Znowu zamknęła oczy i doktor Harcroft zrobił krok w jej kierunku, ale otworzyła je. Jak gdyby do wtóru własnym myślom, skinęła głową, unosząc ją nieznacznie.
– Proszę pani, to była tylko zabawa! – powiedziała Dorothy z udaną wesołością. – Ja też przestraszyłam się, kiedy ją znalazłam. Jeżeli pani chce, ktoś może pójść i sprowadzić ją.
– Nie, moje dziecko… – szepnęła pani Wardell – Za późno.
– Za chwilę ją sprowadzę i wtedy będzie pani mogła spokojnie odpocząć u siebie w pokoju, prawda, panie doktorze?
Joe sam nie wiedział, dlaczego wyrwało mu się tak pogodnie to zdanie. Nie oglądając się, ruszył ku drzwiom i wyszedł.
Schody.
Gdzieś wysoko ponad nim rozpoczął się Marsz Żałobny Chopina i ucichł nagle. Pauza i wybuch szatańskiego zduszonego śmiechu. Znów kilka przejmujących taktów Chopina. Cisza.
Był już na górze, szybko przeszedł korytarz i pchnął drzwi sali bibliotecznej. Lampy płonęły. Zbroje stały po obu stronach skrzyni, księgi drzemały na półkach i czarny garnek błyskał matowo w głębi kominka. Joe podszedł do makaty w rogu pokoju i odsunął ją.
Nagły niepokój przyspieszył bicie serca. Odetchnął głęboko. Drzwi były uchylone, tkwił w nich klucz z uczepioną do niego tekturką.
Joe wyciągnął rękę ku klamce, ale opuścił ją i pchnął drzwi czubkiem buta.
Smuga nikłego blasku. Za zasuniętymi firankami łoża płonęła świeca. Otworzył usta i powiedział:
– Grace, przyszedłem po panią. Zabawa skończona. Czekają na panią w jadalni.
Cisza.
Podszedł powoli. Skurcz ściskał mu gardło. Rozchylił firanki i spojrzał.
Na purpurowo-złocistej kapie leżała Grace Mapleton. W jej szeroko otwartych oczach nie było przerażenia. Patrzyły spokojnie, nawet bez zdumienia. A w białej sukni, tuż pod lewą piersią tkwiło szerokie ostrze ogromnego, obosiecznego miecza rycerskiego, wbite tak głęboko i z tak straszliwą siłą, że musiało utkwić w deskach łoża i sprawiło, że to piękne ciało spoczywało jak olbrzymia biała ćma przebita gigantyczną szpilką. Suknia i łoże przesiąknięte były krwią.
Joe oderwał spojrzenie od martwej dziewczyny i przeciągnął ręką po czole.
– Spokojnie… – powiedział szeptem – uspokój się, na miłość boską!
Potrząsnął głową i rozejrzał się. Nie zasnę… Będę czekała…
Odetchnął głęboko. Cofnął się i obszedł łoże. To była niemal świeża świeca. Zdmuchnięty ogarek poprzedniej leżał na stoliku obok kartki i ołówka. Joe pochylił się i spojrzał na ostatni zapis:
“Miss Ormsby… 10.59…”
A wcześniej: pan Alex… 9.05…
pan Kedge… 9.51…
pan Parker… 10.35
Spojrzał na zegarek. 11.50. Za dziesięć minut wybije północ. Cofnął się ostrożnie, spojrzał raz jeszcze na łoże i w nieruchome, otwarte oczy. To było niemożliwe, ten straszliwy, olbrzymi miecz jak krzyż o krótkich ramionach, stojący na grobie.
Przymknął oczy. Myśli pędziły jak obłąkane. Tak, to było niemożliwe… Niemożliwe? A przecież stało się. Oczywiście, pozostawało bardzo proste rozwiązanie. Jeżeli…
Cofnął się i ruszył ku drzwiom. Uniósł makatę starając się nie dotykać drzwi i wyszedł do jasno oświetlonej sali bibliotecznej. Po chwili zatrzymał się i prędko zawrócił.
Znów obszedł łoże, pochylił się i zdmuchnął świecę. Ostrożnie, po omacku powrócił do drzwi.
Kiedy stanął na progu jadalni, wszystkie głowy zwróciły się ku niemu. Pani Wardell siedziała na kanapie. Najwyraźniej zastrzyk przywrócił jej nieco sił.
Nie wchodząc Joe odszukał oczyma Parkera. – Proszę państwa… zdarzył się wypadek – powiedział starając się mówić jak najswobodniej. – Czy mogę cię prosić, Ben? Parker zerwał się z krzesła.
– Za chwilę wrócimy, a do tego czasu, bardzo proszę wszystkich o pozostanie tutaj. Niech nikt z państwa nie opuszcza tego pokoju pod żadnym pozorem – Alex rozłożył przepraszająco ręce.
Parker wyszedł pierwszy wyminąwszy go w progu, a Joe cicho zamknął drzwi i ruszył ku schodom prowadzącym na piętro.
– Co się stało?
– Grace Mapleton nie żyje.
– Jak umarła?
Byli już na podeście schodów. Nie odpowiadając, Joe zapytał go:
– Czy wziąłeś z sobą broń?
– Tak – Parker skinął głową. – Sam nie wiem dlaczego, ale wrzuciłem pistolet do walizki. Powiedz, na miłość boską, co się stało?
– Została zamordowana i to w taki sposób, że nikt z tych ludzi, którzy są teraz tam na dole, nie mógł jej zabić. Morderca musi być w zamku, ale nie jest jednym z nich. Dlatego kazałem im zaczekać w jadalni. Razem są mniej narażeni.
Parker otworzył drzwi swojego pokoju, uniósł wieko stojącej pod ścianą walizki i zagłębił dłoń pod równo ułożonymi koszulami. Wyciągnął pistolet, sprawdził magazynek i wyszli.
Będę czekała… Tak, to jedno było pewne. Będzie czekała, póki nie wyniosą jej, żeby oddać to wspaniałe, zimne ciało na sekcję. Takie są obyczaje, których trzeba przestrzegać, gdy człowiek ginie z ręki innego człowieka.
XIX Lecz jednak ktoś ją zabił…
Stanęli przed opuszczoną makatą i Joe uniósł ją ostrożnie. Drzwi nadal były uchylone, a za nimi rozpościerał się gęsty półmrok. Mając za sobą Parkera, Alex stanął na progu i zaczął po omacku przesuwać ręką poza framugą.
– Musi tu być chyba światło elektryczne… – powiedział półgłosem – wcześniej paliła się świeca, ale zgasiłem ją. Później powiem ci, dlaczego…
Natrafił palcami na guzik przełącznika i wcisnął go. Pod sufitem zabłysła odwrócona mleczna ampla uczepiona trzema złocistymi łańcuszkami do haka w stropie.
Pokój był niemal pusty. Przed łożem, na grubych, dębowych deskach podłogi, leżał nieco wytarty, stary perski dywan. To było wszystko.
– Ona jest tam… – powiedział Alex nie podnosząc głosu. Podeszli. Uniósł rękę i odsunął ciężką tkaninę firanki.
Parker nie poruszył się. Joe uniósł drugą rękę i rozsunął firanki na tyle, na ile to było możliwe. Spojrzenie Parkera przesunęło się po nieruchomym, leżącym na wznak ciele, a później powędrowało w górę wzdłuż ostrza miecza i zatrzymało się na długiej rękojeści ciasno okręconej srebrnym, poczerniałym drutem.
– Za czasów rycerza De Vere nie był już w użyciu… – powiedział Alex. – Używano go w walkach pieszych… wymagał wielkiej siły fizycznej.
– Wiem… – Parker spojrzał na leżącą dziewczynę. Później oczy jego znów zaczęły wędrować po mieczu – Myślę o tym…
– I ja – Alex obszedł łoże, uniósł kapę i zajrzał pod nią. później podniósł ze stolika zapałki i zapalił świecę.
– Tylko tak była oświetlona, kiedy tu wszedłem. Miecz leżał w poprzek na jej nogach, a ona udawała umarłą i miała zamknięte oczy… Czy tak samo leżała, kiedy ją zobaczyłeś po wejściu tutaj?
– Tak. Ktokolwiek wszedłby do pokoju, mógł podejść bez przeszkód do łoża, pochwycić ten olbrzymi miecz w obie ręce, unieść go nad głową i uderzyć… Nawet gdyby otworzyła oczy i zobaczyła go, nie zdążyłaby się poruszyć… To musiało się tak odbyć.
– Właśnie – powiedział Joe. – To musiało się tak odbyć, ale przecież nie mogło się tak odbyć, jeżeli w zamku nie ukrywa się gdzieś człowiek, który ją zabił. Bo nie może to być żadna z osób, które są w tej chwili w jadalni i były z nami od czasu, kiedy wyprawiono z zamku służbę i zamknięto furtę.
– Ale przecież… – Parker potrząsnął głową – ona nie żyje, prawda?
– Tak… – Joe wyciągnął rękę i dotknął plamy krwi, która rozlała się szeroko na sukni zmarłej w miejscu, w którym utkwił miecz. – Ta krew niemal nie zakrzepła jeszcze…
Odetchnął głęboko i zawahał się na ułamek sekundy, ale później ujął rękę zmarłej, powoli zgiął ją w łokciu i ostrożnie wyprostował, delikatnie kładąc ją w poprzedniej pozycji.
– Śmierć nie mieszka jeszcze w tym ciele… Zresztą wiemy, przecież, że żyła przed godziną… – Odwrócił się i zdmuchnął świecę. – Tę świecę także niedawno zapalono.
Podniósł ze stolika kartę papieru.
– Jest pięć minut po północy. A może cofnijmy się trochę: O ósmej wieczór Frank Tyler zrobił zdjęcia przy bramie i wszyscy przeszliśmy do jadalni. Od tego czasu, Ben, powstała przedziwna sytuacja, otóż kolejno, zawsze jedna tylko osoba przemierzała samotnie zamek, a wszystkie pozostałe znajdowały się razem w jadalni i, o ile wiem, nikt stamtąd nie wyszedł. Zresztą taki był niepisany regulamin konkursu. Amanda Judd, Frank Tyler i doktor Harcroft w ogóle nie opuścili jadalni: dwoje pierwszych, ponieważ byli gospodarzami i nie brali udziału w konkursie, a Harcroft nie zdążył, gdyż z chwilą powrotu pani Wardell konkurs przerwano.