– Oczywiście. Oni zamierzają… hm…

Daru westchnęła, a jej głos stał się odrobinę serdeczniejszy:

– Zastanów się przez chwilę. Pomyśl, kim jest Evan. On z pewnością nie wykorzysta biednej, opóźnionej umysłowo dziewczyny. – Daru uśmiechnęła się niespodziewanie. – I nie przypuszczam, aby Rebecca wykorzystała jego. Chodź. – Ruszyła w stronę schodów. – Podwiozę cię do domu.

Zgodnie z poleceniem rozmyślając nad tym, Roland pośpieszył, żeby dogonić Daru.

– Czy ciebie to nie niepokoi? – dopytywał się, kiedy przechodzili przez mały korytarz.

– Dlaczego miałoby niepokoić? Evan z natury nie jest zdolny do czynienia zła, a Rebecca, pomimo swego upośledzenia, jest fizycznie dojrzałą kobietą odczuwającą wszystkie – otwierając drzwi, Daru zastanawiała się nad następnym słowem – popędy, jakie z tego wynikają.

– Chcesz powiedzieć, że kiedy spytała, czy będę z nią spał…

– Wyrażała się eufemistycznie? Prawdopodobnie tak.

Daru rozejrzała się w obie strony i weszła na College Street. Roland szedł za nią.

– Posłuchaj, nie można chronić umysłowo upośledzonych przed światem tak mocno, aby nigdy nie mieli szansy wyciągnąć z niego żadnej nauki. Rebecca ma pracę i mieszkanie, dlaczego więc nie miałaby mieć również kochanków?

– Bo może zostać skrzywdzona!

– Emocjonalnie? Tak samo jak my wszyscy. Prawdę mówiąc, dzięki swej prostocie nie stwarza wielu uczuciowych męczarni, jakimi się zadręczamy. Fizycznie? Nie ma na świecie kobiety, której by to nie groziło. Wstyd i hańba, ale tak jest. Myślisz, że Rebecce brak rozsądku, aby unikać mężczyzn, którzy chcieliby ją wykorzystać? No więc mylisz się. Rebecca ma dziecięcą zdolność patrzenia prosto w serce i żaden oszust, psychopata czy maniak nie może jej skrzywdzić. Oczywiście nie jest to jakaś specjalna moc, jaką obdarzeni są wszyscy umysłowo upośledzeni, ale Rebecca z całą pewnością tak. – Daru zatrzymała się przy swoim poobijanym, zielonym samochodzie i zaczęła szukać kluczy w torebce.

Roland uniósł głowę i obserwował, jak coś, co na pewno nie było wiewiórką, biegnie po przewodach energetycznych.

– Ona widzi skrzaty w zaroślach – mruknął.

Daru spojrzała tam gdzie on i parsknęła.

– Ty też. – W odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie Rolanda wzruszyła ramionami i rzekła:

– Tak samo ja. Po patrzeniu w oczy Evanowi byłabym zdziwiona, gdybym ich nie widziała. – Szarpnęła drzwi, wsiadła i schyliła się, by wyciągnąć pas od strony pasażera.

– Czy ciebie to nie niepokoi? – spytał Roland, kładąc gitarę na tylnym siedzeniu.

– Nie. – Daru zapaliła gaz i ostrożnie wyprowadziła samochód z miejsca, w którym zaparkowała. – One będą żyć swoim życiem, a ja swoim. Nędza, głód i dyskryminacja niepokoją mnie dużo bardziej. Dokąd jedziemy?

– Na Neal, na wschód od Papę, na północ od Danforth.

– Wiem, gdzie to jest.

Przez chwilę jechali w milczeniu; Roland koncentrował się na tym, jak widzi Rebeccę, a Daru na – ruchu ulicznym.

– Do dwunastego roku życia – powiedziała nagle Daru, hamując na czerwonym świetle – Rebecca była normalną dziewczynką. Pewnej niedzieli podczas wycieczki za miasto w rodzinny samochód uderzyła ciężarówka. W czasie zderzenia Rebecca została wyrzucona z samochodu. Gdy przyjechała pomoc, oba pojazdy płonęły, a dziewczynka była jedyną osobą, która przeżyła. Znaleziono ją w rowie na poboczu, ubłoconą i okrwawioną. Według raportu medycznego tego dnia zaczęła miesiączkować, prawdopodobnie w czasie wypadku lub tuż po nim.

Roland drgnął, bardziej wytrącony z równowagi wzmianką o miesiączce niż o śmierci trojga ludzi. To nie moja wina, tłumaczył się przed samym sobą, to kobiece sprawy.

– Najcięższym z jej obrażeń było pęknięcie czaszki; duży odłamek kości uciskał mózg. Straciła tak wiele krwi, że lekarze obawiali się ojej życie, jednakże dziewczynka doskonale zniosła operację i szybko odzyskała pełnię zdrowia, w każdym razie zdrowia fizycznego. Nie trzeba było długo czekać, by ujawniły się skutki uszkodzenia mózgu. W ciągu niecałego roku jej umiejętności czytelnicze zostały zredukowane do poziomu podstawowego. Straciła także umiejętności matematyczne i zdolność myślenia abstrakcyjnego.

– Jakiego?

– Abstrakcyjnego. Abstrakcje to te wszystkie rzeczy, jakie ludzie stworzyli, żeby zaśmiecać sobie życie. Sto lat temu, może nawet pięćdziesiąt, w niektórych częściach świata Rebecca świetnie dawałaby sobie radę. Wyszłaby za mąż, miała dzieci i troszczyła się o żywy inwentarz, całe życie spędzając w obrębie ściśle określonych parametrów i mając do czynienia z rzeczami, z którymi dobrze potrafi sobie poradzić. Jednakże życie w dzisiejszych czasach – Daru na sekundę oderwała dłonie od kierownicy i rozłożyła je bezradnie – po prostu nie zostawia jej takiej możliwości. Lekarze i pracownicy społeczni wkrótce stwierdzili, że skoro Rebecca nie radzi sobie z myśleniem abstrakcyjnym, nie może korzystać ze skrótów. Każdą rzecz czy uczynek musi wykonywać krok po kroku w ściśle określonych etapach. Mimo to upośledzenie nie było tak ciężkie, by trzymać Rebeccę w zakładzie zamkniętym. Dziewczynka przebywała więc kolejno w kilku rodzinach zastępczych.

– A krewni?

– Nie ma żadnych. – Daru wrzuciła trzeci bieg gwałtownym, ledwo opanowanym ruchem. – Kiedy Rebecca miała piętnaście lat, jej ojczym przyszedł do Towarzystwa Opieki nad Dziećmi i przyznał się do molestowania seksualnego powierzonych mu dzieci.

Roland nagle ujrzał w myślach wieszanie i ćwiartowanie owego mężczyzny. Niewątpliwie skłonił go do tego gniew brzmiący w głosie Daru.

– Próbował tego samego z Rebecca. Powiedział, że nie pamięta, co się stało, że gdy oprzytomniał, już szedł się przyznać. Czytałam raport. Cały czas powtarzał: „Nie zdawałem sobie sprawy” i zalewał się łzami. Jedyne, co Rebecca powiedziała na ten temat, zarówno podczas pisania raportu, jak i później, gdy ją pytałam, to: „Pokazałam mu, co zrobił”. – Daru przerwała, omijając autobus i skręcając w Neal Street. – Nie, nie sądzę, abyś musiał się martwić o Rebeccę. Poza tym, nie widziałam jej jeszcze w tak dobrym stanie jak dzisiaj.

– Evan?

– Mało prawdopodobne, aby zawdzięczała to sytuacji. – Uśmiech Daru błysnął bielą w ciemności, kontrastując z głębokim sarkazmem w jej głosie. – To miałoby sens. W końcu Evan jest Światłością i należałoby się spodziewać po nim, że będzie wydobywał z ludzi to, co w nich najlepsze. Mów, kiedy.

Roland wskazał dom swego wuja i Daru zatrzymała się przed nim. Mężczyzna wysiadł, wyciągnął gitarę z tyłu, zamknął drzwi i nachylił się do Daru w otwartym oknie.

– Dziękuję za podwiezienie. I za informacje. Dałaś mi… – westchnął. Evan i Rebecca. Właśnie. – Dałaś mi dużo do myślenia.

– I jeszcze jedno. – Kobieta popatrzyła mu w oczy i Roland niemal skulił się na widok bezkompromisowego wyrazu jej twarzy. – To prawda, że zdenerwowałeś się z powodu Rebeki, ale nie sądzę, aby tego przyczyną było jej upośledzenie. Myślę, że jesteś bardziej zły dlatego, że ona prześpi się z Evanem, a ty nie.

Roland przyglądał się tylnym światłom samochodu, który zniknął za rogiem, i kiedy Daru już nic nie mogła powiedzieć, wyszeptał:

– To śmieszne. – Potem odwrócił się i wszedł do budynku, lekceważąc coś – cokolwiek to było – co siedziało w peoniach i parsknęło szyderczo na jego widok.

Evan przycisnął policzek do włosów Rebeki. Oczy miał półprzymknięte, oddech płytki. Dziewczyna przytuliła się mocno do jego piersi, a on uśmiechnął się, głaszcząc ją lekko dłonią po wilgotnych plecach. Godzina w jej objęciach uczyniła wiele dla przywrócenia mu mocy, jaką zużył na stłumienie zamieszek. Do rana…

Równowaga została zakłócona nagle i boleśnie. Ledwo powstrzymał się przed głośnym krzykiem.

Oto jestem, rzekła Ciemność. Chodź i złap mnie, jeśli się odważysz.

Wiedział, że wyzwanie zostało rzucone w chwili jego słabości i nieprzygotowania, wyczerpania po popołudniowym wysiłku. Zdawał sobie sprawę, że Ciemność nie rzuciłaby tego wyzwania, gdyby sądziła, iż może przegrać. Wiedział też, że Mrok wie, iż nie może go nie podjąć.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: