2
Monica została pochowana na rodzinnym cmentarzu Portmanów w posiadłości jej ojca. Oczywiście, nie byłem na pogrzebie. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć, ale muszę przyznać, że nawet w tych rzadkich chwilach, kiedy byłem wobec siebie szczery, nie potrafiłem zanalizować uczuć, jakie budziła we mnie Monica. Była piękna tą urodą uprzywilejowanych, o nieco zbyt wydatnych kościach policzkowych, prostych i kruczoczarnych włosach oraz typową dla członkiń wiejskich klubów, stanowczą linią szczęki, jednocześnie irytującą i pociągającą. Zawarliśmy ślub z przymusu.
No dobrze, trochę przesadzam. Monica zaszła w ciążę. Wcześniej wahałem się. Jej ciąża skłoniła mnie do zmiany stanu cywilnego.
Relację z pogrzebu zdał mi Carson Portman, wuj Moniki i jedyny członek jej rodziny, który utrzymywał z nami kontakty. Monica bardzo go kochała. Carson usiadł przy moim szpitalnym łóżku i złożył dłonie na podołku. W swoich okularach o grubych szkłach, wyświechtanej tweedowej marynarce i niesfornej grzywie Alberta Einsteina, uczesanego na Dona Kinga, wyglądał jak powszechnie lubiany profesor college'u. Jednak jego piwne oczy podejrzanie błyszczały, gdy mówił mi smutnym barytonem, że Edgar, ojciec Moniki, postarał się, aby jej pogrzeb stał się „małą, elegancką uroczystością”. Wcale w to nie wątpiłem. Przynajmniej w to, że małą.
W ciągu kilku następnych dni odwiedziło mnie w szpitalu parę osób. Moja matka, nazywana przez wszystkich Honey, każdego ranka wpadała jak wystrzelona z katapulty. Nosiła idealnie białe reeboki oraz niebieski kostium ze złocistymi aplikacjami, jakby była trenerem St. Louis Rams. Włosy, chociaż starannie uczesane, miała osłabione zbyt częstym farbowaniem i roztaczała zapach świeżo wypalonego papierosa. Makijaż nie zdołał ukryć maminej obawy, że może stracić jedyną wnuczkę. Ze zdumiewającą energią przesiadywała całymi dniami przy moim łóżku, wyrzucając z siebie potok histerycznych słów. I dobrze. Chwilami wyobrażałem sobie, że przynajmniej częściowo histeryzuje z mojego powodu i te jej erupcje emocji w dziwny sposób pozwalały mi zachować spokój.
Chociaż w pokoju było gorąco jak w piecu i mimo moich nieustannych protestów, mama nakrywała mnie dodatkowym kocem, kiedy spałem. Pewnego razu obudziłem się, oczywiście spływając potem, i usłyszałem, jak matka opowiada czarnoskórej pielęgniarce w tradycyjnym czepku o moim poprzednim pobycie w szpitalu St. Elizabeth. – Miał wtedy siedem lat i salmonellozę – wyjaśniła Honey konspiracyjnym szeptem, tylko trochę głośniejszym od okrętowej syreny. – Nigdy nie widziała pani takiej biegunki. Po prostu lało się z niego. Smród dosłownie wsiąkał w tapety.
– Teraz też nie pachnie różami – odparła pielęgniarka. Obie zaśmiały się.
Drugiego dnia mojej rekonwalescencji obudziłem się i zobaczyłem stojącą przy łóżku matkę. – Pamiętasz to? – zapytała.
W ręku trzymała wypchanego Oscara z Ulicy Sezamkowej, którego ktoś podarował mi, kiedy leżałem tu z salmonellozą. Zieleń przybladła do seledynu. Matka spojrzała na pielęgniarkę. – To Oscar Marca – wyjaśniła.
– Mamo – jęknąłem.
Znowu odwróciła się do mnie. Dziś nałożyła nieco za dużo tuszu, który popękał, tworząc nowe zmarszczki. – Oscar dotrzymywał ci wtedy towarzystwa, pamiętasz?
Pomógł ci wyzdrowieć.
Zamknąłem oczy. Coś sobie przypomniałem. Dostałem salmonellozy na skutek jedzenia surowych jajek. Ojciec dodawał je do koktajlów mlecznych, żeby wzbogacić je w proteiny. Pamiętam, jaki byłem przerażony, kiedy dowiedziałem się, że będę musiał zostać w szpitalu na noc. Ojciec, który grając w tenisa, zerwał sobie ścięgno Achillesa, miał gipsowy opatrunek i nieustanne bóle.
Jednak dostrzegł mój strach i jak zwykle się poświęcił. W dzień pracował w fabryce, a noce spędzał w fotelu przy moim łóżku.
Przeleżałem w St. Elizabeth dziesięć dni. Każdą z tych nocy ojciec przespał w fotelu. Mama nagle odwróciła się i zrozumiałem, że pomyślała o tym samym. Pielęgniarka pospiesznie przeprosiła, po czym wyszła. Położyłem dłoń na ramieniu matki. Nie odwróciła się, ale poczułem, że zadrżała. Spoglądała na wyblakłego Oscara, którego trzymała w rękach. Powoli wziąłem go od niej.
– Dziękuję – powiedziałem.
Mama otarła łzy. Wiedziałem, że tym razem ojciec nie przyjdzie do szpitala, i choć matka z pewnością powiedziała mu, co się stało, nie wiadomo, czy to do niego dotarło. Dostał pierwszego udaru, mając czterdzieści jeden lat – rok po tym, jak spędzał noce przy moim szpitalnym łóżku. Byłem wtedy ośmioletnim chłopcem.
Mam również młodszą siostrę, Stacy, która jest uzależniona (dla przestrzegających politycznej poprawności), albo ćpunką (dla osób preferujących precyzyjne sformułowania). Czasem oglądam stare zdjęcia z czasów, kiedy ojciec był zdrowy, te ukazujące młodą i ufną, czteroosobową rodzinę z kudłatym psem, starannie skoszonym trawnikiem, obręczą kosza na ścianie domu oraz wyładowanym węglem grillem. Szukam zapowiedzi przyszłości w szczerbatym uśmiechu mojej siostry, jakichś złowróżbnych znaków. Jednak żadnych nie znajduję. Nadal mamy dom, lecz wygląda jak stara filmowa dekoracja. Ojciec wciąż żyje, ale kiedy podupadł na zdrowiu, wszystko się zmieniło. Szczególnie Stacy. Siostra nie odwiedziła mnie, a nawet nie zadzwoniła, lecz ona już niczym nie zdoła mnie zadziwić. Matka w końcu odwróciła się twarzą do mnie. Nieco mocniej ścisnąłem Oscara, gdy po raz kolejny uświadomiłem sobie, że zostaliśmy sami. Ojciec praktycznie zmienił się w roślinę.
Stacy była stracona. Wyciągnąłem rękę i ująłem dłoń matki, wyczuwając jej ciepło i nowe odciski. Trzymaliśmy się tak przez chwilę, aż otworzyły się drzwi. Do pokoju weszła ta sama pielęgniarka. Mama wyprostowała się i powiedziała:
– Marc bawił się też lalkami.
– Żołnierzykami – poprawiłem ją pospiesznie. -To były figurki, a nie lalki.
Mój najlepszy przyjaciel, Lenny, oraz jego żona Cheryl, również codziennie zaglądali do szpitala. Lenny Marcus jest wziętym prawnikiem, chociaż pomaga mi także czasem w takich drobnych sprawach, jak mandat za nieprzepisowe parkowanie albo hipoteka naszego domu. Kiedy skończył studia i zaczął pracować w biurze prokuratora okręgowego, przyjaciele i wrogowie szybko przezwali go Buldogiem z powodu agresywnego zachowania na sali sądowej.
Później ktoś doszedł do wniosku, że ten przydomek jest dla niego zbyt łagodny, więc teraz nazywają go Cujo. Znam Lenny'ego od szkoły podstawowej.
Jestem ojcem chrzestnym jego Kevina. A Lenny jest chrzestnym mojej Tary. Nie mogłem spać. Nocami leżałem, patrząc w sufit, licząc piski aparatury, słuchając odgłosów nocnego życia szpitala i bardzo starając się nie myśleć o mojej córeczce oraz rozmaitych ewentualnościach. Nie zawsze mi się to udawało. Umysł, jak się przekonałem, rzeczywiście jest ciemną jaskinią pełną węży.
Później pojawił się detektyw Regan, który, być może, wpadł na jakiś ślad. – Niech mi pan opowie o pana siostrze – zaczął.
– Dlaczego? – odparłem bez zastanowienia. Zanim zdążył wyjaśnić, powstrzymałem go, unosząc dłoń. Zrozumiałem. Moja siostra jest narkomanką. A gdzie narkotyki, tam również kręci się element przestępczy. – Czy coś zrabowano? – spytałem. – Raczej nie. Wydaje się, że niczego nie brakuje, ale ktoś zrobił tam Sajgon.
– Sajgon?
– Narobił bałaganu. Nie domyśla się pan dlaczego?
– Nie.
– Niech więc opowie mi pan o siostrze.
– Macie rejestr Stacy? – zapytałem.
– Mamy.
– Nie wiem, co jeszcze mógłbym dodać.
– Nie utrzymujecie żadnych kontaktów, zgadza się?
Żadnych kontaktów. Czy to odnosi się do Stacy i do mnie?
– Kocham ją – powiedziałem powoli.
– A kiedy widział ją pan po raz ostatni?
– Sześć miesięcy temu.
– Kiedy urodziła się Tara?
– Tak.
– Gdzie?
– Gdzie ją widziałem?
– Tak.
– Stacy przyszła do szpitala – odparłem.
– Żeby zobaczyć bratanicę?
– Tak.
– I co zaszło podczas tej wizyty?
– Stacy była na haju. Chciała potrzymać dziecko.
– Odmówił pan?
– Zgadza się.
– Rozzłościła się?
– Prawie nie zareagowała. Siostra obojętnieje na wszystko, kiedy się naćpa.
– I wyrzucił ją pan?
– Powiedziałem jej, że nie może być częścią życia Tary, dopóki nie przestanie brać.
– Rozumiem – rzekł. – Miał pan nadzieję, że w ten sposób skłoni ją pan, żeby wróciła na odwyk? O mało nie parsknąłem śmiechem.
– Nie, raczej nie.
– Nie jestem pewien, czy rozumiem.
Zastanawiałem się, jak to ująć. Pomyślałem o uśmiechu na zdjęciu rodzinnym, tym szczerbatym.
– Już nieraz groziliśmy Stacy – powiedziałem. – Rzecz w tym, że Stacy nie zamierza przestać brać. Narkotyki są nieodłączną częścią jej życia.
– A zatem nie miał pan nadziei, że wyjdzie z nałogu?
Nie zamierzałem wypowiadać tego na głos.
– Poprzestańmy na tym, że nie powierzyłbym jej mojej córki – odparłem.
Regan podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
– Kiedy przeniósł się pan do domu, w którym obecnie pan zamieszkuje?
– Kupiliśmy z Monicą ten dom cztery miesiące temu.
– Niedaleko miejsca, gdzie oboje dorastaliście, tak?
– Zgadza się.
– Czy długo się znaliście?
Te wszystkie pytania zaczynały mnie dziwić.
– Mimo że wychowaliście się w tym samym mieście?
– Obracaliśmy się w różnych kręgach.
– Jeśli więc dobrze zrozumiałem, kupił pan dom cztery miesiące temu i nie widział siostry od sześciu, zgadza się?
– Zgadza.
– A zatem siostra nie odwiedziła pana w obecnym miejscu zamieszkania?
– Nie odwiedziła.
Regan odwrócił się do mnie.
– W pańskim domu znaleźliśmy odciski palców Stacy.
Milczałem.
– Nie wygląda pan na zdziwionego, Marc.
– Stacy jest narkomanką. Nie sądzę, żeby mogła postrzelić mnie i porwać moją córeczkę, ale już wcześniej pomyliłem się w ocenie tego, jak nisko potrafi upaść. Czy sprawdziliście jej mieszkanie?
– Nikt nie widział jej od chwili, gdy został pan postrzelony.
Zamknąłem oczy.
– Nie sądzimy, żeby pana siostra potrafiła zrobić to sama – ciągnął. – Mogła mieć wspólnika – chłopaka, handlarza narkotyków, kogoś kto wiedział, że pana żona pochodzi z bogatej rodziny. Czy ktoś przychodzi panu na myśl?