Chwyciła swoją tyczkę, odepchnęła się silnie. Rzeka Easnadh robiła się coraz bardziej wartka, łódź płynęła szybciej. Wkrótce zostały z tyłu ostatnie budowle Tir ná Lia.
Nie oglądała się za siebie.
Najpierw zrobiło się bardzo ciemno, łódź wypłynęła bowiem w stary las, między drzewa, których konary stykały się nad nurtem rzeki, tworząc sklepienie. Potem pojaśniało, las się skończył, na obu brzegach były olszynowe łęgi, trzciny, oczerety. W czystej dotychczas rzece pojawiły się kępy zielska, wynurzone wodorosty, pnie. Gdy niebo rozbłyskiwało błyskawicą, widziała na wodzie kręgi, gdy hurkotał grom, słyszała pluski spłoszonych ryb. Coś stale chlupało i pluskało, mlaskało i ciamkało. Kilka razy niedaleko od łodzi widziała duże, fosforyzujące ślepia, kilka razy łódź drgnęła, zderzywszy się z czymś wielkim i żywym. Nie wszystko tu jest piękne, dla nieobytych ten świat to śmierć, powtarzała w myśli słowa Eredina.
Nurt poszerzył się znacznie, rozlał szeroko. Pojawiły się wyspy i odnogi. Pozwalała łodzi płynąć na los szczęścia, tamtędy, gdzie niósł nurt. Ale zaczęła się bać. Co będzie, jeśli pomyli się i popłynie niewłaściwą odnogą?
Ledwo pomyślała, z brzegu, z szuwarów dobiegało ją rżenie Kelpie i silny mentalny sygnał jednorożca.
— Jesteś, Koniku!
Pospieszmy się, Gwiazdooka. Jedź za mną.
— Do mojego świata?
Wpierw muszę ci coś pokazać. Tak rozkazali mi starsi.
Jechali, najpierw lasem, potem stepem, gęsto pociętym jarami i wąwozami. Błyskały błyskawice, gruchotały gromy. Burza była coraz bliżej, zrywał się wiatr.
Jednorożec wwiódł Ciri do jednego z wąwozów.
To tu.
— Co jest tu?
Zsiądź i zobacz.
Usłuchała. Grunt był nierówny, potknęła się. Coś chrupnęło i osunęło się pod jej stopą. Łysnęła błyskawica, a Ciri krzyknęła głucho.
Stała wśród morza kości.
Piaszczyste zbocze jaru osunęło się, prawdopodobnie podmyte ulewami. I odsłoniło to, co ukrywało. Cmentarzysko. Trupiarnię. Ogromne zwałowisko kości. Piszczeli, miednic, żeber, femurów. Czaszek.
Uniosła jedną.
Łysnęła błyskawica, a Ciri krzyknęła. Pojęła, czyje to resztki tu leżą.
Czaszka, nosząca ślad ciosu brzeszczotem, miała w uzębieniu kły.
Teraz rozumiesz , rozbrzmiało jej w głowie. Teraz wiesz. To zrobili oni, Aen Elle. Król Olch. Lis. Krogulec. Ten świat wcale nie był ich światem. Stał się nim. Gdy go zdobyli. Gdy otworzyli Ard Gaeth, oszukawszy i wykorzystawszy nas wówczas tak, jak teraz próbowali oszukać i wykorzystać ciebie.
Ciri cisnęła czerep.
— Łotry! — krzyknęła w noc. - Mordercy.
Przez niebo z gruchotem przetoczył się grom. Ihuarraquax zarżał głośno, alarmująco. Zrozumiała. Skokiem znalazła się w siodle, krzykiem podnieciła Kelpie do galopu. Na ich tropie była pogoń.
Już kiedyś tak było, pomyślała, łykając w galopie wiatr. Już tak kiedyś było. Taka jazda, dzika, w ciemności, wśród nocy pełnej strachów, widm i zjaw.
— Naprzód, Kelpie!
Wściekły cwał, oczy łzawią od pędu. Niebo na pół rozcina błyskawica, w rozbłysku Ciri widzi olchy po obu stronach drogi. Pokraczne drzewa wyciągają ku niej zewsząd długie guzłowate ramiona konarów, kłapią czarnymi paszczękami dziupli, ciskają w ślad przekleństwa i groźby. Kelpie rży przenikliwie, mknie tak szybko, że kopyta zdają się tylko muskać ziemię. Ciri kładzie się na szyi klaczy. Nie tylko, by zmniejszyć opór powietrza, także po to, by uniknąć gałęzi olch, które chcą zwalić lub ściągnąć ją z siodła. Gałęzie świszczą, smagają, chłoszczą, usiłują wczepić się w ubranie i włosy. Pokraczne pnie chwieją się, dziuple kłapią i huczą.
Kelpie rży dziko. Jednorożec odpowiada rżeniem. Jest śnieżnobiałą plamą w mroku, wskazuje drogę.
Pędź, Gwiazdooka! Pędź co sił!
Olch jest coraz więcej, coraz trudniej unikać ich konarów. Niedługo zatarasują całą drogę…
Z tyłu krzyk. Głos pogoni.
Ihuarraquax rży. Ciri odbiera jego sygnał. Rozumie znaczenie. Przywiera do szyi Kelpie. Nie musi jej popędzać. Ścigana strachem klacz leci karkołomnym cwałem.
Znowu sygnał od jednorożca, wyraźniejszy, wdzierający się do mózgu. To polecenie, rozkaz wręcz.
Skacz, Gwiazdooka. Musisz skoczyć. W inne miejsce, w inny czas.
Ciri nie rozumie, ale stara się zrozumieć. Bardzo stara się zrozumieć, koncentruje się, koncentruje tak mocno, że krew szumi i tętni w uszach…
Błyskawica. A po niej nagła ciemność, ciemność miękka i czarna, czarna czernią, której nie rozjaśnia nic.
W uszach szum.
Na twarzy wiatr. Chłodny wiatr. Kropelki deszczu. W nozdrzach zapach sosny.
Kelpie brykała, parskała, tupie. Szyję ma mokrą i gorącą.
Błyskawica. Krótko po niej grom. W świetle Ciri widzi Ihuarraquaxa potrząsającego łbem i rogiem, ostro grzebiącego ziemię kopytem.
— Koniku?
Jestem tutaj, Gwiazdooka.
Niebo pełne jest gwiazd. Pełne konstelacji. Smok. Zimowa panna. Siedem Kóz. Dzban.
A nad samym niemal horyzontem — Oko.
— Udało się — westchnęła. - Udało się nam, Koniku. To jest mój świat!
Jego sygnał był tak wyraźny, że Ciri zrozumie wszystko.
Nie, Gwiazdooka. Uciekliśmy z tamtego. Ale to wciąż nie to miejsce, nie ten czas. Jeszcze wiele przed nami.
— Nie zostawiaj mnie samej.
Nie zostawię. Mam wobec ciebie dług. Muszę go spłacić. Do końca.
Wraz ze zrywającym się wiatrem niebo ciemnieje od zachodu, napływające falami chmury po kolei gaszą konstelacje. Gaśnie smok, gaśnie Zimowa Panna, Siedem Kóz, Dzban. Gaśnie oko, świecące najsilniej i najdłużej.
Nieboskłon wzdłuż horyzontu rozbłysnął krótkotrwałą jasnością błyskawicy. Grom przetoczył się z głuchym hurkotem. Wichura wzmogła się raptownie, sypnęła w oczy kurzem i suchym liściem.
Jednorożec zarżał, wysłał mentalny sygnał.
Nie ma czasu do stracenia. Jedyna nasza nadzieja w szybkiej ucieczce. We właściwe miejsce, właściwy czas. Spieszmy się, Gwiazdooka.
Jestem Panią Światów. Jestem Starszą Krwią.
Jestem z krwi Lary Dorren, córki Shiadhal.
Ihuarraquax zarżał, ponaglił. Kelpie zawtórowała przeciągłym prychnięciem. Ciri naciągnęła rękawice.
— Jestem gotowa — powiedziała.
Szum w uszach. Błysk i jasność. A potem ciemność.