– Nie mogę powiedzieć. Odlewy na pewno nie - wielkość była nadnaturalna, jeżeli o to chodzi. A także pewna - deformacja, zmiana proporcji. Jakby… - zawahał się.
– Co?
– Uwznioślenie - powiedział z zakłopotaniem Doktor. - Ale to tylko impresja. Zresztą oglądaliśmy je krótko, a potem tyle się stało… I naturalnie znowu jest pole do robienia łatwych analogii. Cmentarz. Nieszczęśni prześladowani. Policyjna obława. Motopompa z gazem trującym. Policja w maskach gazowych. Umyślnie używam takich określeń, bo w samej rzeczy mogło się wydawać, że tak było - ale tego nie wiemy. Jedni z mieszkańców planety zabili na naszych oczach innych. To jest fakt - chyba bezsporny. Ale kto kogo - czy to były istoty dokładnie takie same, czy jakieś inne, różniące się między sobą…
– A jeżeli się różniły, to już wszystko jasne? - spytał Cybernetyk.
– Nie. Ale - myślałem też o takiej ewentualności. Przyznaję, z naszego punktu widzenia jest makabryczna. Jak wiadomo, człowiek potępia najsurowiej kanibalizm. Jednakże zjeść pieczeń małpią nie jest już na ogół, w oczach naszych moralistów, niczym strasznym. A co, jeżeli ewolucja biologiczna przebiegała tu tak, że zewnętrzne różnice pomiędzy istotami o inteligencji takiej jak ludzka a istotami, które pozostały na zwierzęcym szczeblu rozwoju, są daleko mniejsze aniżeli między człowiekiem i człekokształtną małpą? Mogliśmy - w takim wypadku - być świadkami - dajmy na to - polowania.
– A ten rów pod miastem? - rzucił Inżynier. - To też - myśliwskie trofea, tak? Podziwiam twoje adwokackie wybiegi, Doktorze!
– Jak długo nie mamy pewności…
– Mamy jeszcze film - przerwał mu Chemik. - Nie wiem, dlaczego - ale dotąd rzeczywiście nie udało się nam zobaczyć normalnego, zwykłego życia na tej planecie. Te zdjęcia to właśnie przeciętna, coś najbardziej codziennego, takie przynajmniej odniosłem wrażenie…
– Jak to, nie widzieliście nic? - zdziwił się Fizyk.
– Nie, zanadtośmy się spieszyli, żeby wykorzystać ostatnie światło. Odległość była znaczna, ponad osiemset metrów, nawet większa, ale mamy dwie szpule filmu, zdjęć zrobionych teleobiektywem. Która godzina? Nie ma jeszcze dwunastej! Możemy je zaraz wywołać.
– Daj Czarnemu - powiedział Koordynator. - Albo ten drugi automat - Doktorze, Inżynierze, widzę, że to was wzięło, prawda, żeśmy przeklęcie ugrzęźli w tym wszystkim, ale…
– Czy kontakty wysokich cywilizacji muszą się kończyć w taki sposób? - powiedział Doktor. - Bardzo bym chciał usłyszeć odpowiedź na to pytanie…
Koordynator potrząsnął głową, wstał i zdjął flaszkę ze stolika.
– Schowamy ją - powiedział - na inną okazję…
Kiedy inżynier i Fizyk wyszli obejrzeć Obrońcę, a Chemik postanowił, na wszelki wypadek, dopilnować wywołania filmu, Koordynator wziął Doktora pod ramię i podchodząc z nim do przechylonych półek bibliotecznych, powiedział, zniżając głos:
– Słuchaj, czy jest możliwe, że to wyście spowodowali, nieoczekiwanym zjawieniem, tę paniczną ucieczkę - i że to tylko was, nie uciekających, usiłowano atakować?
Doktor popatrzał na niego rozszerzonymi oczami.
– Wiesz, to mi w ogóle nie przyszło na myśl - przyznał. Milczał przez chwilę, zamyślony.
– Nie wiem - odezwał się na koniec. - Raczej nie… chyba że to był atak nieudany, który od razu obrócił się przeciw - niektórym z nich. Oczywiście - dodał prostując się - można to wszystko wyłożyć zupełnie inaczej. Tak, teraz widzę to wyraźnie. Powiedzmy: wjechaliśmy na jakiś teren strzeżony. Ci, co uciekali, to była, dajmy na to, grupa pielgrzymów, pątników, bo ja wiem. Straż, pilnująca tego miejsca, podprowadziła broń - ten przewód - pomiędzy posągami, w chwili kiedy Obrońca stanął. Tak, ale pierwsza fala gazu najwyraźniej objęła tamtych, a nie nas… Dobrze, załóżmy, że to był, z ich punktu widzenia, nieszczęśliwy przypadek. Wtedy - tak. Mogło tak być.
– Więc nie możesz tego wykluczyć?
– Nie, nie mogę. I wiesz, im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi się takie wyłożenie równouprawnione z naszym pierwszym. Mogli przecież zaciągnąć rozmaite straże w okolicy, kiedy wiadomość o nas rozeszła się. Kiedy byliśmy w tej dolinie, jeszcze nic nie wiedzieli - i dlatego nie napotkaliśmy tam uzbrojonych… Tego samego wieczoru pojawiły się przecież wirujące tarcze po raz pierwszy przy rakiecie.
– Naszym nieszczęściem jest to, że nie natrafiliśmy do tej pory nawet na strzępy chociażby ich sieci informacyjnej - odezwał się z głębi kajuty Cybernetyk. - Telegraf, radio, pismo, utrwalone dokumenty, coś takiego… Każda cywilizacja stwarza tego rodzaju środki techniczne i utrwala z ich pomocą swoją historię i doświadczenie. Ta pewno też. Gdybyśmy mogli dostać się do miasta!
– Obrońcą, tak - odpowiedział, zwracając się ku niemu, Koordynator. - Ale rozpętałaby się bitwa, której przebiegu ani rezultatów nie potrafimy przewidzieć - zdajesz sobie chyba z tego sprawę.
– Więc gdybyśmy mogli zetknąć się z jakimś rozumnym fachowcem, technikiem z ich szeregów.
– Jak mamy to zrobić? Udać się na polowanie? - spytał Doktor.
– Ba, gdybym wiedział jak! To wydaje się przecież tak proste - przybywa się na planetę z całym naręczem interkomunikatorów, elektronowych mózgów tłumaczących, rysuje się na piasku trójkąty Pitagorasa, wymienia podarki…
– Przestań opowiadać bajki, dobrze? -To powiedział Inżynier. Stał w progu.
– Chodźcie. Film jest już wywołany.
Postanowili wyświetlić go w laboratorium, było bowiem najdłuższe ze wszystkich pomieszczeń statku. Kiedy tam weszli, taśma już utrwalona, ale jeszcze mokra, wirowała w bębnie, przez który dmuchało gorące powietrze. Z niego szła od razu na szpulę aparatu projekcyjnego. Koordynator usiadł za nim, tak aby móc w każdej chwili zatrzymać lub cofać obraz na ekranie, wszyscy zajęli miejsca i automat zgasił światło.
Pierwsze metry były zupełnie spalone - kilka razy mignęły fragmenty tafli jeziora, potem ukazało się jego nabrzeże. Było umocnione, w kilku miejscach schodziły w wodę długie pochylnie, nad którymi stały rozkraczone wieże, połączone ażurowymi wstęgami. Obraz na chwilę stał się nieostry, a kiedy znowu szczegóły dały się dostrzec, zobaczyli, że każda wieża ma u szczytu dwa, wirujące w przeciwne strony, pięciołopatkowe śmigła. Obracały się bardzo wolno, bo zdjęcie było robione ze znacznym przyspieszeniem. Po opadających w głąb jeziora pochylniach sunęły jakieś przedmioty, jakby zatapiane w wodzie, ale niepodobna było dostrzec ich zarysów. Ponadto wszystko działo się niesłychanie powoli. Koordynator cofnął kilkanaście metrów taśmy i puścił ją drugi raz, znacznie szybciej. Przedmioty spuszczane wzdłuż cienkich smug, rozmazanych, niczym drgające grube struny, zjechały teraz szybko i wpadły do wody, po powierzchni rozeszły się kręgi. Na samym brzegu stał, widziany z tyłu, dubelt, tylko górna część jego wielkiego torsu wystawała z beczkowatego urządzenia, nad którym sterczał cienki bicz, zakończony rozwianą plamą.
Nabrzeże znikło. Teraz przez ekran przesuwały się płaskie jak pudełka obiekty, osadzone na ażurowych słupach. Na ich wierzchu stały liczne beczkowate twory, podobne do tego, w którym tkwił dubelt na przystani. Wszystkie były puste, niektóre poruszały się leniwie, po dwa i trzy w tę samą stronę, stawały i ruszały z powrotem.
Obraz przesuwał się powoli dalej. Pojawiły się błyski, bardzo liczne, widać je było jako spalone, czarne plamy.
Film uległ prześwietleniu i co gorsza, plamy otaczały kręgi zmętnień. Spoza tych mglistych otoków przezierały małe sylwetki, widziane w skrócie, z wysoka. Dubelty chodziły parami w różne strony, małe torsy miały okolone czymś puszystym, tak że wystawała tylko główka, ale obraz nie był tak wyraźny, by dało się rozróżnić rysy twarzy.
Teraz wpłynęła w ekran wielka, podnosząca się i opadająca miarowo masa. Ściekała w stronę dolnego rogu ekranu, jak spieniony syrop, chodziły po niej na eliptycznych podkładach dziesiątki dubeltów, wyglądało, jakby trzymały coś w swoich małych rączkach i dotykały owej masy, wygładzały ją czy zgarniały. Od czasu do czasu wypuczała się we wzgórek, zaostrzony u szczytu, wytryskało stamtąd coś podobnego do szarego kielicha. Obraz przesuwał się, ale ruchliwa masa dalej go wypełniała, szczegóły wystąpiły z dużą wyrazistością, w środku powstała, jakby wyrastając, kępa oddalonych od siebie nieznacznie smukłych kielichów, przy każdym stały dwa albo trzy dubelty i przykładały do nich z wysoka twarze, stały chwilę nieruchomo, potem oddalały twarz, i to się tak powtarzało. Koordynator znowu cofnął taśmę i puścił ją szybko - teraz dubelty jak gdyby całowały wnętrze owych kielichów. Inne, w tle, na które nie zwrócili przedtem uwagi, stały z wyciągniętym do połowy małym torsem i jakby obserwowały czynności tamtych.