– Ja też tak pomyślałem, proszę pana. Ale kiedy poszedłem pod wskazany adres, znalazłem tam Cygankę o imieniu Zelda, która wiedziała wszystko o Guliwerze. Powiedziała też, że Guliwera nie ma już między żywymi.
Inspektor Reynolds otarł pot z czoła i ciężko westchnął.
– I opowiedziała ci historyjkę o ukrytych pieniądzach, które podobno zobaczyła w kryształowej kuli? – mruknął. – Bardzo to wszystko dziwne. Ale wracając do tego listu, znalezionego pod podszewką kufra, podobno sfotografowałeś go. Chciałbym obejrzeć te zdjęcia.
– Oczywiście, proszę pana – odparł Jupiter. – Zaraz je przyniosę. Szybko pobiegł na zaplecze składu i Tunelem Drugim prześliznął się do Kwatery Głównej. Wcześnie rano wywołał film i powiesił odbitki, żeby wyschły. Miał tylko jeden zestaw, ale w każdej chwili mógł ich dorobić więcej.
Włożył zdjęcia do koperty i zaniósł inspektorowi Reynoldsowi. Ten przejrzał je i pokręcił głową.
– Nic mi to nie mówi – mruknął. – Ale jeszcze popracuję nad nimi później. Chciałbym też porozmawiać z tą Cyganką Zeldą. Co byś powiedział, Jupiterze, na małą przejażdżkę? Zobaczymy, co nam powie ta kobieta. Mam przeczucie, że wie o wiele więcej niż mówi.
Bob i Pete mieli nadzieję, że inspektor także ich zaprosi, ale nie zrobił tego. Jupiter powiedział, żeby pracowali dalej bez niego, i wsiadł do samochodu wraz z inspektorem. Kierowca powiózł ich w stronę Los Angeles.
– To tylko nieoficjalna wizyta – zwrócił się inspektor do Jupitera, kiedy pędzili samochodem. – Pewnie i tak niczego się nie dowiemy. Cyganie niechętnie z nami rozmawiają. Mimo to spróbuję. Mógłbym poprosić o pomoc policję z Los Angeles, ale nie mam żadnych podstaw. Zelda nie przepowiadała ci przyszłości, więc nie złamała prawa.
Natomiast kiedy tylko wrócę do biura, zasięgnę języka na temat tego Spike'a Neely'ego, który napisał do Guliwera. Może się dowiemy, co się kryje za tą sprawą. A coś się kryje na pewno, skoro para opryszków spycha z drogi samochód, by ukraść z niego jedynie jakiś stary kuferek. Musieli obserwować skład złomu. Zobaczyli, jak wkładacie kuferek do samochodu Maksymiliana, i pojechali za nim.
Jupiter milczał, ponieważ żaden nowy pomysł na rozwiązanie tej zagadki nie przychodził mu do głowy. Musiał przyznać, że cała historia jest bardzo zagmatwana.
Samochód jechał z dużą prędkością i wkrótce znaleźli się przed zniszczonym domem, w którym Jupiter spotkał się z Zeldą. Inspektor Reynolds pierwszy wszedł na mały ganek i mocno nacisnął dzwonek.
Czekali. W środku panowała głucha cisza. Inspektor przybrał posępną minę. Wtem usłyszeli wołanie. Kobieta zamiatająca schody w sąsiednim domu krzyknęła:
– Jeśli szukacie Cyganów, to już ich tu nie ma.
– Nie ma?! – krzyknął inspektor. – A gdzie są?
– A kto tam trafi za Cyganami? – zachichotała kobieta. – Spakowali manatki i odjechali wcześnie rano jakimiś starymi gruchotami. Nikomu nie powiedzieli ani słowa. Po prostu się ulotnili.
– A to pech! – jęknął inspektor Reynolds. – I trop się urywa. Ptaszki wyfrunęły z klatki!
Rozdział 9. Inspektor Reynolds ostrzega
– Zaraz zaczniemy zebranie – powiedział Jupiter.
Bob Andrews i Pete Crenshaw zajęli swoje zwykłe miejsca w Kwaterze Głównej. Jupiter siedział za drewnianym biurkiem i postukiwał w nie ołówkiem.
– Trzej Detektywi przedyskutują teraz zadania na najbliższą przyszłość – powiedział. – Zapraszam wszystkich zebranych do składania propozycji.
Ponieważ Bob i Pete milczeli, Jupiter dodał:
– Mamy dzień wolny od pracy. Jak zamierzamy go wykorzystać?
Od wizyty inspektora Reynoldsa minęły dwa dni. Upłynęły spokojnie. Chłopcy spędzili wiele godzin w składzie złomu, reperując lub montując używane sprzęty. Nie pojawił się nikt nowy z kolejną tajemnicą do rozwiązania, co Bob i Pete przyjęli z ulgą. Odrobina spokoju dla odmiany dobrze im zrobi. Szczególnie cieszyli się z tego, że pozbyli się gadającej czaszki i tajemniczego kuferka.
– Zgłaszam wniosek, żeby dziś zająć się nurkowaniem – powiedział Pete. – Pogoda jest wprost wymarzona, a ostatnio wcale nie nurkowaliśmy. Całkiem wyjdziemy z wprawy.
– Popieram ten wniosek – przyklasnął mu Bob. – Dzień jest upalny i woda pewnie wspaniała.
W tym momencie zadzwonił telefon.
Chłopcy lekko się wzdrygnęli i spojrzeli na aparat. Kupili go z pieniędzy zarobionych w składzie złomu. Zarejestrowany był na nazwisko Jupitera. Jedynie nieliczni wiedzieli, że był to służbowy numer Trzech Detektywów. Telefon w ich Kwaterze dzwonił rzadko i przeważnie w ważnych sprawach.
Rozległ się ponowny dzwonek. Jupiter podniósł słuchawkę.
– Halo. Biuro Trzech Detektywów, Jupiter Jones przy telefonie.
– Witaj, Jupiterze – rozległ się głos inspektora Reynoldsa. Słyszeli go przez urządzenie nagłaśniające, zamontowane przez Jupitera. – Dzwoniłem do ciebie do domu i twoja ciotka poradziła mi, żebym spróbował znaleźć cię pod tym numerem.
– Słucham, inspektorze – odpowiedział Jupiter ożywionym głosem.
– Wspominałem ci, że zamierzam przeprowadzić małe dochodzenie. No, wiesz, w sprawie tego listu, który sfotografowałeś, oraz Spike'a Neely'ego i Guliwera Wielkiego. Dowiedziałem się kilku rzeczy. Nie bardzo to wszystko rozumiem i chciałbym z tobą porozmawiać. Czy mógłbyś wpaść do mojego biura?
– Tak jest! – krzyknął Jupiter podekscytowany. – Czy zaraz, inspektorze?
– Czemu nie. Do południa jestem wolny.
– Będziemy za dwadzieścia minut – powiedział Jupiter i odłożył słuchawkę. – No cóż – zwrócił się do przyjaciół – w ten sposób przedpołudnie mamy już zagospodarowane. Inspektor Reynolds ma jakieś nowe informacje.
– O, nie! – jęknął Pete. – Przecież już mu powiedzieliśmy wszystko, co wiedzieliśmy. To znaczy, przynajmniej ty powiedziałeś. Jeśli chodzi o mnie, uważam sprawę kufra i czaszki za zamkniętą. Zakończoną. Finito. Koniec i kropka.
– Oczywiście, jeśli nie chcecie ze mną iść, to nie musicie. Jakoś poradzę sobie sam – oświadczył Jupiter.
Bob uśmiechnął się. Na twarzy Pete'a malowała się rozterka. Mimo swoich protestów, nie chciał być wyłączony z tak ciekawej sprawy.
– No dobra, jedziemy z tobą – powiedział Pete. – Trzej Detektywi powinni trzymać się razem. Może ta rozmowa nie potrwa długo i zdążymy jeszcze ponurkować.
– W takim razie zamykam nasze posiedzenie – zakończył Jupiter. – Jedziemy.
Zawiadomili Tytusa Jonesa o swoim wyjściu i pojechali na rowerach do Rocky Beach. Skład złomu położony był poza miastem, ale do centrum, gdzie znajdował się główny komisariat policji, było niedaleko.
Chłopcy ustawili rowery przed budynkiem i weszli do środka. Przywitał ich oficer dyżurny, siedzący za wielkim biurkiem.
– Proszę dalej – powiedział. – Szef już na was czeka.
Przeszli krótkim korytarzem do drzwi z tabliczką Główny Inspektor, zapukali i weszli do środka. Inspektor Reynolds siedział za biurkiem i zamyślony palił cygaro. Wskazał na krzesła.
– Siadajcie, chłopcy – rzekł.
Usiedli i czekali z niecierpliwością na to, co ma im do powiedzenia. Inspektor najpierw wypuścił wielki kłąb dymu z cygara i dopiero wtedy odezwał się.
– A więc, chłopcy. Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy o owym Spike'u Neelym. Jak wiecie, przez jakiś czas siedział w celi razem z Guliwerem. Okazuje się, że Spike rabował banki.
– Rabował banki! – wykrzyknął Jupiter.
– No, właśnie – skinął głową inspektor. – Tak trafił do więzienia, za napad na bank w San Francisco sześć lat temu. Udało mu się uciec z pięćdziesięcioma tysiącami dolarów w banknotach o dużych nominałach. Jakiś miesiąc później został złapany w Chicago. Urzędnik bankowy, od którego zażądał pieniędzy, zwrócił uwagę na jego wadę wymowy – jąkał się, większość wyrazów poprzedzając dźwiękiem “p-p-p”. To go zdradziło, kiedy był przesłuchiwany przez policjanta w Chicago.
Jednakże pieniądze nie zostały nigdy odnalezione. Ukrył je, i to dobrze. Właściwie nikt nie zdołał go skłonić nawet do przyznania się do popełnienia tej kradzieży. Niewątpliwie zamierzał odzyskać pieniądze po wyjściu z więzienia.