CZTERNAŚCIE-DWADZIEŚCIA SZEŚĆ-ZERO
– Co to jest? – zapytał pacjent.
– Przypatrz się temu. Przestudiuj. Myśl.
– Chyba numer jakiegoś rachunku bankowego.
– Właśnie. Firmowy nadruk na górze – nazwa i adres – to bank. Liczby napisane słownie to nazwisko, ale traktowane będzie jak nazwisko dopiero wówczas, gdy zostaną napisane własnoręcznie przez właściciela rachunku. Rutynowe postępowanie.
– Skąd to masz?
– Od ciebie. Z ciebie. To maleńki negatyw wielkości, powiedziałbym, połowy szerokości trzydziestopięciomilimetrowego filmu. Był wszczepiony – chirurgicznie – tuż pod skórę nad twoim prawym biodrem. Liczby napisane są twoim własnym charakterem pisma; to twój podpis. Możesz nim otworzyć skarbiec w Zurychu.
2
Wybrali imię Jean-Pierre. Imię, które nie mogło nikogo ani zaskoczyć, ani obrazić – było tak samo pospolite jak każde inne w Port Noir.
Nadeszły też książki z Marsylii, sześć książek różnej wielkości i różnej grubości; cztery po angielsku, dwie po francusku. Zawierały teksty medyczne dotyczące obrażeń głowy i urazów poniesionych przez umysł. Widniały tam przekroje mózgu z setkami terminów medycznych; należało je przyswoić i zrozumieć. Płat potyliczny i płat skroniowy, kora i włóknista tkanka ciała modzelowatego, układ limbiczny, a w szczególności hipokamp i ciała suteczkowate, które wraz ze sklepieniem były nieodzowne dla funkcjonowania pamięci i procesów przypominania. Uszkodzone, powodowały amnezję.
Były tam również psychologiczne analizy stresu prowadzącego do psychozy reaktywnej lub afazji psychogennej, które mogły też skończyć się częściową albo całkowitą utratą pamięci. Amnezja.
Amnezja.
– Nie ma żadnych reguł – powiedział ciemnowłosy mężczyzna, przecierając oczy; lampa na stoliku dawała kiepskie światło. – Jak w geometrycznej układance – wszystkie kombinacje są możliwe. Urazy fizyczne, urazy psychiczne albo trochę tego, trochę tamtego. Skutki trwałe lub czasowe, całościowe albo częściowe. Żadnych reguł.
– Tak jest – odezwał się Washburn z drugiego końca pokoju; siedział na krześle i sączył whisky. – Ale myślę, że powoli dochodzimy do tego, co się wydarzyło. To znaczy, do tego, co sądzę, że się wydarzyło.
– Mianowicie? – spytał uprzejmie pacjent.
– Przed chwilą sam wszystko wydedukowałeś: „trochę tego, trochę tamtego”. Zmieniłbym jednak słowo „trochę” na „dużo”, jeszcze lepiej na „silny”. Silny wstrząs.
– Silny wstrząs?
– Tak, silny wstrząs całego organizmu, wstrząs fizyczny i psychiczny. Ciało i dusza – dwa pasma życia, dwie splecione ze sobą nicie bodźców.
– Ile ty dzisiaj wypiłeś?
– Mniej, niż myślisz. Nieważne. – Washburn wziął gruby plik ściśniętych klamrą notatek. – Oto historia twojego życia. Twojego nowego życia, pisana od dnia, kiedy się tutaj znalazłeś. Streśćmy ją. Rany fizyczne mówią, że sytuacja, w jakiej powstały, była silnie stresująca, psychicznie stresująca. Dalej. Spędziłeś przynajmniej dziewięć godzin w wodzie, co wywołało psychozę reaktywną, która z kolei utrwaliła urazy psychiczne. Ciemność, gwałtowny ruch, płuca chwytające minimum powietrza – to czynniki psychozogenne. Wszystko, co ją poprzedzało, co poprzedzało psychozę reaktywną, musiało zostać wymazane tak, żebyś mógł sobie jakoś poradzić z samym sobą, żebyś mógł przetrwać. Nadążasz za mną?
– Chyba tak. Moja głowa stawiała opór.
– Nie głowa – umysł. Zauważ różnicę; jest ważna. Wrócimy jeszcze do głowy, ale damy jej inną etykietkę: mózg.
– Dobrze: umysł, nie głowa, która tak naprawdę jest mózgiem.
– Otóż to. – Washburn przerzucił kciukiem spięte kartki notatek. – Spisałem kilkaset uwag. Mam tutaj i zapiski typowo medyczne – dawkowanie, czas, reakcje i temu podobne – ale głównie obserwacje dotyczą ciebie jako człowieka. Słów, jakich używasz, słów, na które reagujesz, zwrotów, które stosujesz świadomie i kiedy mówisz przez sen; są tu także fragmenty z twoich majaków, gdy byłeś nieprzytomny – o ile udało mi się zapisać je poprawnie. Jak mówisz, jak chodzisz, jak naprężasz mięśnie ciała, kiedy jesteś czymś zaskoczony lub gdy widzisz coś, co cię interesuje – to również tu mam. Wydajesz się nabity sprzecznościami. Tuż pod powierzchnią twojego „ja” czai się przemoc. Prawie zawsze ją kontrolujesz, ale ona tam jest i stale czyha. Jest też i zaduma, melancholia. Cierpisz z tego powodu, mimo to rzadko dajesz upust złości wywołanej bólem.
– Chyba zaraz dam – odezwał się Jean-Pierre. – Te słowa, zwroty, wyrażenia – ile razy to przerabialiśmy?
– I będziemy przerabiać dalej – przerwał mu lekarz – tak długo, jak długo twoje postępy będą widoczne.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że zrobiłem jakieś postępy.
– Nie w tym sensie, że udało ci się przypomnieć, jak się nazywasz, czy jaki wykonywałeś zawód. Ale ciągle dowiadujemy się, w jakich sytuacjach czujesz się najlepiej, z czym sobie najlepiej radzisz, i to budzi lęk.
– Lęk?
– Pozwól, że dam ci przykład. – Washburn odłożył notatki i wstał. Podszedł do prymitywnie skleconego kredensu przy ścianie, otworzył szufladę i wydostał zeń duży automatyczny rewolwer. Człowiek, który nie wiedział, kim jest, znieruchomiał spięty. Washburn był na taką sytuację przygotowany. – Nigdy nim się nie posługiwałem – wyjaśnił – chyba nawet nie wiedziałbym, jak to się robi. Ale mieszkam ostatecznie w porcie. – Uśmiechnął się i nagle, bez ostrzeżenia, rzucił broń w stronę mężczyzny na krześle; ten chwycił ją w powietrzu chwytem pewnym, miękkim i płynnym. – Rozłóż go – rzekł Washburn. – Tak to się chyba mówi, prawda? – Co?
– Rozłóż go! No!
Pacjent doktora Washburna spojrzał na rewolwer, i naraz, w ciszy, jego dłonie i palce zaczęły wprawnie manipulować bronią. Nie minęło trzydzieści sekund i rewolwer był rozebrany na części. Mężczyzna podniósł wzrok.
– Rozumiesz? – spytał doktor. – Wśród innych umiejętności posiadasz niezwykłą znajomość broni palnej.
– Wojsko? – Jean-Pierre stał się znów czujny i spięty.
– W najwyższym stopniu nieprawdopodobne – odrzekł Washburn. – Pamiętasz, kiedy odzyskałeś przytomność i rozmawialiśmy po raz pierwszy, mówiliśmy o zębach, o twoim dentyście. Otóż zapewniam cię, że twój dentysta nie jest wojskowym, i, rzecz jasna, zabiegi chirurgiczne, jakie przechodziłeś, całkowicie wykluczają wszelkie powiązania z wojskiem.
– W takim razie co?
– Zostawmy to na chwilę i wróćmy do tego, co się wydarzyło. Zajmowaliśmy się umysłem, przypominasz sobie? Stresem psychicznym, psychozą reaktywną. Nie mózgiem, lecz napięciami psychicznymi. Czy wyrażam się jasno?
– Mów dalej.
– Kiedy ustępuje wstrząs, ustępuje napięcie. Proces trwa tak długo, dopóki istnieje zasadnicza potrzeba, ochrony psyche. W trakcie owego procesu odzyskasz swe zdolności i umiejętności. Przypomnisz sobie pewne wzorce zachowań i być może przyswoisz je w sposób niewymuszony, bazując na instynktownych reakcjach fasadowych. Ale luka pozostanie i obserwacje upewniają mnie, że nie da się jej wypełnić. – Washburn urwał i podszedł do krzesła. Zmęczony, usiadł, wziął szklankę i upił łyk; zamknął oczy.
– Dalej, mów dalej – szepnął bezimienny pacjent. Doktor uniósł powieki i spojrzał na swego rozmówcę.
– Wracamy teraz do głowy; tak nazwaliśmy mózg, mózg jako taki, mózg jako ciało fizycznie namacalne z tysiącami milionów komórek i części wzajemnie na siebie oddziaływujących. Czytałeś książki: sklepienie, układ limbiczny, włókna hipokampa i wzgórza, callosum, a w szczególności chirurgiczne techniki lobotomii. Minimalny uraz może spowodować dramatyczne zmiany. Tak stało się w twoim przypadku. Doznałeś urazu fizycznego. Jeżeli w jakiejś strukturze poprzestawia się części, struktura fizyczna całości ulega zmianie. – Washburn zamilkł po raz wtóry.
– I… – naciskał Jean-Pierre.
– Cofanie się napięć psychicznych spowoduje – już powoduje – że odzyskasz swoje umiejętności i zdolności. Lecz nie sądzę, byś kiedykolwiek był w stanie odnieść je do zdarzeń z przeszłości.