– Konradzie, zatrzymaj się, jak dojedziemy do połowy ulicy – poprosił Jupiter.

– OK, Jupe.

Jechali jeszcze jakąś minutę i Konrad stanął.

– To tu, Jupe?

Jupiter nie odpowiedział. Patrzył z otwartymi ustami na wielki blok mieszkaniowy, zajmujący większą część ulicy po tej stronie jezdni. Nie było tu ani jednego prywatnego domku.

– Nie ma już numeru 532! – rzekł Bob głucho. – Stoi tu tylko ten blok o numerze 510.

– Trzeba będzie spisać nasz dom na straty – spróbował zażartować Pete.

– Konradzie, pojedźmy jeszcze przecznicę dalej. Może tam znajdziemy numer 532 – powiedział Jupiter.

Za następną przecznicą były już numery zaczynające się od czterystu. Numer 532 Danville Street nie istniał. Konrad zatrzymał wóz i spojrzał pytająco na chłopców.

– Czy sądzicie, że pani Miller nie powiedziała nam prawdy? – zapytał Bob. – Może nigdy nie mieszkała na Danville Street 532? Może teraz demoluje swój dom w poszukiwaniu pięćdziesięciu tysięcy dolarów? Może tylko chciała się nas pozbyć?

– Nie – stwierdził Jupiter. – Myślę, że pani Miller mówiła prawdę. Coś musiało się stać z domem spod numeru 532. Poczekajcie tutaj. Przeprowadzę szybkie dochodzenie i zobaczymy, czego się dowiem.

Jupiter wysiadł z samochodu i gdzieś zniknął. Wrócił po kilkunastu minutach lekko zadyszany.

– A jednak dowiedziałem się czegoś. Rozmawiałem z zarządcą, który pracuje w tym bloku od samego początku. Powiedział, że wybudowano go cztery lata temu i że aż sześć domów trzeba było przenieść, żeby zrobić dla niego miejsce.

– Przenieść! – krzyknął Pete. – Dokąd przenieść?

– Na Maple Street. To ulica równoległa do tej, położona jakieś trzy przecznice dalej. Domy były niezbyt duże i w dobrym stanie, więc zamiast je burzyć, przeniesiono je na wolne miejsca wzdłuż Maple Street i ustawiono na nowych fundamentach. A więc dom pani Miller wciąż stoi… tyle że gdzie indziej.

– Ale heca! – powiedział Bob. – Wędrujący dom! Tylko jak go rozpoznamy? Przecież teraz ma już inny numer, nie 532.

– Możemy zatelefonować do pani Miller i poprosić, by go opisała – stwierdził Jupiter. – A potem przejdziemy się na Maple Street i poszukamy go.

– Nie dzisiaj. Robi się późno – zauważył Bob.

– Zgadza się, Jupe. Trzeba wracać do składu – wtrącił Konrad. – Jesteśmy już spóźnieni.

– Trudno. Poczekamy z tym do jutra – westchnął Jupiter. – No, dobra, Konradzie, jedziemy do domu.

Konrad włączył motor i zjechał z krawężnika. W tej samej chwili wielki czarny samochód, stojący o przecznicę dalej, zrobił to samo i ruszył za nimi. Siedziało w nim trzech mężczyzn o zakazanych twarzach. Ani Konrad, ani chłopcy nie zauważyli ich.

Do składu dojechali tuż przed zamknięciem i wuj Tytus skarcił ich lekko za spóźnienie. Następnie zwrócił się do Jupitera:

– Jupiterze, mój chłopcze, podczas twojej nieobecności przyszła jakaś paczka. Spodziewasz się czegoś?

– Paczka? – zdumiał się Jupiter. – Nie, niczego się nie spodziewam. Co w niej jest, wuju?

– Nie wiem. To wielkie pudło adresowane do ciebie. Nie otworzyłem go, naturalnie. O, stoi tam, koło drzwi do biura.

Chłopcy pobiegli obejrzeć przesyłkę. Było to wielkie kartonowe pudło, pozaklejane ze wszystkich stron szeroką, brązową taśmą klejącą. Naklejka pocztowa wskazywała, że nadeszło ekspresem z Los Angeles, ale nazwiska nadawcy nigdzie nie było.

– Jak myślicie, co w nim jest? – zapytał Pete.

– Musimy je otworzyć – stwierdził Jupiter zaciekawiony. – Zanieśmy je do warsztatu.

Razem z Pete'em zadźwigali pudło przez cały dziedziniec do swego ustronnego miejsca pracy. Jupiter wyjął swój cenny szwajcarski nóż o wielu ostrzach, szybko poprzecinał taśmę i otworzył karton. Wszyscy trzej wpatrywali się z konsternacją w zawartość pudła.

– O, nie! – jęknął Pete. – Tylko nie to!

Nawet Jupiter nie mógł przez chwilę wydobyć z siebie głosu.

– Ktoś nam odesłał kufer Guliwera – wykrztusił wreszcie. Spoglądali na wieko kuferka, którego mieli nadzieję już nigdy nie oglądać, gdy wtem z jego wnętrza doszedł stłumiony głos:

– Pospieszcie się! Odnajdźcie… wskazówkę!

Sokrates! Przemówił do nich z zamkniętego kufra!

Rozdział 12. Trzej Detektywi znajdują trop

– I co teraz? – spytał ponuro Pete.

Było późne popołudnie następnego dnia. Sobota. Trzej Detektywi zebrali się na naradę na zapleczu składu. Minionego wieczoru żaden z nich nie miał ochoty zastanawiać się nad zagadkowym powrotem kufra Guliwera. Byli tym faktem dość wstrząśnięci. Schowali pudło koło maszyny drukarskiej i postanowili z wszelkimi decyzjami odczekać do następnego dnia.

Bob skończył swój biblioteczny dyżur, a Jupiter, odpowiedzialny za skład podczas nieobecności ciotki i wuja, skorzystał z chwilowego zastoju w interesie i też do nich dołączył.

Wszyscy trzej spoglądali teraz na kufer, zastanawiając się, co z nim zrobić.

– Wiecie co? – odezwał się Bob. – Zawieźmy go od razu do inspektora Reynoldsa, powiedzmy mu wszystko, co wiemy, i niech on dalej prowadzi tę sprawę.

– Dobry pomysł! – zgodził się Pete entuzjastycznie. – I co ty na to, Jupe?

– Może i macie rację – odparł Jupiter powoli. – Tylko że tak naprawdę, to wiemy niewiele. Domyślamy się jedynie, że Spike Neely ukrył skradzione pieniądze w domu swojej siostry, ale to wcale nie jest takie pewne. Po prostu – prawidłowa dedukcja.

– Mnie to przekonuje – powiedział Bob. – Spike zjawił się u siostry tego samego dnia, kiedy napadł na bank w San Francisco. A więc musiał mieć pieniądze przy sobie. Obawiał się pościgu i najprawdopodobniej ukrył je gdzieś w domu, zanim wyszedł. Myślał, że siostra pozostanie w nim na zawsze i że kiedy sprawa przycichnie, będzie mógł wrócić po pieniądze.

– A poza tym – wtrącił Pete – jeśli nawet nie schował pieniędzy w tym domu, to nasze szansę na ich odnalezienie są zerowe. A więc jest to nasz jedyny trop.

– Wczoraj Sokrates do nas przemówił – przypomniał Jupiter.

– Nie da się ukryć! – wzdrygnął się Pete. – I wcale mi się to nie podobało.

– Fakt. Było to nieco przerażające – zgodził się Bob.

– Niemniej, odezwał się do nas. Nie będę teraz wnikał, jak to zrobił – powiedział Jupiter. – Kazał się nam pospieszyć i znaleźć właściwy trop. A zatem, w kufrze musi być jakaś wskazówka, nawet jeśli nie udało nam się na nią trafić za pierwszym razem.

– Jeśli rzeczywiście tam jest, to inspektor Reynolds może oddać kufer do policyjnego laboratorium, gdzie go zbadają milimetr po milimetrze – Pete wyraźnie miał już dość tej sprawy. – A być może nie będzie to wcale potrzebne. Jeśli znajdzie dom pani Miller na Maple Street, może go przeszukać z nakazem sądowym i odnaleźć te pieniądze.

– To prawda – zgodził się Jupiter. – No, dobrze. Lecz najpierw musimy zadzwonić do pani Miller, żeby się dowiedzieć, jak wygląda jej dom. Potem opiszemy go inspektorowi.

– A więc, do dzieła! Chodźmy do Kwatery Głównej! – zawołał Pete.

– Zaczekajcie chwilę – Jupiter wrócił na dziedziniec i poprosił Hansa i Konrada, żeby zajęli się nielicznymi klientami, którzy kręcili się po składzie. Potem wszedł za Bobem i Pete'em do Tunelu Drugiego.

Po chwili byli już w Kwaterze Głównej. Jupiter odnalazł w książce telefonicznej numer do pani Miller i przeprowadził z nią krótką rozmowę.

– Jak wyglądał mój dom? – powtórzyła pytanie zdumiona pani Miller. – Ależ, na litość boską, wystarczy znaleźć numer 532 Danville Street i to wszystko.

Na wiadomość, że jej stary dom został przeniesiony, a na jego miejscu stoi wielki blok, pani Miller na chwilę zaniemówiła.

– Blok! – szepnęła, dochodząc do siebie. – Teraz się nie dziwię, dlaczego temu człowiekowi tak zależało na kupieniu mojego domu. Gdybym znała prawdę, zażądałabym więcej pieniędzy. No trudno, w każdym razie jest to mały bungalow kryty brązowym gontem. Na strychu, od frontu, jest okrągłe okienko. A poza tym nie ma w nim niczego szczególnego. To po prostu ładny, solidnie zbudowany bungalow.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: