Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej i przygotował do następnego pchnięcia zakrwawionym nożem. Austin zareagował odruchowo. Zamachnął się rurą jak baseballista, odbijający piłkę. Rozległ się trzask miażdżonej kości i chrząstki nosowej. Krew trysnęła niczym z fontanny. Austin nie mógł w to uwierzyć! Po ciosie, który powaliłby jelenia, przeciwnik nadal trzymał się na nogach. Ale jego oczy zmętniały, chwilę później wypuścił z ręki nóż i osunął się na ziemię.
Austin wystartował sprintem do drzwi, ale usłyszał krzyki i zanurkował pod zbiornik z rybami. Do budynku wpadło kilku ochroniarzy. Zobaczyli czerwone światła alarmowe i rzucili się do zbiorników. Austin wystawił głowę. Od strony portu dochodziły podniecone głosy. Wysunął się z kryjówki, popędził wzdłuż ściany pawilonu i dobiegł do głównego kompleksu wylęgarni. Ochroniarze skoncentrowali się na zniszczeniach, które po sobie zostawił, i dzięki temu zdołał dotrzeć do magazynu z karmą dla ryb.
Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że w hali nikogo nie ma. Niedługo zapuści się w labirynt grot. Przyciskał rękę do rany, ale nie mógł całkowicie zatamować krwawienia. Co gorsza, zostawiał za sobą krwawy ślad. W oddali zaczęła wyć syrena. Kiedy mijał wózek widłowy, wpadł na pomysł. Nie będzie ułatwiał zadania tym facetom.
Wskoczył na siedzenie wózka, uruchomił silnik, wycelował widły w wysoki stos pudeł z karmą i wdepnął gaz. Pojazd wyrwał do przodu, uderzył w kartony i przewrócił je. Pudła zwaliły się na przenośnik taśmowy i zablokowały przejście. Austin przewrócił jeszcze kilka stosów przed drzwiami i wrotami garażowymi. Na zakończenie wbił widły wózka w skrzynkę sterowniczą przenośnika.
Chwilę później biegł przez groty. Zatrzymał się w głównej galerii rysunków i nasłuchiwał. Oprócz własnego ciężkiego oddechu słyszał krzyki. Co gorsza, szczekały psy. Jego prymitywna barykada nie na wiele się zdała. Pobiegł dalej za podskakującym snopem światła swojej latarki. W pośpiechu pomylił rysunki ryb, musiał zawrócić, szukać drogi i stracił cenne sekundy. Krzyki i szczekanie były coraz głośniejsze. Widział już za sobą światła latarek. Jaskinie zwielokrotniały hałas, głosy odbijały się echem. Miał wrażenie, że ściga go cała armia.
Rozległ się terkot broni automatycznej. Austin padł na ziemię i pociski trafiły w ścianę. Starając się ignorować przeszywający ból w zranionej piersi, wstał. Znowu do niego strzelano, ale zdążył schować się za zakrętem. Kilka sekund później przeciskał się przez ostatni, wąski korytarz. Wydostał się na zewnątrz i zbiegł do łodzi.
Silnik zakrztusił się przy próbie startu. Austin sięgnął ręką do zimnej wody, oczyścił śrubę z wodorostów i spróbował jeszcze raz. Tym razem silnik zaskoczył. Kiedy odbił od brzegu i skierował łódź w stronę kanału prowadzącego do Wrót Syreny, na krawędzi laguny pojawiły się dwie czarne sylwetki. Ich latarki oświetliły Austina, ale również wlot przesmyku.
Skierował tam dziób łodzi. Uderzył najpierw jedną, potem drugą burtą o brzegi kanału. Zobaczył przed sobą szare światło dzienne i wpłynął do Wrót Syreny. Obrócił mocno kołem sterowym. Łódź skręciła ostro w prawo, w kierunku wyjścia na morze, ale powróciły już tam diabelskie wiry i silne prądy. Łódź sunęła bokiem ku nieuchronnej kolizji z przeciwległą ścianą, ale następna fala skierowała ją szczęśliwie z powrotem w stronę wylotu kanału.
Austin pchnął przepustnicę, żeby przywrócić łodzi zdolność manewrową. Szarpnął kołem sterowym, by ominąć wyszczerbione skały, które przy zderzeniu przecięłyby łódź na pół. Śruba zawadziła o dno. Łódź straciła prędkość i morze cofnęło ją do groty. Austin desperacko wycelował dziób w rozwidlenie fal, które oznaczało spokojniejsze miejsce między prądami.
W tym samym momencie zauważył, że ma towarzystwo. Przeciwnicy dostali się tu półkami skalnymi wzdłuż kanału. Czekali zaledwie kilka metrów przed jego nadpływającą łodzią.
Był teraz łatwym celem. Jeden z mężczyzn przyłożył karabin do ramienia, ale jego towarzysz odepchnął lufę w dół. Odczepił od pasa granat i kilka razy podrzucił go lekko, jak rozgrzewający się miotacz piłkę baseballową. Kiedy Austin przepływał obok, wyciągnął zawleczkę, nie puszczając dźwigni. Austin patrzył to na granat, to na bezlitosną twarz przeciwnika, który wcześniej dźgnął go nożem. Nos ochroniarza był czerwoną miazgą, na jego policzkach krzepły strużki krwi. Musiał strasznie cierpieć z bólu, ale uśmiechał się szeroko, gdy leniwym łukiem wrzucał granat do łodzi Austina. Potem razem z kolegą dał nura za występ skalny i zatkał uszy.
Granat wpadł do łodzi i zatrzymał się u stóp Austina. Kurt wycisnął z silnika resztkę mocy. Łódź skręciła pod ostrym kątem i granat stoczył się po przechylonym pokładzie pod burtę.
Łódź wystrzeliła z półkolistych Wrót Syreny na otwartą przestrzeń. Austin znalazł się między młotem i kowadłem: albo za moment zostanie rozerwany na kawałki, albo za kilka minut zamarznie na śmierć w zimnym morzu. Instynktownie wybrał to drugie. Wyskoczył za burtę.
Zanurzył się w lodowatej wodzie i sekundę później usłyszał przytłumiony wybuch granatu. Potem eksplodował zbiornik paliwa. Austin został pod powierzchnią najdłużej jak mógł i wynurzył się w deszczu drewnianych szczątków. Łódź przestała istnieć. Znów zanurkował, żeby uniknąć płonącego paliwa na powierzchni. Kiedy wyłonił się z wody drugi raz, był zdrętwiały z zimna, ale instynkt przetrwania działał. Zaczął płynąć w kierunku lądu, jednak po kilku ruchach stawy odmówiły mu posłuszeństwa, jakby ktoś napełnił je lodem.
Ponad grzbietami fal dostrzegł niewyraźnie łódź pędzącą w jego stronę. Bez wątpienia zbliżali się przeciwnicy, żeby go wykończyć. Roześmiał się gardłowo. Zanim tu dopłyną, będzie topielcem.
13
Podróż Austina na tamten świat została jednak przerwana, zanim zdążył zniknąć pod powierzchnią wody. Zza burty motorówki wysunęła się ręka i złapała go za włosy. Zęby szczękały mu jak kastaniety, miał wrażenie, że go skalpują. Inne ręce chwyciły Austina pod pachy i za kołnierz i wyciągnęły z morza. Prychał i kaszlał niczym kociak wyłowiony ze studni.
Wciąż miał nogi w wodzie, gdy motorówka pomknęła ponad falami z wysoko zadartym dziobem i rykiem silnika. Półprzytomny Austin z zaskoczeniem zobaczył, że podpływają do burty niebieskiego jachtu. Wciągnięto go na pokład i zaniesiono do jakiegoś pomieszczenia, najwyraźniej ambulatorium. Tam zdjęto mu mokre ubranie i owinięto go w ciepłe ręczniki. Obejrzał go mężczyzna ze stetoskopem. Potem wpakowano Austina do sauny, gdzie wreszcie mógł poruszyć palcami rąk i nóg. Zbadano go drugi raz i ubrano w miękki niebieski dres. Wyglądało na to, że będzie żył.
Jego powrót do życia obserwowali czujnie dwaj mężczyźni zbudowani jak zawodowi zapaśnicy. Rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Ci sami goryle eskortowali go, gdy szedł na miękkich nogach do luksusowej kajuty. Posadzili Austina w wygodnym fotelu wypoczynkowym, przykryli miękkim kocem i zostawili, żeby odpoczął.
Zapadł w ciężki sen. Kiedy się obudził, zobaczył, że w fotelu klubowym siedzi jakiś mężczyzna i obserwuje go z niewielkiej odległości jak preparat na szkiełku mikroskopowym.
Uśmiechnął się szeroko, gdy Austin zatrzepotał powiekami.
– Świetnie. Ocknął się pan – powiedział. Miał głęboki, dźwięczny głos i mówił amerykańskim angielskim zaledwie ze śladem obcego akcentu.
Sięgnął po srebrną piersiówkę na stoliku obok i nalał Austinowi drinka. Kurt wziął drżącymi palcami kieliszek, zakręcił bursztynowym płynem na jego dnie, wciągnął mocny zapach i wypił solidny łyk. Palący alkohol spłynął mu do gardła i po jego ciele rozeszło się ciepło.
Austin zerknął na płaską butelkę.
– Za dobre na płyn do chłodnicy, ale efekt jest taki sam.
Mężczyzna zachichotał i pociągnął łyk z piersiówki.
– Zielona izarra ma sto procent alkoholu – wyjaśnił i otarł usta wierzchem dłoni. – Zwykle podaje się ją w kieliszkach niewiele większych od pańskiego kciuka. Ale pomyśleliśmy, że trochę większa porcja wyjdzie panu na zdrowie. Jak rana?