— Dzie Hibaryjan? — nastojliva spytaŭ ja jašče raz.
Snaŭt zapluskaŭ vačyma.
— Mnie prykra, što ja tak sustreŭ ciabie. Heta… nie tolki maja vina. Ja zusim zabyŭsia, viedaješ, tut takoje adbyvałasia…
— At, jakoje heta maje značennie, — pierapyniŭ ja. — Nie budziem pra heta. Što z Hibaryjanam? Jaho niama na Stancyi? Jon niekudy palacieŭ?
— Nie, — adkazaŭ Snaŭt. Jon paziraŭ u kut, zastaŭleny špulami kabielu. Nikudy jon nie palacieŭ. I nie palacić. Imienna tamu, ułasna… miž inšym…
— Što? — spytaŭsia ja. Maje vušy pa-raniejšamu byli załožanyja, i mnie zdavałasia, što ja drenna čuju. — Što heta aznačaje? Dzie jon?
— Ty ž usio viedaješ, — pramoviŭ jon zusim inšym tonam.
Ion tak choładna paziraŭ mnie ŭ vočy, što ja až sciepanuŭsia. Mo jon i byŭ pjany, ale viedaŭ, što kaža.
— Štości zdaryłasia?..
— Aha.
— Niaščascie?
Snaŭt kiŭnuŭ hałavoj. Jon nie tolki padtakvaŭ, a i praviaraŭ maju reakcyju.
— Kali?
— Sionnia na svitanni.
Dziŭna, ale ja nie adčuŭ tryvohi. Hetaja karotkaja pieramova adnaskładovymi pytanniami i adpaviednymi adkazami supakoiła mianie svajoj pradmietnasciu. Mnie zdałosia, što ja razumieju jaho dziŭnyja pavodziny.
— Jak heta adbyłosia?
— Pieraapranisia, uładkuj svaje rečy i viartajsia siudy… skažam… praz hadzinu.
Chvilinu ja vahaŭsia.
— Dobra.
— Pačakaj, — pramoviŭ jon, kali ja nakiravaŭsia da dzviarej.
Ion paziraŭ na mianie niejak dziŭna. Ja bačyŭ, što jon nie moža vymavić toje, što jaho chvaluje.
— Nas było troje, i ciapier, razam z taboj, nas znoŭ troje. Ty viedaješ Sartoryusa?
— Jak i ciabie, pa fotazdymku.
— Ion naviersie ŭ łabaratoryi, i ja nie dumaju, što jon da nočy vyjdzie adtul, ale… va ŭsiakim razie ty jaho paznaješ. Kali ty ŭbačyš kaho-niebudź jašče, razumieješ, nie mianie i nie Sartoryusa, razumieješ, dyk…
— Dyk što?
Ja nie ŭpeŭnieny, što heta nie son. Na fonie čornych chvalaŭ, jakija kryvava ilsniacca pad promniami nizkaha sonca, jon usieŭsia ŭ kresła, jak i raniej, z apuščanaj hałavoj, i paziraŭ ubok, na špuli navitaha kabielu.
— To… ničoha nie rabi.
— Kaho ja mahu ŭbačyć? Pryvid?! — razzłavaŭsia ja.
— Razumieju. Ty dumaješ, što ja zvarjacieŭ. Nie. Nie zvarjacieŭ. Ja nie mahu tabie heta rastłumačyć… pakul što. Zrešty, mahčyma… ničoha i nie zdarycca. Va ŭsiakim razie pamiataj. Ja ciabie papiaredziŭ.
— Ab čym?! Što ty havoryš?
— Trymaj siabie ŭ rukach, — Snaŭt uparta davodziŭ svajo. — Pavodź siabie tak, nibyta… Budź hatovy da ŭsiaho. Heta niemažliva, ja viedaju. Ale ty ŭsio-tki pasprabuj. Heta adzinaja parada. Inšaj ja nie viedaju.
— Ale ŠTO ja ŭbaču!!! — ja amal kryčaŭ. Ja ledźvie strymlivaŭsia, kab nie schapić jaho za kaŭnier i nie strasianuć jak sled. Ja nie moh hladzieć, jak jon siadzić, upieryŭšysia vačyma ŭ kut, sa spakutavanym, spalenym na soncy tvaram i z ciažkasciu vyciskaje z siabie słova za słovam.
— Ja nie viedaju. U peŭnym sensie heta zaležyć ad ciabie.
— Halucynacyi?
— Nie. Heta — realna. Nie… atakuj. Pamiataj.
— Što ty kažaš?! — azvaŭsia ja nie svaim hołasam.
— My nie na Ziamli.
— Paliteryi? Ale ž jany naohul nie padobnyja na ludziej! — uskliknuŭ ja.
Ja nie viedaŭ, što rabić, kab vyviesci jaho z taho stanu, u jakim jon znachodziŭsia i ad jakoha styła kroŭ u žyłach.
— Imienna tamu heta tak strašna, — pramoviŭ jon cicha. — Pamiataj: budź asciarožny!
— Što stałasia z Hibaryjanam?
Snaŭt nie adkazaŭ.
— Što robić Sartoryus?
— Prychodź praz hadzinu.
Ja paviarnuŭsia i vyjšaŭ. Adčyniajučy dzviery, pahladzieŭ na jaho jašče raz. Jon siadzieŭ, skurčyŭšysia, zakryŭšy tvar rukami, maleńki, u zaplamlenych štanach. Ja tolki ciapier zaŭvažyŭ, što na kostačkach jaho palcaŭ zapiakłasia kroŭ.
SALARYSTY
Cylindryčny tuniel byŭ pusty. Chvilinu ja pastajaŭ pierad začynienymi dzviaryma, prysłuchoŭvajučysia. Scieny, vidać, byli tonkija, zvonku čułasia skavytannie vietru. Na dzviarach byŭ trochi kosa i niadbała prylepleny pramavuholny kavałak płastyru z ałoŭkavym nadpisam: „Čałaviek”. Ja paziraŭ na hetaje nievyrazna nakremzanaje słova. Praz chvilinu mnie zachaciełasia viarnucca da Snaŭta, ale ja zrazumieŭ, što heta niemažliva.
Varjackaje papiaredžannie jašče hučała ŭ maich vušach. Ja pavarušyŭsia i adčuŭ na plačach nadakučlivy ciažar skafandra. Cicha, niby chavajučysia ad niabačnaha naziralnika, ja viarnuŭsia ŭ kruhłaje pamiaškannie z piacciu dzviaryma. Na ich byli tablički: „D-r Hibaryjan”, „D-r Snaŭt”, „D-r Sartoryus”. Na čacviortych dzviarach tablički nie było. Ja zavahaŭsia, ale ŭsio-tki nacisnuŭ na klamku i cicha adčyniŭ dzviery. Kali jany adčynilisia, mnie zdałosia, što tam niechta josć. Ja ŭvajšoŭ.
Nikoha nie było. Taki ž samy, tolki krychu mienšy, vypukły iluminatar, naceleny na Akijan, jaki tut — pad soncam — tłusta ilsniŭsia, nibyta z chvalaŭ spłyvaŭ čyrvony aliŭkavy alej. Purpurovy vodblisk zapaŭniaŭ uvieś pakoj, padobny na karabielnuju kajutu. Z adnaho boku stajali palicy z knihami, pamiž imi viertykalna da sciany byŭ zamacavany adkidny łožak na kardanach, z druhoha było poŭna škapčykaŭ, pamiž jakimi ŭ nikielavanych ramkach, zviazanych pasami, visieli kasmičnyja zdymki, na mietaličnych štatyvach stajali kołby i prabirki, pazatykanyja vataj, pad aknom dvuma radami stajali biełyja emalavanyja skryni, miž jakimi ciažka było prajsci. Nakryŭki niekatorych byli adkinutyja — u skryniach mnostva instrumientaŭ, płastykavych šłanhaŭ, u abodvuch kutach znachodzilisia krany, vyciažki dymu, marazilniki, mikraskop stajaŭ na padłozie, bo jamu nie chapiła miesca na vializnym stale la akna. Kali ja paviarnuŭsia, to la ŭvachodnych dzviarej ubačyŭ vysoznuju, da samaj stoli, pračynienuju šafu, zapoŭnienuju kambiniezonami, rabočymi i achoŭnymi chałatami, na palicach lažała bializna, pamiž chalavami antyradyjacyjnych botaŭ pabliskvali aluminijevyja butelki dla partatyŭnych kisłarodnych aparataŭ. Dva aparaty razam z maskami visieli na spincy padniataha ŭhoru łožka. Usiudy panavaŭ taki samy, tolki jašče bolšy, nibyta ad spieški, biesparadak i chaos. Ja pryniuchaŭsia, słaba pachła chimičnymi reaktyvami i niečym jedkim — chiba što chłoram? Mižvoli pašukaŭ vačyma ŭ kutach la stoli zakratavanyja vientylacyjnyja adtuliny. Pryklejenyja da ich ramak pałosy papiery trymcieli, heta sviedčyła, što kampresary padtrymlivajuć narmalny tok pavietra. Ja pieranios knihi, aparaturu i instrumienty z dvuch kresłaŭ u kut, parasstaŭlaŭ ich jak udałosia, u vyniku čaho vakol łožka pamiž šafaj i palicami zjaviłasia krychu volnaha miesca. Pryciahnuŭ viešałku, kab paviesić na jaje skafandr, uziaŭsia palcami za chvoscik zamka-małanki, ale adrazu ž jaho adpusciŭ. Ja nijak nie moh advažycca skinuć skafandr, nibyta z-za hetaha moh stać biezabaronnym. Jašče raz abvioŭ pozirkam uvieś pakoj, upeŭniŭsia, ci dobra začynieny dzviery, bo ŭ ich nie było zamka, pasla karotkaha vahannia padsunuŭ da ich dzvie najciažejšyja skryni. Zabarykadavaŭšysia takim čynam, ja tryma zachodami vyzvaliŭsia z majoj ciažkaj, skrypučaj abałonki. U vuzkim lusterku na ŭnutranaj pavierchni šafy adlustroŭvałasia častka pakoja. Krajem voka ja zaŭvažyŭ tam niejki ruch, sarvaŭsia z miesca, ale zrazumieŭ, što heta moj ułasny adbitak. Trykatažny kascium pad skafandram byŭ uvieś prapacieły. Skinuŭ jaho i šturchanuŭ šafu. Jana adsunułasia, u nišy za joj bliščali scieny minijaciurnaj dušavoj. Na padłozie pad dušam lažała vializnaja plaskataja skrynka. Z ciažkasciu vynies jaje ŭ pakoj. Kali apuskaŭ na padłohu, vieka jaje adskočyła, niby było na pružynie, i ja ŭbačyŭ asobnyja addzialenni, zapoŭnienyja dziŭnymi ekspanatami: šmat skarykaturanych albo tolki pieršasnych narychtovak instrumientaŭ z ciomnaha mietału, častkova padobnych na tyja, što lažali ŭ škapčykach. Usie jany byli nie dla ŭžytku, niedapracavanyja, skryŭlenyja, apłaŭlenyja, byccam vyniesienyja z pažaru. Sama dziŭnaje, što hetkija ž slady paškodžannia byli navat na kieramzitavych, praktyčna nie płaŭkich ručkach. Nivodnaja łabaratornaja pieč nie davała tempieratury dla ich płaŭlennia — chiba što ŭnutry atamnaha reaktara. Z kišeni svajho razviešanaha skafandra ja dastaŭ mały indykatar vypramieńvannia, ale jaho čornaja hałoŭka maŭčała, kali ja nabliziŭ jaje da hetych dziŭnych instrumientaŭ.