Bourne skręcił na szosę numer 123 i pojechał w kierunku Tyson Corner.
– NX 20. Mówi ci to coś?
– Tylko tyle? NX 20?
Centrum handlowe Tyson Corner, parking na poziomie "C".
– Mniej więcej. Doktor Felix Schiffer. – Bourne przeliterował nazwisko. – Możesz go sprawdzić? Pracuje w Agencji Zaawansowanych Projektów Obronnych.
– Nareszcie coś konkretnego. Zobaczę, co da się zrobić.
Wysiadając, Bourne dał mu swój numer telefonu.
– Posłuchaj, Jacques. Lecę do Budapesztu, ale zabrakło mi pieniędzy.
– Nie ma sprawy. Odbiór tak jak zwykle?
Bourne nie wiedział, o czym Robbinet mówi, ale nie miał wyboru i musiał przytaknąć.
– Bon. Ile?
Schody ruchome za Aviary Court.
– Sto tysięcy powinno wystarczyć. Zatrzymam się w Dunabius Grand na Wyspie Świętej Małgorzaty pod nazwiskiem Aleksa. Zaznacz, że przesyłka ma na mnie zaczekać.
– Mais oui, jak sobie życzysz. Mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze?
– Nie, w tej chwili nie. – Przed sklepem Dry Ice stał Deron. – Dzięki, Jacques, za wszystko.
– Pamiętaj o ostrożności, mon ami. Z Chanem nigdy nic nie wiadomo.
Deron zauważył go i zwolnił kroku. Drobny, o cerze koloru kakao, miał mocno zarysowane kości policzkowe i bystre oczy. W lekkim płaszczu, dobrze skrojonym garniturze i z błyszczącą skórzaną dyplomatką w ręku wyglądał jak biznesmen w każdym calu. Gdy Bourne go dogonił, uśmiechnął się i rzucił:
– Miło cię widzieć, Jason.
– Szkoda, że w takich okolicznościach.
– W innych cię nie widuję! – odparł ze śmiechem Deron.
Podczas rozmowy Bourne nieustannie sprawdzał twarze przechodniów, planował trasę ewentualnej ucieczki, oceniał, jak może przebiegać linia wzroku obserwatorów.
Deron otworzył dyplomatkę i dał mu cienką kopertę.
– Paszport i soczewki.
– Dzięki. – Bourne schował kopertę do kieszeni. – Forsę dostaniesz w ciągu tygodnia.
– Nieważne. – Deron machnął ręką, a rękę miał artysty, z długimi palcami. – Jesteś wiarygodnym kredytobiorcą. – Wyjął z dyplomatki coś jeszcze. – Groźna sytuacja wymaga zastosowania skutecznych środków.
Pistolet. Bourne zważył go w ręku.
– Bardzo lekki. Z czego?
– Materiały ceramiczne i plastik – odrzekł nie bez dumy Deron. – Pracowałem nad nim przez dwa miesiące. Na dużą odległość mało przydatny, ale z bliska to zabójcza broń.
– I nie wykryją jej na lotnisku.
Deron kiwnął głową.
– Amunicji też nie. – Podał Bourne'owi małe tekturowe pudełko. – Pociski o ceramicznym wierzchołku; rekompensują mały kaliber. I jeszcze coś. Widzisz te szczeliny na lufie? Wytłumiają huk eksplozji w komorze. Ta broń jest prawie bezgłośna.
Bourne zmarszczył brwi.
– Nie zmniejsza to mocy powalającej?
Deron wybuchnął śmiechem.
– Stara szkoła balistyki, co? Wierz mi, staruszku, jeśli kogoś z tego trafisz, to już nie wstanie.
– Widzę, że jesteś człowiekiem wielu niezwykłych talentów.
– Bo muszę. – Fałszerz ciężko westchnął. – Tak, kopiowanie starych mistrzów ma w sobie coś czarującego. Nie uwierzysz, ile się nauczyłem, badając ich techniki malarskie. Z drugiej strony świat, który przede mną otworzyłeś, świat, o którym ze wszystkich obecnych tu ludzi wiemy tylko my dwaj… To jest dopiero coś. – Wzmógł się wiatr, zwiastun zmian, i Deron postawił kołnierz płaszcza. – Tak, przyznaję, że kiedyś chciałem zarabiać na życie, sprzedając swoje produkty ludziom takim jak ty. – Pokręcił głową. – Ale już nie. Robię to tylko dla zabawy.
Przed sklepem przystanął mężczyzna w płaszczu. Zapalił papierosa, lecz zamiast pójść dalej, zaczął oglądać buty na wystawie. Sęk w tym, że buty były damskie. Jason dał Deronowi znak i skręcili w lewo, oddalając się od sklepu. Chwilę później zerknął w okno wystawowe jakiegoś butiku. Mężczyzna w płaszczu zniknął.
Bourne jeszcze raz zważył pistolet w ręku.
– Ile? – spytał.
Deron wzruszył ramionami.
– To prototyp. Sprawdzisz go i zaproponujesz cenę w zależności od tego, jak się sprawi. Ufam, że będziesz uczciwy.
Kiedy Ethan Hearn przyjechał do Budapesztu, dopiero po dłuższymi czasie zrozumiał, że Węgrzy są ludźmi zarówno rzeczowymi i dokładnymi, jak i sprytnymi. Dlatego bar Underground mieścił się w Peszcie przy ulicy Terez Koruta 30, w podziemiach kina. To, że znajdował się w podziemiach, było również dowodem na ich ekscentryzm, bo nazwa klubu stanowiła swoisty hołd złożony filmowi Emira Kusturicy pod tym tytułem. Hearn uważał, że lokal jest postmodernistyczny w najgorszym tego, słowa znaczeniu. Przez poprzecinany stalowymi belkami sufit biegł rząd olbrzymich fabrycznych wentylatorów, które mieliły przesycone dymem powietrze i spychały je w dół, prosto na pijących i tańczących gości. Ale podobała mu się muzyka, głośna, kakofoniczna mieszanka żałosnego garażowego rocka i słodkiego funku.
To dziwne, ale Molnarowi nie przeszkadzał ani wystrój lokalu, ani panujący w nim hałas. Wyglądało na to, że woli zostać wśród rozkołysanego tłumu, niż wracać do domu. W jego zachowaniu, w krótkim, irytującym śmiechu, w tym, że nieustannie się rozglądał, nie zatrzymując na nikim wzroku, jakby tuż pod skórą chował jakąś mroczną tajemnicę, było coś oschłego i kruchego zarazem. Hearn widywał wielu bogaczy i nie pierwszy raz zastanawiał się, czy to przypadkiem nie bogactwo ma ta niszczący wpływ na ludzką psychikę. Może właśnie dlatego nigdy nie pragnął wielkich pieniędzy.
Molnar stawiał. Zamówił polewaczkę – tak to się nazywało – obrzydliwie słodki koktajl z whisky, gazowanego napoju imbirowego, likieru pomarańczowego i cytryny. Znaleźli wolny stolik w ciemnym kącie, gdzie ledwo można było przeczytać krótkie menu, i tam kontynuowali rozmowę o operze, co, biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znaleźli, było dość absurdalne.
Po drugim drinku Hearn zauważył Spalkę, który stał w nikotynowej mgle na końcu sali. Gdy spotkali się wzrokiem, Ethan przeprosił Molnara i ruszył w jego stronę. Spalce towarzyszyli dwaj mężczyźni. Nie wyglądali na gości Undergroundu, ale cóż, nie pasowali tu również ani on, ani Molnar. Spalko poprowadził go ciemnym korytarzem, oświetlonym tylko maleńkimi, przypominającymi gwiazdy lampkami. Otworzył wąskie drzwi i weszli do jakiegoś pomieszczenia; Hearn pomyślał, że to pewnie gabinet kierownika klubu. W gabinecie nie było nikogo.
– Dobry wieczór, Ethan. – Spalko uśmiechnął się i zamknął drzwi. – Wygląda na to, że zapracowałeś na swoją pensję. Dobra robota!
– Dziękuję, panie dyrektorze.
– Teraz moja kolej – rzekł dobrodusznie Spalko. – Zastąpię cię.
Ściany zadygotały od dudniących elektronicznych basów.
– Nie uważa pan, że byłoby lepiej, gdybym został i go panu przedstawił?
– Zapewniam cię, że to niekonieczne. Pora, żebyś trochę odpoczął. – Spalko spojrzał na zegarek. – A ponieważ jest już bardzo późno, masz jutro wolne.
– Ale panie dyrektorze – żachnął się Hearn. – Nie mogę,…
– Możesz, Ethan – przerwał mu ze śmiechem Spalko. – Możesz.
– Przecież uprzedzał mnie pan, że…
– Ethan, w tej firmie to ja ustalam warunki pracy i to ja mogę je zmieniać. Kiedy będziesz musiał przespać się w biurze, zrobisz, co zechcesz, ale jutro masz wolny dzień.
– Tak, panie dyrektorze. – Hearn uśmiechnął się nieśmiało i skłonił głowę. Wolnego dnia nie miał od trzech lat. Poranek w łóżku z grzanką z dżemem i gazetą… czysta rozkosz. – Dziękuję, jestem bardzo wdzięczny.
– A więc uciekaj. Zanim pojawisz się w biurze, przeczytam pewnie twój list. – Z dusznego gabinetu wyprowadził go na korytarz, a gdy Hearn wszedł na schody prowadzące do głównych drzwi, dał znak dwóm towarzyszącym mu mężczyznom. Ruszyli przez hałaśliwy, rozedrgany bar.
Mrużąc oczy od dymu i jaskrawych, migoczących świateł, Laszló Molnar wypatrywał swego nowego przyjaciela. Gdy Hearn odszedł, pochłonęły go rozkołysane pośladki młodej dziewczyny w mini, lecz po jakimś czasie stwierdził, że Ethana nie ma dłużej, niż się spodziewał. Zdębiał, gdy przysiedli się do niego dwaj nieznajomi, jeden z jednej, drugi z drugiej strony.
– Co jest? – wychrypiał łamiącym się ze strachu głosem. – Czego chcecie?
Mężczyźni nie odpowiedzieli. Ten po prawej chwycił go i przytrzymał tak mocno, że Molnar skrzywił się z bólu. Był zbyt zdumiony, żeby krzyknąć, ale nawet gdyby zachował tyle przytomności umysłu, by to zrobić, jego wołanie zagłuszyłby nieustanny hałas. Siedział więc jak sparaliżowany, gdy człowiek po lewej wbił mu pod stołem igłę w udo. Wszystko odbyło się tak szybko i dyskretnie, że nikt nie mógł tego zauważyć.
Narkotyk zaczął działać trzydzieści sekund później. Molnar przewrócił oczami i zwiotczał. Przygotowani na to mężczyźni wzięli go pod pachy, wstali i weszli w tłum.
– Ma słabą głowę – rzucił jeden z nich do tańczącej w pobliżu dziewczyny. – Co z takimi robić?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, nie przerywając tańca. Gdy wyprowadzali Molnara z klubu, nikt nie zwrócił na nich uwagi.
Spalko czekał w długim, smukłym BMW. Mężczyźni wrzucili nieprzytomnego Molnara do bagażnika i wskoczyli do samochodu, jeden za kierownicę, drugi na przednie siedzenie.
Noc była jasna i pogodna. Nad horyzontem wisiał księżyc w pełni. Spalko pomyślał, że jednym pstryknięciem palca mógłby potoczyć go po czarnym nieboskłonie jak szklaną kulkę.
– Jak poszło? – spytał.
– Jak po maśle – odparł kierowca i zapalił silnik.
Bourne uciekł z Tyson Corner jak najszybciej. Chociaż uważał, że jest tam dość bezpiecznie, bezpieczeństwo było teraz bardzo względnym pojęciem. Pojechał do Wal- Martu przy New York Avenue. Wal- Mart to serce miasta, miejsce na tyle ruchliwe, że mógł tam zachować pewną anonimowość.
Samochód zostawił na parkingu między Dwunastą i Trzynastą ulicą. Zaczynało się chmurzyć, niebo na południowym horyzoncie złowieszczo pociemniało. Wszedł do środka, wybrał kilka ubrań, przybory toaletowe, ładowarkę do komórki i kilka innych drobiazgów. Potem poszukał plecaka, który by to wszystko pomieścił. Czekał w kolejce, przesuwając się noga za nogą do przodu i czuł, że jest coraz bardziej spięty. Zdawało się. że na nikogo nie patrzy, tymczasem nieustannie zerkał wokoło, czy ktoś nie zwraca na niego nadmiernej uwagi.