– Gdyby pani mogła jeszcze raz opowiedzieć nam wszystko, co powiedziała pani wtedy policji, może znaleźlibyśmy jakiś punkt zaczepienia.

– No cóż, spróbuję. Jak wiecie, zdarzyło się to sześć lat temu, ale wszystko pamiętam całkiem dobrze. Frank – to prawdziwe imię Spike'a – i ja widywaliśmy się rzadko, odkąd w wieku osiemnastu lat opuścił nasz dom. Czasem wpadał do nas w odwiedziny na kilka dni, ale nigdy nie opowiadał o tym, co robi.

Teraz zdaję sobie sprawę, że przyjeżdżał do nas, żeby się ukrywać po kolejnym napadzie, ale wtedy sądziłam, że jest po prostu niespokojną duszą i nie może usiedzieć w jednym miejscu. Gdy kiedyś zapytałam o jego pracę, powiedział, że jest komiwojażerem. Zawsze, kiedy nas odwiedzał, pomagał mojemu mężowi.

Mąż prowadził małą, jednoosobową firmę remontową. Był bardzo zdolnym człowiekiem. Jeśli trzeba było pomalować dom, pomalował. Jeśli trzeba było wytapetować ściany, wytapetował. Umiał położyć podłogę, zamontować urządzenia łazienkowe. Potrafił wykonać wszystkie domowe prace i dobrze na tym zarabiał.

Jak już mówiłam, kiedy Spike nas odwiedzał, zawsze pomagał mężowi w pracach remontowych. Tym razem jednak nie chciał w ogóle wychodzić na zewnątrz. Wydawał się bardzo zdenerwowany. Jego wada wymowy była wyraźniejsza niż zazwyczaj. Pewnie wiecie, że właśnie z jej powodu został złapany – jąkał się, poprzedzając co któryś wyraz dźwiękiem “p-p-p”. Na przykład zamiast “odszedł” mówił “p-p-p-odszedł”.

Teraz już wiem, że ukrywał się wtedy po napadzie na bank w San Francisco. Prawie tydzień spędził sam w naszym domu. Oboje z mężem wychodziliśmy do pracy.

Starał się nam pomóc. Odmalował i wytapetował cały dół. Wiecie, jak to jest – człowiek tak zajęty, jak mój mąż, remontowaniem cudzych domów, zaniedbuje swój własny.

Wtedy też mój mąż zachorował. Dostał duże zamówienie na przebudowę restauracji i był zbyt chory, by ją skończyć. Poprosił Spike'a, by zrobił to za niego, i Spike nie umiał mu odmówić. Ale pamiętam, że ubierał się w szerokie ogrodniczki i wychodząc z domu, zawsze zakładał ciemne okulary.

Dokończenie pracy zajęło Spike'owi kilka dni. Stan mojego męża pogarszał się z dnia na dzień. Mieliśmy go właśnie przewieźć do szpitala, kiedy niespodziewanie umarł.

Pani Miller pociągnęła nosem i wytarła chusteczką oczy.

– Byłam pewna, że Frank zostanie, by mi pomóc w tych ciężkich chwilach, ale nie został. Nie zaczekał nawet na pogrzeb. Powiedział, że musi natychmiast wyjechać, spakował się i już go nie było. Byłam zdumiona. Później zrozumiałam, dlaczego to zrobił.

– Tak? – zapytał Jupiter. – A dlaczego?

– To przez nekrolog zamieszczony przeze mnie w gazecie. Wiecie, że w nekrologach podaje się zawsze rodzinę zmarłego. Napisałam, że o śmierci zawiadamiają żona i szwagier, Frank Neely, mieszkający pod tym samym adresem. Sądzę, iż Frank przestraszył się, że ktoś przeczyta ten nekrolog i znajdzie jego kryjówkę, więc uciekł.

Usłyszałam o nim dopiero, kiedy zjawiła się policja, żeby mnie przesłuchać po tym, jak go złapano w Chicago. Nic im nie umiałam powiedzieć. Jak już wam mówiłam, nie wiedziałam, że Frank rabował banki.

– Czy pani brat odjeżdżając, wspominał o swoim powrocie? – zapytał Jupiter.

– Tego nie pamiętam… chociaż, tak. Tak, teraz, kiedy o to zapytałeś, coś sobie przypomniałam. Powiedział: “Siostrzyczko, nie zamierzasz sprzedawać tego domu, prawda? Zostaniesz w nim na zawsze, żebym wiedział, jak cię znaleźć”.

– A co pani odpowiedziała?

– Odparłam, że nie zamierzam sprzedawać domu i zawsze będzie mógł mnie tu znaleźć, kiedy przyjedzie do miasta.

– Wobec tego już wiem, gdzie ukrył pieniądze! – oznajmił triumfalnie Jupiter. – Wspomniała pani, że brat większość czasu spędził w domu sam, kiedy pani i mąż pracowaliście. Istnieje więc tylko jedno logiczne wyjaśnienie tej zagadki – pieniądze są ukryte w tym domu!

Rozdział 11. Niemiła niespodzianka

Bob i Pete patrzyli na Jupitera ze zdumieniem.

– Przecież inspektor Reynolds mówił, że dom został dokładnie przeszukany i niczego nie znaleziono – przypomniał Bob.

– Ponieważ Spike Neely okazał się od nich sprytniejszy – powiedział Jupiter. – Ukrył pieniądze tak dobrze, iż zwykłe przeszukanie niczego nie wykazało. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów w dużych banknotach to paczka nie taka wielka, łatwo ją schować. Mógł to utknąć gdzieś na strychu lub pod okapem, w wielu miejscach. Zamierzał tu wrócić, kiedy się trochę uciszy, i odzyskać pieniądze. Niestety, trafił do więzienia i tam umarł.

– Rzeczywiście, przecież upewniał się, czy nie zamierza pani sprzedawać tego domu! – wykrzyknął Bob. – To dowodzi, że planował powrót.

– Miał też kilka dni na wyszukanie odpowiedniej kryjówki – wtrącił Pete. Nawet jemu udzieliło się podekscytowanie kolegów. – Wyprowadził w pole policjantów, ale mogę się założyć, Jupe, że ty, jak zawsze, sobie poradzisz!

– Czy pozwoliłaby nam pani rozejrzeć się trochę po domu, pani Miller? Może udałoby się nam odnaleźć to miejsce? – zapytał Jupiter z nadzieją w głosie.

Pani Miller pokręciła przecząco głową.

– Sądząc z waszego rozumowania, byłoby to całkiem prawdopodobne. Niestety, w tym domu niczego nie znajdziecie. – Znów pokręciła głową. – Widzicie, to nie jest dom, w którym wtedy mieszkałam. Przeniosłam się cztery lata temu. Nie sądziłam wcześniej, że to zrobię, lecz otrzymałam tak korzystną ofertę, iż nie mogłam odmówić. Sprzedałam go więc i wprowadziłam się tutaj.

Jupiter szybko otrząsnął się po tym rozczarowaniu.

– A więc pieniądze mogą być nadal w tamtym domu – powiedział.

– To możliwe – przyznała pani Miller. – W końcu Frank był bardzo sprytnym człowiekiem. Mógł przechytrzyć policjantów, mimo że tak dokładnie szukali. Powinniście się udać na Danville Street 532, gdzie wtedy mieszkałam.

– Dziękujemy pani. – Jupiter wstał z krzesła. – Bardzo nam pani pomogła. Skorzystamy z tych informacji natychmiast.

Pożegnali się i pospiesznie wyszli. Chwilę później znów siedzieli obok Konrada na przednim siedzeniu pikapa, ściśnięci jak sardynki.

– Chcielibyśmy teraz pojechać na Danville Street 532, Konradzie – poprosił Jupiter. – Czy wiesz, gdzie to jest?

Wielki blondyn wydobył zniszczoną mapę Los Angeles i okolicznych miejscowości. Po chwili znaleźli Danville Street. Była to krótka uliczka położona dość daleko od miejsca, w którym się znajdowali. Konrad miał niepewną minę.

– Jupe, będzie lepiej, jeśli wrócimy. Pan Tytus prosił, żebym nie wyjeżdżał na długo.

– Tylko przejedziemy koło tego domu. Upewnimy się, gdzie stoi. I tak nie moglibyśmy tam wtargnąć i ni stąd, ni zowąd rozpocząć przeszukiwania. Musimy zawiadomić inspektora Reynoldsa o naszych domysłach.

Pete i Bob wiedzieli, że Jupiter wolałby sam znaleźć pieniądze i zanieść je triumfalnie na policję. Jednak wszyscy trzej zdawali sobie sprawę, że było to niewykonalne. Konrad zgodził się przejechać przez Danville Street w drodze powrotnej do Rocky Beach.

Humory chłopców znacznie się poprawiły, choć Pete nadal nie pozbył się pewnych wątpliwości.

– Jupe, nie mamy żadnej pewności, iż Spike Neely schował skradzione pieniądze w domu swojej siostry.

Jupiter potrząsnął głową.

– To jedyne logiczne rozwiązanie, Pete. Gdybym był Spike'em Neelym, zrobiłbym to samo.

Po wielu zakrętach wjechali w końcu na Danvilie Street.

– Tu są numery zaczynające się od dziewięciuset – zauważył Jupiter. – Konradzie, skręć w lewo. Tam powinny być pięćsetki.

Konrad skręcił i chłopcy uważnie przyglądali się mijanym domom, odczytując głośno ich numery.

– Jesteśmy przy ośmiuset. Jeszcze trzy przecznice i będziemy na miejscu – ogłosił Bob.

Przejeżdżali obok małych schludnych domków ze starannie utrzymanymi ogródkami. Chłopcy z wyciągniętymi szyjami pochylili się do przodu.

– Powinien być zaraz za następną przecznicą – powiedział Bob z przejęciem. – Wydaje mi się, że gdzieś tak w połowie ulicy. Oczywiście po prawej stronie, bo tu są numery parzyste.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: