Niestety, stan cywilny ogrodnika hochsztaplera ni-komu z nas nie był znany. Byłam pewna, że ma żonę, tacy jak on miewają żony i lekceważą je skandalicznie, rozwodzą się i żenią ponownie pod naciskiem zauroczonych bab, z których każda tego adonisa botanicznego chce mieć dla siebie. Żona nie miała znaczenia, mógł się akurat rozwodzić.
– Co do żony, nic nie wiem, ale to drobiazg, najwyżej baba uwierzy Julicie i później zrobi mu piekło. Za to mam adres, zostawił mi wizytówkę z telefonami, służbowy i prywatny, poczekajcie, zaraz znajdę…
Ku własnemu zdumieniu znalazłam wizytówkę w notesie pod właściwą literą, O jak ogrodnik. Był na niej nawet adres. Przez ten czas pozostałe osoby uzgodniły między sobą, jaki przedmiot Julita powinna uznać za jego własność i koniecznie mu zwrócić.
– Macie źle w głowie? – spytałam z oburzeniem, – wróciwszy z pracowni. – Mało, że mnie wydoił, mami mu jeszcze poświęcać takie doskonałe okulary od słońca? Dla siebie kupiłam!
– Nie martw się, powie, że nie jego i nie weźmie – uspokoiła mnie Małgosia.
– Akurat, nie weźmie! Wszystko weźmie!
– To niech ona nie daje mu do ręki, tylko pokaże z daleka – poradził Witek. – Niech udaje, że ich szuka w torbie i przez ten czas niech się rozgląda…
Julita wyglądała na osobę, która przeceniła własne siły. Byłabym ją wspomogła prezentacją ogrodniczych sukcesów pięknego oszusta, ale w ciemnościach niewiele już było widać, pokazałam jej, zatem tylko rachunki, które wzburzyły ją do głębi. Zmobilizowała się na nowo.
– Idę! Od razu jutro! A może jeszcze dzisiaj…?
– Dzisiaj byłoby nawet dość uzasadnione – zauważył Tadzio. – Julita czekała, bo myślała, że te okulary są pani, a pani właśnie przyjechała i powiedziała, że nie. No to zgadła, że jego i zaraz oddaje.
– Bardzo dobry pomysł – pochwaliła Małgosia.
– Pojadę z panią – zadecydował pan Ryszard, nie budząc niczyjego sprzeciwu. – Potem przywiozę tu panią, a tam zaczekam przed domem na włączonym silniku, bo nie wiadomo, co się stanie. Może będzie pani musiała uciekać razem z tą zapalniczką?
Wszyscy później uznali, że miał jasnowidzenie. A jeszcze później zwątpili, czy przydatne…
Ogrodnik mieszkał elegancko, w szeregowcu, domki jednorodzinne przystawione do siebie, każdy z malutkim ogródkiem od frontu i od tyłu. Ciasno tam było jak piorun i pan Ryszard zaparkował przed wejściem z niejakim wysiłkiem.
Dziko zdenerwowana, ale zacięta Julita zadzwoniła do furteczki, pchnęła ją i weszła. Podobno, zdaniem pana Ryszarda, wyglądała w tym momencie jak anioł, któremu siłą przydzielono pod opiekę psychopatę-zboczeńca. Weszła dalej po schodkach, zadzwoniła do drzwi, nad którymi paliła się lampa, po chwili zadzwoniła ponownie, wreszcie otworzyła je i znikła we wnętrzu budynku.
Pan Ryszard siedział z włączonym silnikiem, na luzie, i pilnie patrzył.
Nadeszła jakaś baba z wypchaną torbą foliową w ręku, przyjrzała się furtce, podejrzliwie obejrzała się na stojący za nią samochód i też weszła do domu ogrodnika. Drzwi za sobą zamknęła, a mimo to przeraźliwy krzyk dobiegł uszu pana Ryszarda.
Brzmiał zupełnie upiornie, stłumiony nieco, ale, wyraźny, wrzeszczała jedna osoba, tymczasem wiadomo było, że w środku znajdują się, co najmniej dwie, a możliwe, że trzy. Pan Ryszard, daleki od histerycznych wybryków, błyskawicznie zgasił silnik, wrzucił jedynkę, wysiadł i pośpieszył w kierunku źródła-dźwięku. Zdążył się oczywiście zastanowić nad zjawiskiem, ale przez głowę przeleciało mu tyle przypuszczeń, że nie wybrał z nich żadnego.
W domu ujrzał krew w żyłach mrożącą scenę.
Rzeźnia miejska to może przesada, ale niewielka. Część dość dużego pokoju kolorystycznie upiększona, jakieś brązowe skorupy i kawałki szkła na podłodze, wśród nich zaś leżący ogrodnik, pan Mirek, też w żywych barwach, zaledwie dający się rozpoznać pod płynną dekoracją, ponadto dość mocno przysypany ziemią, co nasuwało natrętną myśl o błyskawicznym pochówku. Tuż za drzwiami Julita, w pozycji na szczęście pionowej, znieruchomiała na! kamień, w swoim czerwonym żakieciku idealnie dopasowana do scenerii, z oczami jak spodki i dłońmi; na twarzy, ze zgrozą wpatrzona w pobojowisko, baba, stanowiąca jedyny element ruchomy, który, wnioskując ze śladów, przed sekundą zerwał się z podłogi i usiłował właśnie walnąć Julitę czajnikiem elektrycznym.
Że Julitę, to pewne, bo nieartykułowany krzyk zdążył nabrać treści. Wynikało z niej, iż Julita, osoba na wyjątkowo niskim poziomie moralnym, zabiła Mireczka, perłę ludzkości, a teraz zostanie jej pokazane. Nie ucieknie, zajmie się nią policja, niech będzie przeklęta i zgnije w ciupie. Kolejność słów wskazywała, że przeklęta będzie i w ciupie zgnije policja, ale to już była drobnostka.
Czajnik elektryczny stawiał opór, oplatany był, bowiem nietypowo długim przewodem, dzięki czemu początek zemsty bardzo się opóźnił. Pan Ryszard zdołał oderwać wzrok od zbrodniczej abstrakcji, spojrzał pod nogi, ujrzał dodatkowe zniszczenia, pochodzące niewątpliwie z wypchanej, foliowej torby, rozbity słoik z flakami… na flaki go nieco otrząsnęło… rozrzucone obok kawałki pieczonych kurzych udek, pękniętą salaterkę z czymś białym i różne inne produkty, których opakowania jeszcze się trzymały, rozejrzał się dookoła i wzrok jego padł na znaną mu doskonale stołową zapalniczkę. Stała sobie na regale pod ścianą, w niezrozumiały sposób kataklizmem nietknięta, w pełni dostępna.
Gdyby nie ta cholerna zapalniczka, pan Ryszard zachowałby się racjonalnie. Zadzwoniłby do pogotowia i policji, razem z Julitą zaczekałby na przyjazd czynników oficjalnych, złożyłby zeznania… Uruchomiłby Julitę, która też powinna złożyć zeznania… Nikt rozumny, a niechby i bezrozumny, nie zdołałby uwierzyć, że całą tę scenerię, z panem Mirkiem włącznie, zdołała stworzyć w ciągu jednej minuty, w dodatku nie zostawiając nigdzie najmniejszego śladu po sobie.
Zapalniczka jednakże przesądziła sprawę.
Baba straciła cierpliwość do czajnika. Stał na barku, w towarzystwie różnych podręcznych utensyliów kuchennych, tu sól, tu pieprz, tu cukier, tu imbryczek, tu ekspresik do kawy… Odwróciła się ku tej zastawie, wciąż wykrzykując inwektywy i groźby, niecierpliwie zaczęła zdzierać przewody z czajnika, wzrok jej padł na ekspresik, chwyciła go razem z podstawką, wzięła dobry zamach i chlusnęła na siebie dwiema filiżankami kawy, z towarzyszeniem fusów.
To ją na chwilę zastopowało.
Chwila może być krótsza lub dłuższa. Ta zaliczała się do drugiej kategorii, pan Ryszard ją wykorzystał. Dwoma posuwistymi, ostrożnymi krokami podsunął się do regału, ujął w dłoń zapalniczkę, wrócił na miejsce poprzednie i silnie chwycił Julitę za rękę, odrywając ją od jej twarzy.
– Idziemy – powiedział spokojnie, acz z potężnym naciskiem.
Julita jak automat posłusznie poszła za nim, co ogólnie biorąc, było najdoskonalej sprzeczne z jej charakterem. Ledwo zdążyli znaleźć się na zewnątrz, ze środka dobiegło potężne łupnięcie w drzwi, z czego należało mniemać, iż oskarżycielka wydobyła się spod wpływu kawy. Pan Ryszard przy-, spieszył kroku.
Julita oderwała drugą dłoń od policzka i odetchnęła głęboko, dopiero wsiadłszy do samochodu.
– O Boże – powiedziała niewyraźnie, trochę się dławiąc. – Co to… Co to było…? Co… co… co tam się mogło… stać…?
– Nic, nic – rzekł kojąco pan Ryszard. – Tam jest woda, w schowku. Niech się pani napije. Zaraz to wszystko omówimy. Najważniejsze, że mamy zapalniczkę, bardzo dobrze pani zgadła…
– Coście, na litość boską, najlepszego narobili?! -powiedziałam ze zgrozą, usłyszawszy sprawozdanie z akcji.
– Z tego wszystkiego wynika, że odbieranie własnych rzeczy wcale nie jest takie łatwe i proste – zaopiniował równocześnie Witek. – Żeby nie ta baba… Kto to był?
– Nie żona – zaprzeczyła stanowczo Julita, przychodząca już nieco do siebie po koniaku, kawie, wodzie i winie. – Takiej żony on nie mógł mieć. Okropna stara megiera.
– Zdążyłaś zauważyć? – zdziwiła się Małgosia.
– To się samo rzuciło w oczy…
Pan Ryszard potwierdził pogląd. Zdrowego rozsądku wcale nie stracił, spostrzeżeń zdołał dokonać, jego zdaniem mogła to być siostra. Zdecydowanie starsza, ale podobna z twarzy, tyle, że na bazie karykatury. Co u pana Mirka piękne, to u niej przesadzone, co u niego męskie, to u niej też, a kobieta o męskich rysach wielkich zachwytów nie budzi. Ponadto przyniosła mu pożywienie, na własne oczy zobaczył, typowa rzecz, starsza siostrzyczka dba o młodszego braciszka, najwidoczniej pozbawionego żony.
– I myślała, że Julita go kropnęła? – upewniła się Małgosia.
– Wszystko na to wskazuje – przyświadczył pan Ryszard.
– Musiała mieć jakieś przesłanki. Bo ja bym raczej była za klientem, któremu szlag trafił cały ogród. Coś takiego, jak ty. To co teraz będzie?
Zastanowiłam się. Odzyskana zapalniczka stała i przede mną na stole. Wytarłam ją starannie, żeby usunąć ślady palców ogrodnika, i poodciskałam własne.
– Zaraz – zarządziłam. – Po kolei. Panie Ryszardzie, pański samochód obejrzała? Numer, kolor, markę?
– Spojrzała z boku, więc o numerze mowy nie ma. Kolor też nie do ustalenia, tam trochę ciemno było, sama pani wie, że mój niebieski kiedyś się pani wydał srebrny, a w ogóle to wcale nie jest mój samochód.
– Tylko czyj? Cudzym pan jeździ?
– Chwilowo. Do jutra. Mój stoi w warsztacie, jutro go odbieram. Taki zastępczy mi dali, bo to znajomy warsztat.
– Bardzo dobrze…
– Byłoby jeszcze lepiej, gdyby był kradziony – stwierdził Witek. – Nie ukradł go Witka, nawet wzrost macie podobny…
– Witek grubszy – mruknęła Małgosia.
– liii tam, parę kilo… Julita, ten czerwony żakiecik spisujesz na straty, zostawiasz go u mnie, może się kotom spodoba. Kupię ci inny, zresztą, do rudych włosów czerwone nie pasuje. Trudno, skoro od razu nie wezwaliście policji, teraz przepadło, musimy się ukrywać. Może to nawet lepiej, zrobilibyśmy im niepotrzebne zamieszanie.
– A zapalniczka? – przypomniała ostrzegawczo Małgosia. – Bo skoro Julita w takiej sytuacji zauważyła, że ta hipotetyczna siostra to megiera, to ona musi być rzeczywiście megiera. I co, jak co, ale głowę daję, że na rąbnięcie zapalniczki zwróciła uwagę. Takie widzą wszystko!