– Ale myśleliśmy, że jest. Co więcej, uwierzył w to nasz prezydent. Nie pamiętasz, jak cholernie groźnie to wtedy wyglądało?
Berrington dobrze wszystko pamiętał. Sowieci mają program hodowli ludzi, twierdziła CIA. Mają zamiar stworzyć genialnych naukowców, genialnych szachistów, niepokonanych sportowców i niepokonanych żołnierzy. Nixon zlecił Wojskowej Służbie Badań Medycznych opracowanie podobnego programu i przedstawienie metody stworzenia idealnych amerykańskich żołnierzy. Jim Proust miał czuwać nad jego realizacją. Natychmiast zwrócił się o pomoc do Berringtona. Kilka lat wcześniej Berrington zaszokował wszystkich, zwłaszcza swoją żonę Vivvie, wstępując do wojska w momencie, gdy wśród jego rówieśników sięgnęły szczytu antywojenne nastroje. Zaczął pracować w Fort Detrick w Frederick, w stanie Maryland, gdzie badał odporność żołnierzy na zmęczenie. Na początku lat siedemdziesiątych stał się czołowym światowym ekspertem, jeśli chodzi o dziedziczenie takich typowo żołnierskich cech osobowych, jak wytrwałość i agresja. W tym czasie Preston, który pozostał na Harvardzie, dokonał kilku przełomowych odkryć, pozwalających lepiej poznać proces ludzkiego zapłodnienia. Berrington namówił go, aby opuścił uniwersytet i razem z nim i Proustem wziął udział w wielkim eksperymencie.
To była jedna z najpiękniejszych chwil w jego życiu.
– Pamiętam również, jakie to było ekscytujące – stwierdził. – Otwieraliśmy nowe horyzonty nauki, ratowaliśmy Amerykę przed kryzysem i sam prezydent prosił nas, byśmy wykonali dla niego to zadanie.
Preston dziobnął smętnie swoją sałatkę.
– Czasy się zmieniły. Dzisiaj nie wystarczy już tłumaczyć, że zrobiło się coś, bo prosił o to osobiście prezydent Stanów Zjednoczonych. Ludzie trafiają do więzienia za to, że zrobili coś, o co prosił ich prezydent.
– Co było w tym złego? – zapytał gniewnie Jim. – Robiliśmy to w tajemnicy, zgoda. Ale do czego mamy się, na litość boską, przyznawać?
– Zeszliśmy do podziemia – powiedział Preston.
Jim zaczerwienił się pod swoją opalenizną.
– Kontynuowaliśmy nasze badania w sektorze prywatnym – stwierdził z naciskiem.
Ładny eufemizm, pomyślał Berrington, nie powiedział jednak tego na głos, żeby nie denerwować Jima. Ci klauni z komitetu na rzecz reelekcji Nixona włamali się do hotelu Watergate i wszyscy w Waszyngtonie zaczęli srać ze strachu. Preston założył Genetico jako spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, a Jim podrzucił jej dość intratnych wojskowych kontraktów, żeby stanęła na nogi. Po pewnym czasie ośrodki sztucznego zapłodnienia stały się tak dochodowe, że mogli finansować dalsze badania bez pomocy wojska. Berrington wrócił na uniwersytet, a Jim przeszedł z armii do CIA, a potem do Senatu.
– Nie mówię, że nie mieliśmy racji – powiedział Preston – ale pewne rzeczy, które robiliśmy na początku, były niezgodne z prawem.
Berrington nie chciał, żeby doszło między nimi do sporu.
– Ironia losu polega na tym – stwierdził spokojnie – że wyhodowanie idealnych Amerykanów okazało się niemożliwe. Cały projekt szedł w złym kierunku. Naturalna hodowla nie pozwalała na dokładność. Ale my byliśmy dość sprytni, żeby dostrzec możliwości, jakie daje inżynieria genetyczna.
– Wówczas nikt jeszcze nie łączył tych dwu cholernych słów – mruknął Proust, krojąc swój stek.
– Jim ma rację – przyznał, kiwając głową Berrington. – Powinniśmy być dumni, a nie wstydzić się tego, co zrobiliśmy. Kiedy się nad tym zastanowić, dokonaliśmy cudu. Postawiliśmy sobie jasne zadanie: ustalić, czy pewne cechy, takie jak inteligencja i agresywność, są dziedziczne; zidentyfikować odpowiedzialne za to geny; na koniec zaś umieścić je w hodowanych w probówce embrionach… i otarliśmy się niemal o sukces!
Preston wzruszył ramionami.
– Zajmują się tym biolodzy na całym świecie…
– Niezupełnie. My byliśmy bardziej ukierunkowani i lepiej się zabezpieczyliśmy.
To prawda.
Obaj przyjaciele Berringtona udobruchali się, każdy na swój sposób. Ich reakcje tak łatwo było przewidzieć, pomyślał pogodnie; może tacy są właśnie wszyscy starzy przyjaciele. Jim sypał zawsze pogróżkami, a Preston szukał dziury w całym. Może teraz, kiedy się uspokoili, zdołają ocenić na trzeźwo sytuację.
– W ten sposób wracamy do Jeannie Ferrami – oznajmił. – Za rok albo dwa doktor Ferrami może nam powiedzieć, jak wzbudzić w ludziach agresję, nie zmieniając ich w kryminalistów. Na swoje miejsce trafią ostatnie fragmenty łamigłówki. Dzięki ofercie Landsmanna przyspieszymy tempo badań, a Jim może znaleźć się w Białym Domu. Nie pora teraz się wycofywać.
– Wszystko to bardzo pięknie – stwierdził Preston – ale co mamy konkretnie robić? Landsmann jest cholernie czuły na punkcie etyki.
Berrington przełknął kawałek steku.
– Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że nie mamy do czynienia z kryzysem, lecz z problemem – oświadczył. I że tym problemem nie jest Landsmann. Ich księgowi nie odkryją prawdy, gdyby nawet sto lat wertowali nasze księgi. Naszym problemem jest Jeannie Ferrami. Nie możemy dopuścić, żeby dowiedziała się czegoś więcej, przynajmniej przed poniedziałkiem, kiedy podpiszemy umowę.
– Nie możesz jej przecież niczego zabronić, bo to jest uniwersytet, a nie pierdolona armia – stwierdził z przekąsem Jim.
Berrington pokiwał głową. Teraz obaj główkowali dokładnie tak, jak chciał.
– To prawda – odparł spokojnie. – Nie mogę jej wydawać rozkazów. Ale istnieją bardziej subtelne metody manipulowania ludźmi aniżeli te, którymi posługują się wojskowi. Jeśli zostawicie to mnie, na pewno to załatwię.
Preston nie wydawał się usatysfakcjonowany.
– W jaki sposób? – zapytał.
Berrington od dłuższego czasu zadawał sobie w myśli to pytanie. Nie miał na razie planu, ale chodził mu po głowie pewien pomysł.
– Wydaje mi się, że mogą wyłonić się pewne problemy w związku z wykorzystywaniem przez nią danych medycznych. To budzi wątpliwości natury etycznej. Sądzę, że uda mi się zmusić ją do zaniechania dalszych badań.
– Musiała się jakoś zabezpieczyć.
– Nie potrzebuję ważnego powodu, lecz pretekstu.
– Jak – ona wygląda? – zapytał Jim.
– Ma koło trzydziestki. Wysoka, bardzo wysportowana. Ciemne włosy, kolczyk w nosie, jeździ starym czerwonym mercedesem. Przez dłuższy czas miałem o niej bardzo dobre zdanie, ale wczoraj wieczorem odkryłem, że jest dziedzicznie obciążona. Ma ojca kryminalistę. Lecz jest również sprytna, zadziorna i uparta.
– Mężatka, rozwiedziona?
– Samotna, nikogo nie ma.
– Brzydka?
– Nie, jest bardzo atrakcyjna. Chociaż trudna we współżyciu.
Jim pokiwał w zamyśleniu głową.
Wciąż mamy wielu przyjaciół wśród ludzi z wywiadu. Wyeliminowanie takiej dziewczyny nie powinno sprawić zbyt wiele kłopotu.
Preston zrobił przestraszoną minę.
– Żadnej przemocy, Jim, na litość boską.
Do stolika zbliżył się kelner, żeby sprzątnąć talerze, i na chwilę umilkli czekając, aż odejdzie. Berrington wiedział, że musi powtórzyć im to, czego dowiedział się wieczorem od sierżant Delaware.
– Jest jeszcze coś, co powinniście wiedzieć – oświadczył z ciężkim sercem. – W niedzielę po południu w szatni sali gimnastycznej zgwałcono dziewczynę. Policja aresztowała Stevena Logana. Ofiara rozpoznała go podczas konfrontacji.
– Czy to on jest sprawcą? – zapytał Jim.
– Nie.
– Wiesz, kto to zrobił?
Berrington spojrzał mu prosto w oczy.
– Tak, Jim, wiem.
– O kurwa – zaklął Preston.
– Może powinniśmy raczej wyeliminować chłopców – mruknął Jim.
Berrington poczuł, jak coś dławi go w gardle. Zdawał sobie sprawę, że się czerwieni. Pochylił się nad stołem i zbliżył palec do twarzy Jima.
– Nie waż się więcej mówić przy mnie takich rzeczy! – huknął, wymachując palcem tak blisko jego oczu, że senator, choć znacznie od niego większy, musiał się cofnąć.
– Uspokójcie się – syknął Preston. – Ludzie na was patrzą.
Berrington cofnął palec, ale nie miał zamiaru na tym zakończyć. Gdyby nie znajdowali się w publicznym miejscu, złapałby Jima za gardło. Zamiast tego chwycił go za klapy marynarki.