Ryży potrząsnął głową, jego róg znowu wykonał niebezpieczny ruch. Siny zarżał. W czaszce Ciri zadudniło jak w studni, a myśl, którą wychwyciła, była nieładna.
— Aha! — krzyknęła. - Jesteście tacy sami jak oni! Albo uległość i posłuszeństwo, albo śmierć? Nie boję się! A wykorzystać się nie dam!
Znowu poczuła w głowie zamęt i chaos. Trochę potrwało, nim z chaosu wyłoniła się czytelna myśl.
To dobrze, Gwiazdooka, że nie lubisz być wykorzystywana. Nam właśnie o to chodzi. Właśnie to chcemy zagwarantować tobie. Sobie. I całemu światu. Wszystkim światom.
— Nie rozumiem tego.
Jesteś groźnym orężem, niebezpieczną bronią. Nie możemy pozwolić, by broń ta wpadła w ręce Króla Olch, Lisa i Krogulca.
— Kogo? — zająkała się. - Ach…
Król Olch jest stary. Ale Lis z Krogulcem nie mogą zdobyć władzy nad Ard Gaeth, Wrotami Światów. Raz już zdobyli. Raz już utracili. Teraz nie mogą nic więcej, jak tylko błąkać się, błądzić wśród światów małymi kroczkami, sami, jak widma, bezsilnie. Lis do Tir ná Béa Arainne, Krogulec i jego jeźdźcy po Spirali. Dalej nie mogą, nie mają sił. Dlatego marzą im się Ard Gaeth i władza. Pokażemy ci, w jaki sposób oni już raz wykorzystali taką władzę. Pokażemy ci to, Gwiazdooka, gdy będziesz stąd odchodzić.
— Nie mogę stąd odejść. Nałożyli na mnie czar. Barierę. Geas Garadh…
Ciebie nie można uwięzić. Jesteś Panią Światów.
— Akurat. Nie mam żadnego dzikiego talentu, nie panuję nad niczym. A Mocy wyrzekłam się tam, na pustyni, rok temu. Konik świadkiem.
Na pustyni wyrzekłaś się kuglarstwa. Mocy, którą ma się we krwi, wyrzec się nie można. Wciąż ją masz. Nauczymy cię, jak z niej korzystać.
— A nie jest przypadkiem tak — krzyknęła — że tę moc, tę władzę nad światami, którą jakoby mam, chcecie zdobyć wy?
Nie jest tak. My tej mocy zdobywać nie musimy. Albowiem mamy ją od zawsze.
Zaufaj im , poprosił Ihuarraquax. Zaufaj, Gwiazdooka .
— Pod jednym warunkiem.
Jednorożce poderwały głowy, rozdęły chrapy, z ich oczu, przysiągłbyś, sypią się skry. Nie lubią, pomyślała Ciri, gdy stawia się im warunki, nie lubią nawet dźwięku tego słowa. Pest , nie wiem, czy dobrze robię… Oby tylko nie skończyło się tragicznie…
Słuchamy. Co to za warunek?
— Ihuarraquax będzie ze mną.
Pod wieczór zachmurzyło się, zrobiło się parno, z rzeki wstał gęsty, lepki opar. A gdy na Tir ná Lia spłynęła ciemność, z oddali głuchym pomrukiem odezwała się burza, co i rusz rozświetlając widnokrąg łuną błyskawicy.
Ciri od dawna była już gotowa. Ubrana w czarny strój, z mieczem na plecach, zdenerwowana i spięta niecierpliwie czekała na zmrok.
Przeszła cicho przez pusty westybul, prześlizgnęła się wzdłuż kolumnady, weszła na taras. Rzeka Easnadh smoliście błyszczała w ciemności, wierzby szumiały.
Przez niebo przetoczył się daleki grom.
Ciri wyprowadziła Kelpie ze stajni. Klacz wiedziała, co do niej należy. Posłusznie potruchtała w kierunku Porfirowego Mostu. Ciri przez chwilę patrzyła jej w ślad, spojrzała na taras, przy którym stały łodzie.
Nie mogę, pomyślała. Pokażę mu się jeszcze raz. Może uda się opóźnić przez pogoń? To ryzykowne, ale nie mogę inaczej.
W pierwszym momencie sądziła, że nie ma go, że królewskie komnaty są puste. Bo panowały w nich cisza i martwota.
Dostrzegła go dopiero po chwili. Siedział w kącie, w fotelu, w białej koszuli rozchełstanej na chudej piersi. Koszula wykonana była z tkaniny tak delikatnej, że oblepiała ciało niczym mokra.
Twarz i dłonie Króla Olch były niemal tak samo białe jak koszula.
Podniósł na nią oczy, a w oczach tych była pustka.
— Shiadhal? — szepnął. - Dobrze, że jesteś. Wiesz, mówili, że umarłaś.
Otworzył dłoń, coś upadło na kobierzec. Był to flakonik z szarozielonego nefrytu.
— Laro — Król Olch poruszył głową, dotknął szyi, jak gdyby dusił go złoty, królewski torc'h. - Caemm a me, luned. Chodź do mnie córko. Caemm a me, elaine.
W jego oddechu Ciri czuła śmierć.
— Elaine blath, feainne wedd… — zanucił. - Mire, luned, rozwiązała ci się wstążeczka… Pozwól mi…
Chciał podnieść rękę, ale nie zdołał. Westchnął głęboko, raptownie uniósł rękę, spojrzał jej w oczy. Przytomnie tym razem.
Zireael — powiedział. Loc'hlaith. Faktycznie, jesteś przeznaczeniem, Pani Jeziora. Moim też, jak się okazuje.
— Va'esse deireadh aep eigean… — powiedział po chwili, a Ciri z przerażeniem skonstatowała, że jego słowa i ruchy zaczynają koszmarnie powolnieć.
— Ale dokończył z westchnieniem — dobrze, że jednak coś się zaczyna.
Zza okna doleciał ich przeciągły grom. Burza była jeszcze daleko. Ale zbliżała się szybko.
— Mimo wszystko — powiedział — strasznie mi się nie chce umierać, Zireael. I strasznie mi przykro, że muszę. Kto by pomyślał. Sądziłem, że nie będę żałował. Żyłem długo, zaznałem wszystkiego. Znudziłem się wszystkim… A jednak teraz czuję żal. I wiesz co jeszcze? Nachyl się. Powiem ci na ucho. Niech to będzie nasz sekret.
Pochyliła się.
— Boję się — wyszeptał.
— Wiem.
— Jesteś przy mnie?
Jestem.
— Va faill, luned.
— Żegnaj, Królu Olch.
Siedziała przy nim, trzymając go za rękę, póki całkiem nie ucichł i nie zgasł jego delikatny oddech. Nie ocierała łez. Pozwalała im płynąć.
Burza zbliżała się. Widnokrąg płonął błyskawicami.
Szybko zbiegła po marmurowych schodach na taras z kolumienkami, przy którym kołysały się łodzie. Odwiązała jedną, skrajną, którą upatrzyła sobie jeszcze z wieczora. Odepchnęła się od tarasu długim mahoniowym drążkiem, który zapobiegliwie wymontowała z karnisza. Wątpiła bowiem, by łódź była jej posłuszna tak samo jak Avallac'howi.
Łódź bezszelestnie sunęła nurtem. Tir ná Lia było ciche i ciemne. Tylko posągi na tarasach odprowadzały ją martwym wzrokiem. Ciri liczyła mosty.
Niebo nad lasem rozjaśniło się łuną błyskawicy. Po jakimś czasie przeciągle zamruczał grom.
Trzeci most.
Coś przemknęło po moście, cicho, zwinnie niczym wielki czarny szczur. Łódź zakołysała się, gdy wskoczył na dziób. Ciri rzuciła drąg, wydobyła miecz.
— A jednak — zasyczał Eredin Bréacc Glas — chcesz pozbawić nas swego towarzystwa?
Też dobył miecza. W krótkim świetle błyskawicy zdołała przyjrzeć się broni. Klinga była jednosieczna, lekko wygięta, szew ostrza lśniący i niezawodnie ostry, rękojeść długa, jelec w postaci okrągłej ażurowej płytki. To, że elf umie posługiwać się tym mieczem było widać od razu.
Niespodziewanie zakołysał łodzią, silnie napierając nogą na burtę. Ciri zabalansowała zręcznie, zrównoważyła łódź mocnym wychyleniem ciała, niemal natychmiast sama spróbowała tej sztuczki, skacząc na burtę obu nogami. Zachwiał się, ale utrzymał równowagę. I rzucił się ku niej z mieczem. Sparowała cios, zastawiając się instynktownie, bo mało widziała. Zrewanżowała się szybkim dolnym cięciem. Eredin sparował, uderzył, Ciri odbiła cios. Z kling, jak z krzesiw, leciały snopy iskier.
Jeszcze raz zakolebał łodzią, silnie, omal jej nie wywracając. Ciri zatańczyła, balansując wyciągniętymi rękami. Cofnął się ku dziobowi, opuścił miecz.
— Gdzieżeś się tego nauczyła, Jaskółko?
— Zdziwiłbyś się.
— Wątpię. Na to, że płynąc rzeką można pokonać Barierę, wpadłaś sama, czy ktoś ci to zdradził?
— Nieważne.
— Ważne. I ustalmy to. Są po temu metody. A teraz rzuć miecz i wracamy.
— Akurat.
— Wracamy, Zireael. Auberon czeka. Dziś w nocy, zaręczam, będzie dziarski i pełen wigoru.
— Akurat — powtórzyła. - Przedawkował ten środek na wigor. Ten, który mu dałeś. A może to wcale nie było na wigor?
— O czym ty mówisz?
— On umarł.
Szybko otrząsnął się z zaskoczenia, nagle rzucił się na nią, kołysząc łodzią. Balansując, wymienili kilka wściekłych cięć, woda niosła dźwięczny szczęk stali.
Błyskawica rozświetliła noc. Nad ich głowami przesunął się most. Jeden z ostatnich mostów Tir ná Lia. A może ostatni?
— Z pewnością rozumiesz, Jaskółko — powiedział chrapliwie — że tylko odwlekasz nieuniknione. Ja nie mogę pozwolić, byś stąd odeszła.
— Dlaczego? Auberon umarł. A ja przecież jestem nikim i nic nie znaczę. Sam mi to powiedziałeś.
— Bo to prawda — uniósł miecz. - Nic nie znaczysz. Ot, malutki mól, którego można roztłamsić w palcach na błyszczący pył, ale który może, gdy się mu pozwoli, wyciąć dziurkę w drogocennej tkaninie. Ot, ziarenko pieprzu, nikczemnie małe, ale gdy się je przez nieuwagę rozgryzie, zepsuje najwykwintniejszą strawę, zmusi do splunięcia, gdy chciałoby się smakować. Oto, czym jesteś. Niczym. Dokuczliwym niczym.
Błyskawica. W jej świetle Ciri zobaczyła to, co chciała zobaczyć. Elf uniósł miecz, machnął nim, wskazując na ławeczkę łodzi. Miał przewagę wysokości. Następne starcie musiał wygrać.
— Nie należało dobywać na mnie broni, Zireael. Teraz już jest za późno. Nie wybaczę ci tego. Nie zabiję cię, o nie. Ale parę tygodni w łóżku, w bandażach, z pewnością dobrze ci zrobi.
— Zaczekaj. Najpierw chcę ci coś powiedzieć. Zdradzić pewną tajemnicę.
— A cóż ty mi możesz powiedzieć? - parsknął. - Co, czego nie wiem, możesz mi zdradzić? Jakąż to prawdę możesz mi objawić.
— Taką, że nie zmieścisz się pod mostkiem.
Nie zdążył zareagować, uderzył w most potylicą, poleciał do przodu, kompletnie tracąc równowagę. Ciri mogła zwyczajnie wypchnąć do z łodzi, bała się jednak, że tego nie wystarczy, że nie zaniecha pościgu. Poza tym to on, rozmyślnie lub nie, zabił Króla Olch. A za to należał mu się ból.
Cięła go krótko w udo, tuż po skraj kolczugi. Nie krzyknął nawet. Wyleciał za burtę, chlupnął w rzekę, woda zamknęła się nad nim.
Obróciła się, patrzyła. Długo trwało, nim wypłynął. Nim wyczołgał się na zstępujące w rzekę marmurowe schody. Leżał nieruchomo, ociekając wodą i krwią.
— Dobrze ci zrobi — mruknęła — parę tygodni w łóżku i w bandażach.