– Jaki Malinowski?

– A… pardon. On się wcale nie nazywa Malinowski, Miecio z Marią tak go ochrzcili, żeby sobie nazwiskiem gęby nie wycierać, w końcu jest to człowiek dosyć znany i na wysokim stanowisku. Ale koniarz prawdziwy.

Powiedziałam, jak naprawdę nazywa się Malinowski. Janusz popatrzył na mnie dziwnie.

– Rzeczywiście jeszcze się nie orientujesz, że Bazylego należy szukać właśnie w tych sferach? Nie zdajesz sobie sprawy, że ten wasz Malinowski pasuje doskonale?

– Może i pasuje, ale to nie on. Rzuca się w oczy, a Bazyli tkwi w ukryciu. W dodatku to porządny człowiek, a nie żadna świnia. Dużo wie, ale może ma odruch ukrywania.

– Co do odruchu, możesz być spokojna. Dobra, Wiórkowski, wezmą się za niego. Ty się przyglądaj, co tam będzie…

– Chała – przerwałam nieżyczliwie. – Ja uważam, że Zawiejczyk był tym oczekiwanym błędem Bazylego, bez powodu nikt go nie utłukł, szczegółowe badania należy przeprowadzić i chcę mieć pewność, że tak będzie! Ktoś go przecież widział wcześniej, przed tym sąsiadem, z kimś rozmawiał, dokądś pojechał, mafiozów udało się wyliczyć w czasie, a Zawiejczyka nie?

– Mafiozi są żywi… Ale owszem, Zawiejczyka częściowo też. Wiadomo, że wyjechał z wyścigów po szóstej gonitwie w wielkim pośpiechu. No dobrze, powiem ci wszystko, wcale nie jest powiedziane, że Bazyli brał w tym zabójstwie udział, istnieje poważna możliwość, że był to zwyczajny rabunek. Ten Zawiejczyk wygrał, miał przy sobie co najmniej piętnaście milionów, bo bez grosza przecież na te wyścigi nie pojechał. Nie znaleziono przy nim nic, pusty portfel. Ktoś mógł widzieć, że bierze forsę z kasy i zaczaić się na niego, korzystając z okazji. Nie wiemy jeszcze, w jakich okolicznościach otumanił go tym gazem, mógł to być ktoś znajomy, załatwił to podstępnie, może wcale nie zamierzał go zabić, tylko ogłuszyć i obrabować takiego otępiałego, jakoś się potem wyłgać z tego przed nim, twierdzić, że go pożegnał wcześniej i tak dalej. Taka ewentualność też istnieje.

– Zaraz. Ale przywiózł tam dziewczynę i zostawił na lodzie…

– Czyli musiała pojawić się ważna przyczyna, dla której nagle odjechał. Może zamierzał wrócić na przykład po godzinie?

– Może przypomniał sobie jakiś interes. A może montował sobie alibi. Sam z tych wyścigów odjechał?

– Nie, z jakimś facetem.

– Mógł go znajomy poprosić o podrzucenie do taksówki, zdarza się. Kto to był ten jakiś?

– Jeszcze nie wiemy. Tam jest okropna sytuacja, wszyscy się znają z twarzy, a rzadko kto z nazwiska. O ile wiem, dzisiaj tego faceta nie było i nikt go nie mógł palcem pokazać.

– Gdzie mu wsiadł do samochodu? Razem wsiedli na parkingu?

– Nie, z parkingu wyjechał sam, a pasażera wziął przy głównym wejściu na trybuny, koło tego okrągłego pawilonu.

– To nie, podrzucenie do taksówki odpada. Wziął go przypadkowo, a wyjechał sam z siebie, dobrowolnie, wystawiając do wiatru Monikę Gąsowską. Nie rozumiem jak mógł im zniknąć z oczu, był przecież pilnowany, tak samo, jak ci wszyscy triplarze…

– Był pilnowany i dzięki temu wiadomo, kiedy odjechał. Brakowało ludzi, żeby za każdym wysłać ogon, ograniczono się do identyfikacji, nazwisko i adres, resztę odłożono na później. No, a później zniknął.

– Bądźcie uprzejmi to zbadać – zażądałam stanowczo. – Po pierwsze, jestem ciekawa, a po drugie, to musi być ważne. Żaden wyścigowy szaleniec, szczególnie wygrany, nie oderwie się od tej imprezy w połowie bez istotnego powodu…

* * *

Niedziela zaczęła się strasznie już od pierwszej gonitwy. Miranda nie weszła do maszyny i po kwadransie kotłowaniny została zwolniona z dyspozycji startera. Turnikiet stracił start i leciał coraz wolniej, zostając w tyle o pół pola, komisja techniczna zgłosiła własny protest i zdyskwalifikowała go uznając za pozostałego na starcie. Zważywszy, iż Wierzba została wycofana w ostatniej chwili, zamiast siedmiu koni, w gonitwie wzięły udział cztery i zaczęła się szopka ze zwrotem stawek.

Sodoma i gomora zapanowała nieziemska, tłum rzucił się dogrywać triple, zwrot stawek napełnił wszystkich, jak zwykle, mieszanymi uczuciami, zarazem ulgą i rozgoryczeniem, rachuba z miejsca została w tyle. Druga i trzecia gonitwa przeszły normalnie, jeśli nie brać pod uwagę wygranej absolutnych, bitych faworytów.

– I co to za wypłata, dwa sto, dwa dwieście – skarżył się rozdrażniony pan Edzio. – Tripla będzie pięć tysięcy…

– Cztery za cztery – skorygował go pułkownik. – Żeby nie zwroty, może byłoby dziesięć, ale od pierwszej zwrot za trzy konie, dwójkę, czwórkę i siódemkę. To jest żadna wypłata.

– Cholery z nimi dostanę! – poinformowałam tor za oknem. – Grają na faworyty, faworyty przychodzą i czego, do pioruna, mogli się spodziewać?! Fuksowej wypłaty?! Albo pyskują, że kanty, albo im się nie podoba, że najlepszy koń uczciwie przyleciał! Przestańcie ględzić, bo mnie szlag trafi! Było nie grać Gracji i nie zawracać głowy!

– Nie można było nie grać Gracji, bo to jest najlepszy koń – pouczył mnie Miecio.

– Najlepszy, najlepszy… – wymamrotał rozzłoszczony Jurek. – A daleko była Formoza? Sama Formoza zrobiłaby wypłatę, ja

ją miałem!

– Mam same zwroty – stwierdziła Maria smętnie. – Ani jednej tripli od pierwszej, oddają mi za wszystko, Miecio chciał grać Tarabana, ale ja się uparłam, że nie…

– Za to mamy Truskawkę – wtrącił pocieszająco Miecio. – Dawaj, Truskawka! A teraz kończymy Diablotką i wygrana w postaci stawki jest pewna! Może nawet dadzą cztery tysiące pięćset.

– Diablotką! On jest nienormalny, sama widzisz, bity faworyt na Sarnowskim, są jakieś granice, niemożliwe, żeby Sarnowski wygrał, bodaj Wiśniaka puści!

– Toteż dodatkowo mamy Bolka.

– Joanna, przytrzymaj mnie za ręce – poprosiła Maria żałośnie. – Albo niech mnie ktoś zwiąże. Przecież ja mu ten łeb ukręcę! l popatrz, co mi tu zrobił, patrz, patrz!

Z niechęcią obejrzałam jej dzisiejszy program, podtykany mi pod nos. Co najmniej połowa kółek, podkreśleń i znaczków wykonana była pisakiem Miecia. Jak i kiedy je zrobił, było nie do pojęcia, bo własną ręką schowałam jej ten program do torby, pod butelki po piwie.

– A mówiłam, żebyś mu nie dawała…!

– Ja dawałam?! Oszalałaś! Schowałam i pilnowałam, a w ogóle był nie rozcięty! Myślałam w domu, że mi się w oczach mieni!

Miecio chichotał na stronie. Od lat powtarzała się ta sama sytuacja, Maria miała z tym krzyż pański. Tajemniczymi sposobami Miecio dopadał jej programu na następny dzień wyścigowy i paskudził go, wstawiając tam swoje typy. Nic gorszego, nie ma na świecie gracza, którego by takie rzeczy nie zasugerowały, w ogóle nie potrafiłam policzyć jej tripli, przegranych przez wstawki Miecia. Prosiłam, żebrałam i awanturowałam się, żeby każdy program chowała przed nim starannie, bez skutku.

– Popatrz! – mówiła teraz ze zgrozą i znękana. – Słowo ci daję, wyjęłam go w domu z torby nietknięty zdawałoby się, zaglądam, proszę! Masz! W każdej gonitwie jakiś idiotyzm, do ręki bym nie wzięła tego parszywca, Herkulesa, a tutaj, o… Jak ja się waham, mam trzy konie i przy Sensacji to jego cholerne kółko, to mnie to ogłusza! Wyrzucam swojego Dżamira i pcham jego Sensację, bo mi dalej dowalił dwa konie! I masz rezultat! I Herkulesa, to już nawet nie przez rozum, to przez pomyłkę, widzę to, jak dyktuję, w oko wpada! Zabiję go kiedyś, jak on to robi, pilnuję przecież…!

Miecio chichotał coraz radośniej. Maria dostała szału.

– Diablotka i Trezor! To jest cud, że mi się udało wstawić tego Gustawa! O Diablotce mowy nie ma, a Trezor przy tych dwóch się nie liczy! Tu nie ma innych koni, tylko Diablotka z Gustawem, jak on widzi tę gonitwę?! Ja sobie w ogóle nie zdawałam sprawy, że gram w szóstej Truskawkę, truskawka to jest do jedzenia, a nie do gonitwy!

– Dawaj, Truskawka! – kwiknął Miecio.

Jurek odwrócił się na swoim fotelu, popatrzył i bez słowa narysował kółko na czole. Maria gwałtownie chwyciła szklankę z piwem, wychlupnęła nieco na swoje triple i do mojej torby, Mieciowi pogroziła pięścią. Głośnik podał wypłatę porządku w trzeciej gonitwie, beznadziejną, na obliczenie tripli nie było szans, wszystko musiało się spóźnić. Podniosłam się z fotela, żeby zagrać w czwartej i zobaczyłam Monikę Gąsowską. Przyszła dopiero teraz, trochę blada i mocno zdenerwowana.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: