Therri wstała.
– Nie wiem, jak ci dziękować.
– Moja zwykła stawka to zaproszenie na kolację.
– Byłoby mi bardzo miło… – Urwała i zerknęła ponad ramieniem Austina na salę. – Kurt, znasz tamtego gościa? Przygląda ci się od jakiegoś czasu.
Austin odwrócił się i zobaczył łysiejącego mężczyznę po sześćdziesiątce z wydatną szczęką, który teraz szedł do ich stolika.
– Kurt Austin z NUMA, jeśli się nie mylę – zagrzmiał mężczyzna.
Austin wstał i wyciągnął rękę.
– Co za miłe spotkanie, profesorze Jorgensen. Nie widzieliśmy się chyba trzy lata.
– Cztery. Od czasu naszej wspólnej pracy nad tamtym projektem na Jukatanie. A to niespodzianka! Oglądałem reportaż o pańskiej wspaniałej akcji ratowniczej, ale myślałem, że już pan opuścił wyspy.
Profesor był wysoki i wąski w ramionach. Z dużymi kępkami włosów z boków piegowatej głowy przypominał łabędzia. Mówił po angielsku z oksfordzkim akcentem, w czym nie było nic dziwnego, ponieważ studiował na tym słynnym angielskim uniwersytecie.
– Zostałem, żeby pomóc pani Weld w pewnej sprawie. – Austin przedstawił Therri i wyjaśnił jej: – To profesor Peter Jorgensen, jeden z najlepszych fizjologów morskich na świecie.
– W ustach Kurta brzmi to dużo poważniej niż w rzeczywistości. Jestem po prostu rybim lekarzem. Co panią sprowadza na te peryferia cywilizacji?
– Jestem adwokatem. Studiuję duński system prawny.
– A pana, profesorze? – zapytał Austin. – Prowadzi pan tu jakieś badania?
– Tak, obserwuję pewne wyjątkowe zjawisko – odrzekł Jorgensen, nie odrywając oczu od Therri. – Nie chcę się narzucać, ale mam propozycję. Może zjedlibyśmy dziś razem kolację i opowiedziałbym wam, nad czym teraz pracuję?
– Pani Weld i ja mamy już plany na ten wieczór.
Therri zrobiła zbolałą minę.
– Och, Kurt, tak mi przykro. Niestety, nie mam dziś czasu. Muszę zająć się tym problemem prawnym, o którym dyskutowaliśmy.
Austin wzruszył ramionami.
– Wpadłem we własną pułapkę. Wygląda na to, że mamy randkę, profesorze.
– Doskonale! Spotkajmy się w restauracji hotelu Hania o siódmej, jeśli to panu odpowiada. – Jorgensen odwrócił się do Therri: – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. – Pocałował ją w rękę.
– Czarujący – powiedziała Therri, kiedy profesor wyszedł. – Bardzo szarmancki, w starym stylu.
– Owszem – zgodził się Austin. – Ale wolałbym zjeść kolację z tobą.
– Może po powrocie do Stanów. – Jej oczy pociemniały. – Myślałam o twojej teorii, że ktoś sterował “Sea Sentinelem” na odległość. Jaki może być zasięg takiego urządzenia?
– Całkiem spory, ale ten ktoś na pewno był blisko, żeby widzieć, czy statek reaguje na polecenia. Podejrzewasz kogoś?
– W pobliżu były łodzie prasowe. Nawet helikopter.
– Statek mógł być sterowany z morza lub powietrza. Nie potrzeba do tego dużo sprzętu. Wystarczy nadajnik z joystickiem, jak do gier komputerowych. Pozostaje jednak pytanie: po co to zrobiono? Komu mogłoby zależeć na usunięciu Ryana?
– Marcus narobił sobie wrogów na całym świecie.
– Na początek ograniczmy się do Wysp Owczych.
– Na pierwszym miejscu postawiłabym wielorybników. Podchodzą do tej sprawy bardzo emocjonalnie. Ale w gruncie rzeczy to porządni ludzie. Nie wierzę, żeby zaatakowali okręt wojenny, który przysłano do ich ochrony. – Therri urwała na moment. – Jest jeszcze jedna możliwość, ale chyba zbyt mało prawdopodobna, żeby brać ją pod uwagę.
– Co takiego?
W skupieniu zmarszczyła czoło.
– Po operacji “Grindarap” Marcus i jego ludzie planowali urządzić akcję przy gospodarstwie rybnym, należącym do korporacji Oceanus. SOS jest przeciwna takim hodowlom na wielką skalę, bo szkodzą środowisku.
– Co wiesz o Oceanusie?
– Niewiele. To międzynarodowy dystrybutor produktów rybnych. Kiedyś po prostu kupowali ryby na całym świecie, ale od kilku lat zajmują się akwakulturą. Mają hodowle ryb wielkości niektórych farm w Stanach, zarządzanych przez koncerny spożywcze.
– Myślisz, że Oceanus mógłby zorganizować tę całą sprawę?
– Och, nie wiem, Kurt. Ale mieliby środki. I może motyw.
– Gdzie jest ta hodowla?
– Niedaleko stąd, w pobliżu miejscowości Skaalshavn. Marcus zamierzał pływać “Sea Sentinelem” tam i z powrotem przed tym gospodarstwem rybnym. Na użytek kamer. – Therri zerknęła na zegarek. – Muszę lecieć. Mam masę roboty.
Pożegnali się, obiecując sobie, że jeszcze się spotkają. Therri przeszła przez salę, zatrzymała się na moment i rzuciła przez ramię kokieteryjne spojrzenie. Zapewne miało to pocieszyć Austina, ale tylko pogorszyło mu humor.
9
Profesor Jorgensen przyglądał się uprzejmie przez kilka minut, jak Austin usiłuje rozszyfrować niezrozumiałe nazwy dań w menu. W końcu nie wytrzymał i pochylił się nad stolikiem.
– Jeśli chciałby pan spróbować farerskiej specjalności, polecałbym pieczonego maskonura albo stek z wieloryba.
Austin wyobraził sobie, jak ogryza nóżkę małego, przysadzistego ptaka o papuzim dziobie, i zrezygnował z maskonura. Wiedząc o krwawych rzeziach miejscowych wielorybów pomyślał, że wolałby płetwę rekina, ale zdecydował się na skerpikjot – pieczoną baraninę. Po pierwszym kęsie pożałował, że nie wziął maskonura.
– Jak pańska baranina? – zapytał Jorgensen.
– Jest trochę bardziej miękka od podeszwy – odparł Austin, ruszając pracowicie szczęką.
– Powinienem był panu doradzić, żeby wziął pan gotowaną baraninę, jak ja. Skerpikjot suszą na wietrze. Zwykle przygotowują to mięso na Boże Narodzenie i podają przez resztę roku. Nie jest już pierwszej świeżości. Ale na pewno panu nie zaszkodzi. Przeciętna długość życia na Wyspach Owczych jest dość wysoka.
Austin odkroił mały kawałek i przełknął go. Odłożył nóż i widelec.
– Co pana tutaj sprowadza, profesorze? Chyba nie jedzenie?
Oczy Jorgensena rozbłysły wesoło.
– Nie. Studiuję raporty o zmniejszającej się populacji ryb wokół wysp. To prawdziwa zagadka!
– W jakim sensie?
– Początkowo myślałem, że powodem jest skażenie środowiska. Ale tutejsze morze jest zdumiewająco czyste. Na miejscu nie mogę wiele zdziałać, więc jutro wracam do Kopenhagi, żeby zrobić testy komputerowe próbek wody. Możliwe, że znajdę ślady chemikaliów, które mogą mieć związek z tym problemem.
– Ma pan jakąś teorię co do ich źródła?
Profesor zaczął skubać kępkę włosów.
– Jestem przekonany, że ma to coś wspólnego z pobliską hodowlą ryb. Ale na razie nie mam żadnych dowodów.
Austin patrzył na baraninę, zastanawiając się, gdzie mógłby zjeść hamburgera. Ale przy słowach Jorgensena nadstawił uszu.
– Badał pan wodę w pobliżu hodowli?
– Tak. Kilka gospodarstw rybnych na wyspach hoduje pstrągi i łososie. Wziąłem próbki wody z morza wokół hodowli w Skaalshavn. Z Thorshavn to kilka godzin jazdy w górę wybrzeża wzdłuż Sundini, długiej cieśniny, która oddziela Streymoy od wyspy Eysturoy. Kiedyś była tam stacja wielorybnicza. Hodowlę prowadzi duży konglomerat rybacki.
– Oceanus? – strzelił Austin.
– Tak. Słyszał pan o tej firmie?
– Znam tę nazwę od bardzo niedawna. O ile dobrze rozumiem, populacja ryb w pobliżu hodowli jest mniejsza, niż powinna być.
– Zgadza się – przytaknął profesor ze zmarszczonym czołem. – Prawdziwa zagadka.
– Podobno akwakultura może być szkodliwa dla środowiska – powiedział Austin, przypominając sobie słowa Therri Weld.
– Owszem. Odpady z hodowli ryb mogą być toksyczne. Ryby karmi się specjalnymi chemikaliami, żeby szybciej rosły. Ale Oceanus twierdzi, że jego system oczyszczania ścieków to cud techniki. Jak dotąd, nie znalazłem żadnego dowodu, że tak nie jest.
– Widział pan tę hodowlę?
Jorgensen uśmiechnął się.
– Nikogo tam nie wpuszczają. To miejsce jest strzeżone lepiej niż klejnoty korony. Udało mi się porozmawiać z kimś z kancelarii prawniczej, która reprezentuje interesy firmy w Danii. Ten człowiek zapewnił mnie, że Oceanus nie używa żadnych chemikaliów i ma doskonałe urządzenia do oczyszczania ścieków. Jestem sceptykiem, więc wynająłem domek letniskowy niedaleko hodowli Oceanusa, podpłynąłem łodzią najbliżej jak mogłem i pobrałem próbki wody. Jak powiedziałem, jutro wracam do Kopenhagi, ale pan i pańska młoda przyjaciółka możecie skorzystać z domku. To przyjemne miejsce.