– Zwykli to może są wszyscy, ale nie wszyscy porządni.

– No, rzeczywiście – przyznałem jej rację. – Miałem na myśli to, że jak każdy przeciętny człowiek nie zwracam na siebie uwagi w pociągu, jem, piję piwo, a… dziękuję za kanapki. Były wyśmienite.

– Naprawdę? – rozpromieniła się.

– Rzadko się takie spotyka. Zjadłem prawie wszystkie.

– A kawa?

– Kawa też.

– Może napije się pan ze mną kawy?

– Nie, dziękuję – odmówiłem. Na dole wypiłem już tyle kawy, że nie przełknąłbym ani kropli więcej. Poza tym chciałem jak najszybciej wrócić do domu i położyć się do łóżka.

– Szkoda.

– Ja też żałuję.

– W takim razie odprowadzę pana do windy. Sam pewnie pan nie trafi? To dość skomplikowany korytarz.

– Nawet nie będę próbował.

Dziewczyna podała mi okrągłe pudlo, które leżało na stole. Zważyłem je w ręce. W stosunku do wielkości było bardzo lekkie. Przypominało pudło na kapelusz, lecz jeśli w środku rzeczywiście znajdował się kapelusz, to musiał być wyjątkowo wielki. Pudło było oklejone dookoła gumowym przylepcem.

– Co to jest?

– Prezent od dziadka. Proszę to otworzyć w domu.

Spróbowałem potrząsnąć pudłem. Nie wydało żadnego dźwięku.

– Proszę uważać, to się może potłuc – ostrzegła.

– To jakiś wazon albo coś w tym rodzaju?

– Nie wiem. Zobaczy pan w domu.

Następnie otworzyła różową torebkę i wyjęła z niej kopertę z czekiem. Czek wypisany był na sumę nieco wyższą niż przewidywałem. Wsadziłem kopertę do portfela.

– Pokwitowanie?

– Niepotrzebne.

Wyszliśmy z pokoju i długim, krętym korytarzem ruszyliśmy w stronę windy. Tak jak poprzednio, dziewczyna szła z przodu, dziarsko postukując obcasami szpilek. Tym razem nie zwracałem uwagi na jej otyłość. W ogóle prawie o tym zapomniałem.

– Jest pan żonaty? – zapytała.

– Nie – odparłem. – Kiedyś byłem, teraz nie.

– Czy to ma jakiś związek z pańską pracą? Słyszy się, że cyfranci raczej nie zakładają rodzin?

– Nic podobnego. Znam wielu, którzy są wzorowymi mężami, ale rzeczywiście ten zawód wyczerpuje psychicznie, poza tym jest bardzo niebezpieczny, toteż większość cyfrantów uważa, że brak rodziny ułatwia im pracę.

– A pan?

– Rozwiodłem się, zanim zostałem cyfrantem. To nie miało żadnego związku.

– Rozumiem – powiedziała. – Przepraszam, że zadaję tyle pytań, ale pierwszy raz spotykam cyfranta, a chciałabym dowiedzieć się paru rzeczy.

– Nic nie szkodzi.

– Czy to prawda, że cyfranci po wykonaniu zadania są rozbudzeni seksualnie?

– Hm… to możliwe. W dość dziwny sposób posługujemy się w pracy mózgiem. Może to dlatego?

– Z kim pan wtedy sypia? Ze stałą kochanką?

– Nie mam stałej kochanki.

– No to z kim? Chyba nie jest pan homoseksualistą? Nie chce pan odpowiadać?

– Ależ skąd! – zaprzeczyłem. Nie mam w zwyczaju opowiadać wszystkim dookoła o moim prywatnym życiu, ale też nie mam nic do ukrycia, więc odpowiadam, jeśli ktoś mnie pyta. – Sypiam z różnymi dziewczynami.

– A ze mną by się pan przespał?

– Nie. Chyba nie.

– Dlaczego?

– Mam taką zasadę. Nie sypiam ze znajomymi. To zawsze przysparza kłopotów. Nie sypiam też z dziewczyną, która ma jakiś związek z moją pracą. W pracy powierza mi się tajemnice, to wymaga czystego podziału.

– Nie dlatego, że jestem gruba i brzydka?

– Nie jesteś wcale taka gruba, no i na pewno nie brzydka.

– Więc z kim pan sypia? Zaczepia pan dziewczynę na ulicy i idzie z nią do łóżka?

– Można i tak powiedzieć.

– A może kupuje pan prostytutkę?

– Czasami.

– Więc jeśli zażądałabym pieniędzy, to przespałby się pan ze mną?

– Chyba nie – odparłem. – Jesteś za młoda. To mnie krępuje.

– Ja jestem inna.

– Być może. Ale mam dość kłopotów, nie potrzeba mi więcej. O ile to możliwe, chciałbym przeżyć jeszcze kilka lat w spokoju.

– Dziadek mówił, że na pierwszy raz najlepszy jest mężczyzna trochę przed czterdziestką. I że hamowanie popędu płciowego źle wpływa na pracę mózgu.

– Mi też o tym mówił.

– Czy to prawda?

– Nie jestem biologiem – powiedziałem. – Ale myślę, że popęd seksualny to rzecz indywidualna i nie da się tego zmierzyć.

– A jaki jest pański popęd?

– Przeciętny – odpowiedziałem po namyśle.

– Ja jeszcze nie znam swojego – powiedziała. – Dlatego chciałabym spróbować.

Doszliśmy do windy, zanim zdołałem wymyślić jakąś odpowiedź. Winda, jak dobrze wyszkolony pies, otworzyła się natychmiast i cierpliwie czekała, aż do niej wejdę.

– Do widzenia – powiedziała.

Drzwi windy zamknęły się za mną bezgłośnie. Oparłszy się o stalową ścianę, odetchnąłem z ulgą.

Koniec Świata – cień

Gdy położyła go na stole, długo nie mogłem uwierzyć, że tak właśnie wygląda Stary Sen. Przypatrywałem mu się chwilę, po czym spojrzałem na dziewczynę. Stała obok mnie i nie odrywała wzroku od Starego Snu. Sądząc po nazwie, spodziewałem się, że będzie to jakieś stare pismo albo rzecz bardziej ulotna, pozbawiona konkretnego kształtu. Toteż nazwanie czegoś takiego Starym Snem wydało mi się, delikatnie mówiąc, nieodpowiednie.

– To jest Stary Sen – powiedziała, ale zdawało mi się, że nie była o tym przekonana. – Mówiąc dokładnej, Stary Sen znajduje się w środku.

Skinąłem głową, nadal niczego nie rozumiejąc.

– Proszę wziąć go do ręki – poleciła.

Podniosłem przedmiot i obejrzałem go dokładnie z każdej strony, szukając choćby śladu Starego Snu. Nie znalazłem jednak niczego, co mogłoby stanowić dla mnie jakąś wskazówkę. Trzymałem w ręce zwykłą zwierzęcą czaszkę. Suchą i wypłowiałą, jakby długo leżała na słońcu. Wysunięta do przodu szczęka była lekko rozwarta, jakby właśnie zamierzała coś powiedzieć, a dwa małe oczodoły wiodły w głąb pustej przestrzeni.

Czaszka była nienaturalnie lekka, zdawała się przez to nierzeczywista. Nie wyczuwałem choćby dalekiego cienia jej przeszłego życia. Po środku czoła dostrzegłem natomiast małą chropowatą nierówność. Przez chwilę badałem ją palcami. To pozostałość po rogu – zdecydowałem.

– To czaszka któregoś z jednorożców, które widziałem w Mieście? – zapytałem.

Skinęła głową. – Stary Sen zamknięty jest w środku – dodała cicho.

– Mam go stamtąd wydobyć i odczytać?

– Tak, to pańska praca – odpowiedziała.

– I co mam z nim potem zrobić?

– Nic. Wystarczy, że go pan odczyta.

– Nie rozumiem – powiedziałem. – To znaczy, że moja praca nie ma żadnego sensu. Praca powinna mieć jakiś cel. Mógłbym, na przykład, spisywać te sny albo segregować je w jakimś określonym porządku.

Pokręciła głową. – Nie umiem panu wytłumaczyć, jaki sens ma pańska praca. Być może, w trakcie czytania pan sam zrozumie, o co chodzi. W każdym razie nie ma w tej pracy sensu, o jakim pan mówi.

Położyłem czaszkę na stole i przyjrzałem się jej jeszcze raz. Spowijała ją głęboka cisza. Zdawało mi się, że to nie milczenie z zewnątrz gromadziło się wokół czaszki, lecz jak dym wydobywało się z jej wnętrza. Tak czy inaczej, był to bardzo dziwny rodzaj ciszy. Jakby jakaś niewidzialna nić łączyła czaszkę z samym środkiem ziemi. Nieistniejącymi oczyma wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą. W miarę jak na nią patrzyłem, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że chce mi coś powiedzieć. Czułem bijący od niej powiew smutku, lecz nie umiałem go określić. Brakowało mi słów.

– Będę czytał – zdecydowałem i podniosłem czaszkę ze stołu.

– Nie mam chyba innego wyjścia?

Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie, wzięła ode mnie czaszkę i złożoną wpół szmatką dokładnie wytarła ją z kurzu. Następnie, jeszcze bielszą niż przedtem, odłożyła z powrotem na stół.

– W takim razie nauczę pana, jak to robić – powiedziała.

– Oczywiście, będę tylko udawać, czytać potrafi tylko pan. Proszę spojrzeć. Najpierw ustawia pan czaszkę przodem do siebie i kładzie palce obu rąk na jej skroniach.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: