– Co “aj! aj! aj!”? – zapytał Pete. – Co tak ajujesz, Jupe?
– Przecież Spike wszystko nam wyjaśnia! To znaczy, wyjaśnia Guliwerowi. W liście. Spójrzcie tylko! – Jupiter podał list Bobowi i Pete'owi.
– Widzicie, od czego zaczyna? “Może pięć dni lub trzy tygodnie, a może nawet dwa miesiące”. Napiszcie te cyfry obok siebie. Utworzą 532. Co wam mówi ta liczba?
– To numer domu pani Miller! – krzyknął Bob. – Danville Street 532.
– Zgadza się – potwierdził Jupiter. – A spójrzcie na to. Mówi Guliwerowi: “Jeśli będziesz kiedyś w Chicago, zajrzyj do mojego kuzyna Danny'ego Streeta”.
– Danny może oznaczać Danville! – krzyknął Pete.
– Racja! – zgodził się Jupe. – Ta część o kuzynie z Chicago jest tylko po to, by odwrócić uwagę od słów Danny Street. Już bardziej otwarcie nie odważył się napisać. Spike Neely przekazywał Guliwerowi wiadomość, że pieniądze są schowane na Danville Street 532.
– Pod tapetą! – krzyknął Bob. – Nie odważył się więcej przekazać, ale trzeba przyznać, że naklejenie jednego znaczka na drugi było bardzo pomysłowe!
– Rozwiązaliśmy tę łamigłówkę – podsumował Pete z promiennym uśmiechem. Potem zamyślił się. – No tak, ale w jaki sposób dostaniemy się do tych pieniędzy?
– Nie możemy tam wejść i powiedzieć: “Przepraszamy bardzo, ale właśnie chcielibyśmy zerwać państwa tapetę” – zauważył Bob
– Nie – zgodził się Jupiter. – To zadanie dla policji. Musimy powiedzieć o tym inspektorowi Reynoldsowi. Nie ma sensu rozmawiać z porucznikiem Carterem. Całkiem jasno dał do zrozumienia, że mamy mu nie przeszkadzać. Jutro lub w poniedziałek, kiedy inspektor wróci…
Przerwał mu dzwonek telefonu. Jupiter zaskoczony podniósł słuchawkę.
– Trzej Detektywi, Jupiter Jones przy telefonie.
– To dobrze! – rozległ się apodyktyczny głos. – Tu mówi George Grant.
– George Grant? – Jupiter zmarszczył czoło. Nazwisko nie było mu znane.
– Zgadza się. Inspektor Reynolds przekazał ci chyba, że będę się z tobą kontaktował?
– Niestety, nie. Nie wspominał mi o panu, panie Grant.
– Musiał zapomnieć. To on dał mi twój numer telefonu. Jestem agentem do spraw specjalnych Stowarzyszenia Ochrony Bankierów. Mam cię na oku, odkąd przeczytałem artykuł o tym, jak kupiłeś kufer Guliwera Wielkiego. I…
– Tak? – odezwał się Jupiter, zdezorientowany przedłużającą się przerwą.
– Czy wiecie, chłopcy, że trzy największe zbiry Kalifornii obserwują was dzień i noc?
Rozdział 13. Niepokojąca wiadomość
– O-o-obserwują nas? – głos Jupitera lekko zadrżał, a Pete i Bob wstrzymali oddech.
– Nie da się ukryć. Obserwują was i śledzą. Nazywają się Munger Trzy Palce, Benson Słodka Buzia i Leo Nożownik. Siedzieli w więzieniu ze Spike'em Neelym i teraz mają nadzieję, że trafią za wami do jego pieniędzy.
– My-my nie zauważyliśmy, aby nas ktoś śledził, panie Grant.
– Oczywiście, że nie. Ci faceci to profesjonaliści. Wynajęli dom przy drodze dojazdowej do składu złomu i obserwują was przez lornetki. Kiedy gdzieś jedziecie, śledzą was.
– Musimy zawiadomić policję – stwierdził Jupiter poruszony, a Bob i Pete, słuchający rozmowy przez głośnik, przytaknęli.
– Mówiłem już o tym inspektorowi Reynoldsowi – powiedział pan Grant. – Policja mogłaby ich stąd wykurzyć, ale nic więcej. Do aresztowania nie ma podstaw. Samo obserwowanie kogoś nie jest przestępstwem. A oni oprócz tego niczego innego nie zrobili… jak na razie.
– Inspektor Reynolds właśnie się obawiał, że bandyci pomyślą, iż wiemy, gdzie są ukryte pieniądze. Dlatego pilnują nas na wypadek, gdybyśmy się po nie wybrali.
– Nawet nie próbujcie. Kto wie, co Trzy Palce i reszta mogliby wam zrobić. Jeśli macie jakieś wskazówki, idźcie z tym na policję. Dobrze wam radzę.
– Nie mieliśmy ich… jak dotąd.
– Ale teraz macie?
– No cóż… tak – przyznał się Jupiter. – Chyba właśnie trafiliśmy na coś ważnego.
– Dobra robota! – ucieszył się pan Grant. – Jedźcie z tym zaraz do inspektora Reynoldsa. Odbędziemy sobie wspólną pogawęd… Ach, niestety. Zapomniałem, że inspektora nie ma dziś w mieście.
– No właśnie. Próbowaliśmy się do niego dodzwonić. Zastępuje go porucznik Carter, ale on o niczym nie chciał słyszeć.
– A teraz, gdybyście przekazali mu tę informację, zasługę przypisałby sobie i zgarnąłby całą nagrodę.
– Nagrodę? – powtórzył Jupiter, a Bob i Pete spojrzeli na siebie z ożywieniem.
– Stowarzyszenie Ochrony Bankierów oferuje dziesięć procent wartości skradzionych pieniędzy temu, kto je znajdzie. Należałoby się wam pięć tysięcy dolarów. Oczywiście, o ile wasza informacja okazałaby się prawdziwa.
– Pięć tysięcy dolarów! – szepnął Pete do Jupitera. – No, to mi się podoba! Zapytaj go, co musimy zrobić, żeby je dostać.
– Mam pewien pomysł – ciągnął dalej Grant. – Jeśli powierzycie waszą informację Stowarzyszeniu Ochrony Bankierów, my przekażemy ją dalej policji i nagroda wasza. W dokumentach zaznaczymy, że pieniądze znaleziono dzięki wam. Mógłbym do was podjechać i… Nie, to nie jest dobry pomysł.
Te zbiry pewnie by mnie rozpoznały i kto wie, na co mogłyby się ważyć. A może ty wymknąłbyś się niepostrzeżenie i spotkalibyśmy się niedługo na mieście?
– Nie mogę zostawić składu – odparł Jupiter, marszcząc brwi. – Odpowiadam za niego aż do powrotu wuja i ciotki. Mają być za godzinę lub dwie.
– Hmm… Rozumiem. A czy mógłbyś się wymknąć wieczorem, już po zamknięciu składu? Chętnie spotkałbym się z całą waszą trójką. Ale musielibyście wyjść tak, by Trzy Palce i reszta was nie zauważyli.
– To by się chyba dało załatwić, proszę pana – zgodził się Jupiter.
– Bob z Pete'em i tak muszą zaraz wracać do domu na kolację. Jak pan sądzi, czy będą śledzeni?
– Wątpię. Złodzieje są głównie zainteresowani tobą. Jesteś pewien, że uda ci się wymknąć niepostrzeżenie?
– Tak, proszę pana. Jestem pewien – odparł Jupiter, myśląc o Czerwonej Furtce Pirata, potajemnym wyjściu w płocie na tyłach składu.
– Ale byłbym dość późno, ponieważ dziś jest sobota i skład zamykamy dopiero o siódmej.
– Świetnie. Czy ósma ci odpowiada?
– Sądzę, że tak, panie Grant.
– To może spotkajmy się w parku Oceanview. Będę siedział na ławce przy wschodnim wejściu i czytał gazetę. Ubrany będę w brązową marynarkę i kapelusz z rondem. Niech każdy z was przyjdzie osobno i upewnijcie się, czy nikt was nie śledzi. Zrozumiałeś?
– Tak jest.
– I nikomu ani słowa o naszym spotkaniu, aż usłyszę, co macie do powiedzenia. Jasne?
– Wszystko jasne, panie Grant.
– A zatem, do zobaczenia o ósmej.
Kiedy Jupiter odłożył słuchawkę, Pete wydał z siebie długo tłumiony okrzyk:
– O, rany! Pięć tysięcy dolarów nagrody! Co jest, Jupe? Co ci tak mina z rzedła?
– Przecież jeszcze nie znaleźliśmy pieniędzy Spike'a Neely'ego – odparł Jupiter.
– Ale znajdziemy. Lub znajdzie je policja, kiedy pan Grant przekaże im nasze wskazówki. Może nawet pozwolą nam uczestniczyć w poszukiwaniach.
– Nie licz na to, jeśli porucznik Carter będzie miał coś do powiedzenia – skwitował Bob.
– Szkoda, że inspektor Reynolds musiał dziś wyjechać – powiedział Jupiter. – Chciałbym mu osobiście przekazać te informacje. No, ale skoro zna pana Granta…
Przerwało mu nawoływanie dochodzące z dziedzińca.
– Jupe! Trzeba wydać resztę klientom!
– To Konrad. Lepiej wrócę do pracy. W końcu odpowiadam za cały interes. Czy możecie spakować kufer i schować Sokratesa?
– Ojej! – Bob popatrzył na zegarek. – Jupe, muszę zdążyć do biblioteki przed zamknięciem. Zostawiłem tam kurtkę. A potem muszę się pokazać w domu.
– W porządku. Ja spakuję kufer – powiedział Pete. – A potem też zmywam się do domu. Spotykamy się w parku o ósmej. Zgadza się?
– Zgadza – potwierdził Jupiter.
Po wyjściu z Kwatery Głównej rozstali się. Pete bez entuzjazmu ruszył w stronę kufra i Sokratesa.