– A pani jest jakiego zdania?

Znów westchnęłam i popatrzyłam na niego w zadumie.

– Nie mam zdania – oznajmiłam stanowczo po chwili namysłu. – Powiem panu, co wiem, a pan niech sobie zdanie wyrabia beze mnie. Możecie obaj komentować i wyciągać wnioski, bardzo się ucieszę, niewykluczone, że coś nowego przyjdzie mi do głowy, W punktach będzie. Po pierwsze, koń jest to silne zwierzę, które leci z zapałem i z tego wynika problem podstawowy: jak przytrzymać silne zwierzę, rwące się do galopu, w sytuacji, kiedy powinno się je poganiać, w taki sposób, żeby nikt tego przytrzymywania nie zauważył. Jest to wielka sztuka, przez naszych jeźdźców opanowana z precyzją najwyższą,

– Mam wrażenie, że od razu zaprezentowałaś określony pogląd7? – zdziwił się Janusz i dolał mi wina.

– Masz złudne wrażenie, bo zaraz będzie po drugie. Mianowicie, te nasze stajnie, gracze, trenerzy, stajenni, dżokeje i cała reszta, to nie jest niebo, gdzie w białych szatach i przy dźwiękach harfy wszyscy świadczą sobie usługi z czułym uśmiechem na ustach i w sercu. Przeciwnie, to są koterie, kliki, sitwy, przy- jaźnie i nienawiści, wzajemne animozje, niechęci, zawiści, interesy i szlamy. Żadna sita na świecie nie wmówi we mnie, że sia dają przy kominku i życzliwie ustalają miedzy sobą, kto kiedy wygrywa, dbając jeszcze w dodatku o równość i sprawiedliwość. Po trzecie, wiem z całą pewnością, ze ukrywają przed so ba wzajemnie mnóstwo różnych rzeczy, w pierwszej kolejność jakość i formę koni, w drugiej własne, podstępne zamiary. Jedna stajnia nie ma pojęcia, co się dzieje w drugiej, oczywiście z wyjątkiem wydarzeń rażących, pożaru, ciężkiej infekcji i tak dalej Nie zadają sobie trudu, zęby się w tym zorientować i w rezultacie gracze mają więcej wiedzy ogólnej i porównawczej, niż ludzie ze stajni. A przynajmniej powinni mieć… Po czwarte, stajni, i jej wyniki to wizytówka trenera. Jak by nie było, jest to ich praca, każdy w swojej pracy coś chce osiągnąć, pewnie, że są ćwoki, którym ganc pomada, ale chyba większość… no, może połowa… jest takich, którym jednak zależy. Jak Boga kocham ekspedientka chce być dobrą ekspedientką, dostawać premie pochwały, projektant chce być genialnym projektantem, hydraulik jest dumny, że potrafi, kierowca, lekarz, nauczyciel, policjant! Nawet bandzior…! A ci trenerzy to co, nie ludzie? Dżokeje też, pewnie, że taki Mełnicki był jeden, ale może się znajdzie i drugi Głupota… Zaraz, bo znów mnie cholera bierze,…!

Przypomniałam sobie, ze od dobrych dwudziestu lat nakłaniam wszystkie kolejne dyrekcje do drobnej zmiany w programach, dołożenia tekstu, wzorowanego na programach innych krajów. Tam w każdym, u nas niechby w co dziesiątym, podawane są tabele trenerów i jeźdźców, ilość zwycięstw, sumy wygranych pieniędzy, miejsce w klasyfikacji, wzajemna rywalizacja. Kto jak kto, ale polski chłopak nie zniesie, zęby ten drugi był lepszy od niego! Ględzę, zapieram się i awanturuję, bez skutku! Każdy dyrektor oświadcza mi, ze jest bezsilny, nie on decyduje o programie, brakuje papieru, chała i bzdet, można zmniejszyć marginesy, wydrukować to petitem…! Może to nic nie da i nikogo nie obejdzie, ale dopóki się nie spróbowało, nie wolno przesądzać, a ja wierzę w polską duszę i historia wskazuje, ze słusznie! Odpracowałam ciężką irytację na tym tle i wybiłam się z tematu. Obaj, tak Janusz, jak i Józio, czym prędzej i z zapałem przyznali mi słuszność, bo widocznie zależało im na dalszym ciągu.

– Po trzecie – powiedziałam, jeszcze trochę ze złością – nie, po czwarte. Nie, po które tam…?

– Po piąte – podsunął Józio Wolski delikatnie.

– Po piąte, może być. Po piąte, siedział kiedyś u mnie jeden taki, teraz jest trenerem we Wrocławiu, a wówczas był kandydatem dżokejskim, chłopak ze wsi, lubił konie i opowiadał, bardzo zmartwiony, jak się raz narwał sam na siebie. Umówione było, że przychodzi dwa cztery, on jechał na koniu numer trzy. – Wychodzę na prostą – powiada. – Widzę, ze czwórka, co miała być druga, jest przede mną, oglądam się, dwójki, co miała być pierwsza, nie ma wcale, nie daje rady, czuję, że koń mnie niesie, wszystko się i tak połamało, puściłem go i przyszedłem pierwszy. I niech pani powie, siedemset złotych górą za mnie dali, a ja sam siebie nie grałem! – Nie łgał, żałował z całego serca. Po szóste, sytuacji, w których idzie bardzo dobry koń, najlepszy w stawce, faworyt toru, i ten koń przychodzi ni z tego, ni z owego trzeci albo nawet czwarty, a powinien być pierwszy z łatwością, widziałam setki. Nawet bym prawie umiała powiedzieć, jak który dżokej to zrobi, bo mają swoje metody, jeden straci start i za późno zacznie doganiać, drugi będzie prowadził, zmęczy konia, da się wyprzedzić w ostatniej chwili, trzeci pogoni na zakręcie, konia wyniesie, pójdzie na duże koło i do widzenia, już jest te Parę długości do tyłu. Widziałam także sytuacje odwrotne, jak Song zostawał na grząskim torze, naród wpadł w szał, tymczasem Song miał bardzo wąskie kopytka i zwyczajnie się zapadał. Widziałam, jak Mazurek w arabskich Derbach wyłamał na Kabarecie i jak dochodził do celownika z głową obróconą pod kątem Prostym, a panika, że nie zdąży, wręcz z niego biła…

– Zdążył? – zainteresował się Janusz.

– Zdążył, ale Kabaret to był koń wielkiej klasy. W życiu nie zapomnę, jak wychodziła Knieja, najmniejsza klacz na torze, z samego końca potrafiła przejść przez stawkę jakby te inne w miejscu stały! Ale musiała mieć lekki tor…

Przypomniałam sobie, że miałam mówić o robionych gonitwach, a nie wspominać wzruszające wydarzenia. Opamiętała się.

– Mówiłam, że należy mi zadawać pytania! – wytknęłam wyrzutem. – Uczciwie uprzedzałam, że mogę się rozpędzić. Na czym stoimy?

– Na tych punktach do wnioskowania. Teraz powinno by po siódme.

– Po siódme, te nagrody i te pieniądze, które oni wszyscy uzyskują za zwycięstwo, od lat budzą śmiech pusty i trwogę. Policzcie sobie, za pierwsze miejsce w przeciętnej gonitwie dżokej dostaje dwieście tysięcy i nic więcej, nawet tej chwały w statystyce. Przychodzi do niego jakiś i daje mu dwa albo i trzy miliony, żeby nie przyszedł pierwszy. To co ten dżokej jest Anachoreta? Derwisz? Święty Franciszek? Bierze dwa miliony już go nie ma, Zyski z wygranych są groteskowe, chyba że gra sam na siebie, ale jeśli jest faworytem, niewiele zyska…

– A wolno mu grać?

– W zasadzie nie ma przepisu, że nie, ale istnieje dżentelmeńska umowa, że pracownicy nie grają. I co z tego? Do kasy pójdzie jego siostra, szwagier, kumpel… Ryzykowne o tyle, że jak mówiłam, oni wzajemnie swoich koni nie znają, ten jaki! drugi z innej stajni może okazać się lepszy. Bywa, ze do celownika idą z dziką zaciętością, widać, w oczy bije, że każdy się pcha jak szaleniec. Może to i robione, ale dziwnie robione. Po ósme, na ludzkie gadanie nie wolno zwracać uwagi, bo ten cały tłum jest poszkodowany na umyśle. Tysiąc wypadków było takich, że przyszedł fuksowy porządek, krzyk się podniósł, że robione i butelkami od piwa w okna rzucali, tymczasem ja to miałam wytypowane, bo tak mi poprzedniego dnia wieczorenr wyszło w domu. To co, ja tę gonitwę robiłam, czy jak? Z kariery koni wynikło, że wygrać powinny te dwa, te dwa wygrały, mogę wam pokazać, na programach mam to pozapisywane…

– I tak grałaś?

– E tam. Ja typuję doskonale, ale gram idiotycznie. Nie mówiąc już o tym, ze jakiś mi mówi w wielkiej tajemnicy: „w czwartej gonitwie dają trójkę”. Trójka mało, że wychodzi, strzela z programu, sama mogłam mu ją dać, a ten mi zwierza wielki sekret, poufny komunikat ze stajni. Zahamowania umysłowe. Po dziewiąte…

– Będę mógł obejrzeć te pani programy? – przerwał Józio Wolski z wyraźną chciwością.

– A proszę bardzo. Dzisiaj?

– Dzisiaj to bym tylko spojrzał, a w ogóle chciałbym pożyczyć. Razem z notatkami.

– Na długo?

– Nie, tydzień chyba wystarczy,

– Tydzień może być – przyzwoliłam łaskawie. – Po dziewiąte, uczciwość gonitwy sprawdza się po wypłacie. Tu już potrzebne są lata doświadczeń wyścigowych. I dostrzegam osobliwe zjawisko…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: