Delikatnie położył Rebeccę na łóżku i wysunął się spod jej wyciągniętej ręki. Poruszyła się i na wpół ocknęła, wołając go po imieniu. Nachylił się i lekko pocałował ją w czoło.
– Śpij, Pani – rzekł, czując słonawy smak na wargach. Dziś w nocy będzie czuwał nad jej bezpieczeństwem i jutro i przez całą wieczność, jeśli będzie mógł. Urzekła go swą jasnością od chwili, gdy ją ujrzał, a co Ciemność zrobiłaby takiej słodkiej prostocie…
Rebecca westchnęła i znów wcisnęła się w poduszki. Widziana oczami Evana promieniowała ciepłym, złocistym blaskiem.
Tom wszedł do wnęki i wskoczył na łóżko, sadowiąc się w swoim zwykłym miejscu, teraz zwolnionym.
– Pilnuj jej, maleńki – szepnął Evan. – Bądź przy niej podczas mojej nieobecności.
Tom podniósł łapę i zaczął wylizywać ją między pazurami. Evan nie musiał mówić mu, co ma robić.
Adept wyprostował się, ubrał się w mgnieniu oka, po raz ostatni dotknął wydatnej krzywizny biodra Rebeki, by utrwalić wspomnienie w pamięci, i ruszył ku Ciemności.
…ku zaułkowi spowitemu mrokiem nie tylko nocy. Usłyszał głosy i śmiech. Ostrożnie szedł naprzód.
– Nie… Błagam…
Evan potknął się, gdy fala Ciemności spadła na niego z hukiem, a potem zaczął biec.
U wylotu zaułka, pod słabym, czerwonym światłem migoczącego znaku wyjścia przeciwpożarowego:
Chłopiec, kilkunastoletni, pod ścianą, obie ręce przyciśnięte do twarzy i krew spływająca między palcami.
U jego stóp następny. Twarzą w rozszerzającej się kałuży.
Przed nim pięć roześmianych cieni z nożami.
Dalej dobrze ubrany mężczyzna, który rozłożył ręce i uśmiechnął się na powitanie. Był to uśmiech, który mógł zobaczyć tylko Evan.
– Nie jesteś już taki ładny, co, gówniarzu? – Jeden z cieni zbliżył się do chłopca dumnym krokiem i postukał go w bark tylcem noża. Ogolona głowa napastnika błyszczała w czerwonym świetle, które zabarwiało na fioletowo pokrywające ją tatuaże. – Zabawimy się trochę z tobą.
– Oto jestem – mruczała Ciemność. – Masz okazję skończyć ze mną.
Chłopiec zaskomlał, a jego jasne spodnie nagle pociemniały w kroczu.
– Hej! On się posikał! – Jednego z cieni wprawiło to w histeryczną wesołość.
– Niegrzeczny chłopiec – szydził inny. – A niegrzecznych chłopców trzeba karać.
– Mamy mu uciąć kutasa? – spytał pierwszy, zniżając czubek noża na wysokość szczytu plamy.
– Uciąć mu kutasa! – wrzasnęły cienie, entuzjastycznie przytakując.
– A może najpierw powinieneś czymś się zająć – zasugerował Mrok. Spojrzał na zegarek. – Proszę, pośpiesz się. Nie mam całej nocy.
Evan podszedł do przodu i wszedł w krąg cieni. Czuł, jak wzbiera w nim zimna furia na myśl o tak beztroskim niszczeniu ludzkiego życia po to, by go wciągnąć w potrzask. Nie mógł odmówić ocalenia chłopca.
– Patrzcie, patrzcie, co my tu mamy? – Wyczuwszy nową ofiarę, przywódca gangu odwrócił się i parsknął szyderczo. – Jakiś pieprzony biały rycerz przybywający z odsieczą?
Pozostali roześmiali się i krąg wokół Evana zamknął się. Przyjemność czerpana z zadawania bólu biła w niego falami, otaczała go i izolowała, a po pewnym czasie go osłabi.
– Proszę – powiedział cicho, otwierając dłonie i rozkładając ręce – puśćcie chłopca. Odłóżcie noże. Wyzwólcie się spod władzy Ciemności. – Wszystkim istotom zdolnym do dokonania wyboru należało go umożliwić.
– Zawrócić z drogi Ciemności? – Przywódca zbliżał się, luźno obejmując nóż prawą dłonią. – Panowie, trafił nam się jakiś pierdolony księżulo.
– Wygląda jak pedał – zauważył bandzior ze swastykami wytatuowanymi na obu policzkach.
– Jemu odetnijmy kutasa! – Trzeci głos wybił się ponad pozostałe i prawie załamał z podniecenia.
Tamtego popołudnia Evan oddał się stadionowi pełnemu wzburzonych ludzi, przypomniał im o Światłości i pomógł przegnać Ciemność. Ta piątka mężczyzn, których miał przed sobą, jedynie zmrużyła oczy w blasku i mocniej ścisnęła broń. Nie było w nich już żadnej Światłości, do której mógłby się odwołać.
Kątem oka dostrzegł ostrze noża i uchylił się. Kiedy stal prześlizgnęła mu się po włosach, wbił łokieć w brzuch napastnika. Lepki od krwi obcas wysokiego buta nieomal trafił go w kolano, wtedy Adept uderzył przywódcę gangu i przewrócił na ziemię.
– A to skurwysyn! – wrzasnął wódz, z trudem podnosząc się na nogi. – Załatwić go!
Oparty o mur zaułka Mrok śmiał się.
To ranny chłopiec – który mógł bezpiecznie uciec, lecz szarpnął jednak napastnika za włosy i odsunął nóż od żeber Evana – dał Adeptowi Światłości dość sił, by mógł uczynić to, co musiał.
Z zaciśniętych rąk Evana buchnęło oślepiające światło.
Po tym walka skończyła się bardzo szybko.
– Wygnawszy zaś człowieka – rzekł Adept Mroku, prostując się – Bóg postawił przed ogrodem Eden cherubów i połyskujące ostrze miecza, aby strzec drogi do drzewa życia.
Evan westchnął i wciągnął słup światła z powrotem do swego wnętrza.
– Jeśli życzysz sobie cytatu – powiedział zmęczonym tonem, przecierając twarz dłonią: – Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.
– Bowiem oto ciemności okryją ziemię, a ludzkości mrok jeszcze gęstszy.
– To zaledwie połowa cytatu – zauważył Evan.
Adept Mroku wzruszył ramionami.
– Zapomniałem reszty. – Z wdziękiem wyszedł na środek zaułka w przekonaniu, że Światłość do tego stopnia wyczerpała siły, że nie stanowi już zagrożenia. Fakt, że posiadała ich tyle, by rozprawić się z bandą opryszków, zaskoczył go nieco. Wiedział, że uspokojenie mas na stadionie uczyniło ją niemal bezbronną. Mógł ją wtedy zaatakować, chwilowo zmieść Światłość z powierzchni tego świata, jednakże nie wiedziałaby wtedy, kto ją zwyciężył, i gdzie byłaby w tym przyjemność? Na szczęście Światłość, której czyny tak łatwo przewidzieć, nietrudno było wciągnąć w pułapkę. Poza tym, szczęśliwie się złożyło, że jego oddziały szturmowe dodatkowo osłabiły nieprzyjaciela. Chociaż nie miałby im za złe, gdyby skończyli robotę, być może tak było lepiej. Uniósł rękę i nagłym ruchem wycelował ją w Evana.
Adept uśmiechnął się szeroko i szybko zasłonił się ramieniem. Wraz z tym ruchem znikło całe jego zmęczenie. Srebrne bransolety zatrzymały bicz mocy Mroku i roztrzaskały go na tysiąc niegroźnych kawałeczków. Evan nie widział, dlaczego tak szybko wróciło mu tyle sił – może na tym świecie było więcej dobra, niż się spodziewał – lecz rozkoszował się przybytkiem mocy. Ciemność czeka przykry wstrząs. Szybko cisnął tuzin błyszczących dysków i uśmiechnął się drapieżnie, gdy jeden z nich przedostał się przez pośpiesznie wzniesioną barierę i Adept Mroku krzyknął z bólu. Z płonącymi oczami i uniesionymi dłońmi Evan zbliżył się do pustego miejsca. Był w zaułku sam z rannym chłopcem i zwłokami jego przyjaciela.
Evan sięgnął zmysłami tak daleko, jak pozwalała mu na to odwaga, lecz uciekający Adept Mroku nie zostawił po sobie śladu.
Szloch wydobywający się z krtani niewinnego człowieka sprowadził go znów na ziemię.
Schylił się i łagodnie poklepał chłopca po ramieniu, dodając mu otuchy i uśmierzając ból.
– Richard nie żyje – usłyszał szept spoza okrwawionych palców.
– Tak.
Orzechowe oczy o posklejanych rzęsach spojrzały na niego z dołu.
– Czy możesz sprawić, aby wrócił?
– Nie.
– Ale sprawiłeś, że tamci – głos załamał się – znikli.
– To prawda – przyznał Evan. – Jednakże nie potrafię pokonać śmierci.
Bariera rąk opadła. Jedna z nich spoczęła lekko na sztywniejących plecach Richarda. Chłopiec miał nie więcej niż piętnaście lat, a może nawet i tylu nie miał. Z rozcięcia na policzku wciąż powoli sączyła mu się krew.
– Kim jesteś?
– Wojownikiem walczącym z Ciemnością, Matthew. – Chłopiec nagle podniósł głowę na dźwięk swego imienia.- Jakim i ty stałeś się tej nocy. Ta blizna będzie znakiem wojownika. Noś ją z dumą.
Matthew klęczał samotnie.
– Noś ją z dumą, pewnie – parsknęła pani Ruth, wyłaniając się z cienia człapiącym krokiem. – I to ma być cała cholerna pomoc? Ci mężczyźni!