionych włosów, wróciłam do pokoju, usiadłam na krześle i, ponieważ nie miałam pióra ani papieru, otworzyłam komputer, aby sporządzić listę rzeczy, które należało zrobić natychmiast.
Nie miałam pieniędzy, ubrań, kart kredytowych, prawa jazdy – wszystko to przepadło w pożarze. Będę musiała pożyczyć pieniądze, dopóki nie zdobędę duplikatów kart kredytowych i prawa jazdy. Do kogo się zwrócić?
Miałam przyjaciół w Atlancie, a także rozrzuconych po całym kraju szkolnych kolegów, do których mogłabym zatelefonować po pomoc i uzyskać ją w ciągu minuty. Skreśliłam ich jednak z mojej listy. Po prostu nie chciałam wdawać się w długie wyjaśnienia, dlaczego jestem chwilowo pozbawiona środków do życia.
Pete był jedynym człowiekiem w Atlancie, który wiedział o Andrei i celu mojego pobytu tutaj. Kiedy brałam urlop, aby tu przyjechać, powiedziałam moim współpracownikom i kolegom: „To sprawa osobista, chłopaki”.
Jestem pewna, iż dla większości z nich wyglądało to tak, jakby Ellie, która zawsze była zbyt zajęta, aby umówić się na randkę w ciemno, poznała kogoś wyjątkowego i próbuje ułożyć sobie z nim życie.
Pete? Myśl, że miałabym odgrywać przed nim rolę bezradnej kobiety, zirytowała mnie. Postanowiłam potraktować go jak ostatnią deskę ratunku.
Z pewnością mogłabym zadzwonić do Joan Lashiey St. Martin, ale jej przekonanie, że Rob Westerfield nie był winny śmierci Andrei, sprawiało, że nie miałam wielkiej ochoty zwracać się do niej o pomoc.
Marcus Longo? Oczywiście, pomyślałam. Pożyczy mi, a ja oddam dług w ciągu tygodnia.
Pojawiła się taca ze śniadaniem i godzinę później została zabrana, właściwie nietknięta. Czy zdarzyło się wam kiedyś leżeć w szpitalu, gdzie naprawdę podają gorącą kawę?
Przyszedł lekarz, obejrzał moje pokryte pęcherzami stopy, powiedział, że mogę wracać do domu w każdej chwili, i odszedł. Wyobraziłam sobie, jak kuśtykam po Oldham w szpitalnym stroju, prosząc o jałmużnę. W tym właśnie momencie zjawił się posterunkowy White w towarzystwie mężczyzny o ostrych rysach, który przedstawił się jako detektyw Charles Bannister z wydziału policji w Oldham. Za nimi szedł sanitariusz, niosąc wyściełane krzesła, domyśliłam się więc, że nie będzie to krótka, radosna wizyta przy łóżku chorego.
Bannister wyraził troskę o mój stan i nadzieję, że po strasznym doświadczeniu czuję się w miarę dobrze.
Natychmiast uświadomiłam sobie, że pod tą pozorną troską kryje się jakaś intencja i że nie jest ona przyjazna.
Odparłam, iż czuję się całkiem nieźle i cieszę się, że żyję, co skwitował skinieniem głowy. Przypomniałam sobie wykładowcę filozofii na studiach. Po wysłuchaniu szczególnie głupiej uwagi któregoś ze studentów kiwał głową w taki sam sposób ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
Co miało oznaczać: „Teraz wiem już wszystko”.
Szybko zrozumiałam, do czego zmierza detektyw Bannister: postanowił udowodnić, że wymyśliłam sobie historię o włamywaczu w apartamencie. Nie powiedział tego wprost, ale scenariusz, jaki przedstawił, wyglądał następująco: dowiedziawszy o się rzekomym włamywaczu, pani Hilmer stała się nerwowa. Wyobraziła sobie, że ktoś ją śledził w drodze do i z biblioteki. Zmieniając głos, zadzwoniłam do niej i ostrzegłam ją, że jestem niezrównoważona.
W tym momencie uniosłam brwi, ale nic nie powiedziałam.
Według detektywa Bannistera podłożyłam ogień w apartamencie, aby zwrócić na siebie uwagę i wzbudzić współczucie, oskarżając publicznie Roba Westerfielda o próbę zabicia mnie.
– Groziła pani śmierć w płomieniach, ale zgodnie z relacją sąsiada, który widział, jak opuszcza pani budynek, niosła pani komputer, drukarkę, telefon komórkowy i ciężką torbę podróżną. Na ogół podczas pożaru ludzie nie myślą o tym, żeby się spakować, panno Cavanaugh.
– Kiedy dotarłam do drzwi na klatkę schodową, ściana salonu zaczęła płonąć. Oświetliła stół, gdzie zostawiłam te rzeczy. Były dla mnie bardzo ważne i potrzebowałam tylko kilku sekund, żeby je zabrać.
– Dlaczego były takie ważne, panno Cavanaugh?
– Powiem panu, dlaczego, detektywie Bannister. – Wskazałam na komputer, który wciąż spoczywał na moich kolanach. – W tym komputerze jest pierwszy rozdział książki, którą piszę o Robie Westerfieldzie. Są w nim również całe strony notatek, które sporządziłam ze stenogramów z procesu „Stan przeciwko Robsonowi Westerfieldowi”. Nie mam zapasowej kopii. Nie mam żadnych innych kopii.
Zauważyłam, że twarz posterunkowego White’a pozostała bez wyrazu, ale jego usta zacisnęły się i przypominały teraz cienką, gniewną kreskę.
– Umieściłam numer mojego telefonu komórkowego na transparencie, z którym przechadzałam się w pobliżu więzienia Sing Sing. Z pewnością słyszał pan od niego, że tam pojechałam. – Wskazałam głową na White’a. – Odebrałam już bardzo interesujący telefon od kogoś, kto znał Westerfielda w więzieniu. Ten aparat to moja jedyna szansa, by pozostać w kontakcie z tym człowiekiem, dopóki nie wejdę do sklepu, nie kupię nowego telefonu komórkowego i nie przeniosę numeru. A co do ciężkiej torby podróżnej, to jest w szafce. Chciałby pan obejrzeć zawartość?
– Tak, chciałbym.
Postawiłam komputer na podłodze i wstałam.
– Podam ją pani – powiedział.
– Wolałabym ani na chwilę nie wypuszczać jej z rąk. Starałam się nie utykać, kiedy szłam przez pokój. Otworzyłam drzwi szafki, wyjęłam torbę, wróciłam z nią, rzuciłam ją na podłogę w pobliżu krzesła, usiadłam i rozpięłam suwak.