Austin dotknął żeber. Miał pod koszulą sztywny bandaż, nie czuł żadnego bólu, nawet gdy naciskał ranę palcami. Przypomniał sobie biały błysk, kiedy nóż z kości słoniowej przebijał mu skórę.

– Bardzo źle to wyglądało?

– Centymetr głębiej i pochowalibyśmy pana w morzu.

– Czuję się całkiem dobrze.

– Mój lekarz okrętowy to ekspert od urazów. Zaszył i zamroził ranę.

Austin rozejrzał się. Wracała mu pamięć.

– Lekarz okrętowy? Jestem na niebieskim jachcie, tak?

– Zgadza się. Nazywam się Balthazar Aguirrez. To mój statek.

Z potężną klatką piersiową i wielkimi dłońmi Aguirrez wyglądał bardziej na robotnika portowego niż właściciela jachtu wartego zapewne kilka milionów dolarów. Miał wysokie czoło, gęste czarne brwi, wydatny nos, szerokie, uśmiechnięte usta, podbródek jak półka skalna i oczy o barwie dojrzałych oliwek. Był w jasnoniebieskim dresie, identycznym jak ten, który pożyczono Austinowi. Na gęstych, szpakowatych włosach miał przekrzywiony czarny beret.

– Miło mi pana poznać, panie Aguirrez. Nazywam się Kurt Austin. Dzięki za gościnność.

Aguirrez omal nie zmiażdżył mu ręki w uścisku.

– Nie ma o czym mówić, panie Austin. Lubimy przyjmować gości. – W jego ciemnych oczach błysnęła wesołość. – Choć większość wchodzi na pokład w bardziej konwencjonalny sposób. Jeszcze kieliszek izarry?

Austin odmówił gestem. Chciał mieć jasną głowę.

– Może zdecyduje się pan po jedzeniu. Jest pan głodny?

Kurt nie miał nic w ustach od skromnego śniadania.

– Przypomniał mi pan, że tak. Nie pogardziłbym kanapką.

– Byłbym kiepskim gospodarzem, gdybym poczęstował pana tylko kanapką. Jeśli czuje się pan na siłach, zapraszam na lekki posiłek do salonu.

Austin podniósł się z fotela. Trochę kręciło mu się w głowie.

– Poradzę sobie.

– Doskonale – odrzekł Aguirrez. – Proszę przyjść, kiedy będzie pan gotów. – Wstał i wyszedł z kajuty.

Austin popatrzył na zamknięte drzwi i potrząsnął głową. Wciąż był lekko zamroczony i osłabiony z upływu krwi. Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Wyglądał jak upiór. Nic dziwnego. Dostał nożem, strzelano do niego i omal nie utonął. Przemył twarz zimną, potem gorącą wodą. Zauważył elektryczną maszynkę do golenia i usunął zarost z twarzy. Kiedy wrócił do kajuty, okazało się, że ma towarzystwo.

Czekali na niego ponurzy goryle, którzy eskortowali go wcześniej. Jeden otworzył drzwi i ruszył przodem, drugi szedł z tyłu. Spacer pozwolił Austinowi rozruszać się. Z każdym krokiem mocniej trzymał się na nogach. Doszli do salonu na głównym pokładzie i jeden z mężczyzn dał znak, żeby wszedł do środka. Sami nie przekroczyli progu.

Austin widział wiele jachtów i wszystkie miały podobny wystrój. Normą był chrom, skóra i nowoczesne kształty. Ale salon “Navarry” przypominał wnętrze wiejskiego domu na południu Europy.

Białe stiukowe ściany przecinały grubo ciosane belki, na podłodze leżała czerwona terakota. W dużym kamiennym kominku potrzaskiwał ogień. Powyżej wisiały obrazy. Jeden przedstawiał mężczyzn przy grze w jai alai. Podszedł do martwej natury z owocami i studiował podpis, gdy usłyszał głęboki głos:

– Interesuje się pan sztuką, panie Austin?

Aguirrez podszedł do niego od tyłu. Poruszał się bezszelestnie.

– Kolekcjonuję pistolety pojedynkowe – odparł Austin. – Myślę, że to też rodzaj sztuki.

– Bezwzględnie! Śmiercionośny rodzaj sztuki. Tego Cezanne’a dołączyłem do mojej małej kolekcji w zeszłym roku. Inne obrazy kupiłem na aukcjach i od osób prywatnych.

Austin przeszedł wolno obok Gauguinów, Degasów, Manetów i Monetów. “Mała kolekcja” była większa niż w wielu muzeach. Podszedł do innej ściany z dużymi fotografiami.

– To też dzieła sztuki?

Aguirrez wzruszył ramionami.

– Kilka moich holdingów. Stocznie, huty – powiedział tonem zmęczonego kelnera, który recytuje dania z menu. – Ale dość o interesach. – Wziął Austina pod ramię. – Kolacja gotowa.

Wprowadził gościa przez rozsuwane drzwi do eleganckiej jadalni. Na środku stał owalny mahoniowy stół nakryty dla dwunastu osób. Aguirrez zdjął beret i szybkim ruchem rzucił go płasko przez pokój na krzesło. Wskazał wytwornym gestem dwa miejsca naprzeciw siebie przy jednym końcu stołu. Kiedy obaj usiedli, pojawił się kelner i napełnił winem wysokie kielichy.

– Myślę, że będzie panu smakowała ta mocna hiszpańska rioja – powiedział Aguirrez i wzniósł toast: – Za sztukę.

– Za gospodarza i załogę “Navarry”.

– Bardzo pan uprzejmy – odrzekł Aguirrez z wyraźną aprobatą. Zabłysły mu oczy. – Doskonale. Widzę, że możemy zaczynać ucztę.

Nie było zakąsek, od razu podano danie główne: fasolę, paprykę i żeberka wieprzowe z kapustą. Austin pochwalił szefa kuchni i zapytał, co to za potrawa.

– Alubias de tolosa – odpowiedział Aguirrez. – My, Baskowie, traktujemy ją z niemal mistyczną czcią.

– Bask! No, oczywiście! Nawarra to baskijski region. I ten obraz z grą jai alai. I czarny beret.

– Jestem pod wrażeniem, panie Austin! Dużo pan wie o moim narodzie.

– Każdy, kto interesuje się morzem, wie, że Baskowie byli największymi odkrywcami, żeglarzami i budowniczymi statków na świecie.

Aguirrez zaklaskał.

– Brawo. – Nalał Austinowi wina i pochylił się do przodu. – A na czym polega pańskie zainteresowanie morzem? – Nadal się uśmiechał, ale przeszywał Austina przenikliwym spojrzeniem.

Austin podziwiał, w jak zręczny Aguirrez potrafił zmienić temat. Postanowił nie odkrywać kart, dopóki nie pozna lepiej swojego gospodarza i nie dowie się, dlaczego niebieski jacht zakotwiczył w pobliżu hodowli ryb Oceanusa.

– Jestem specjalistą od ratownictwa morskiego – odparł. – Pracowałem nad pewnym projektem na Wyspach Owczych. Przyjechałem do Skaalshavn na ryby.

Aguirrez odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem.

– Przepraszam za złe maniery – powiedział ze łzami w oczach – ale to moi ludzie złowili pana w morzu.

Austin uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Nie miałem w planach zimnej kąpieli. Aguirrez spoważniał.

– O ile dobrze widzieliśmy, na pańskiej łodzi doszło do eksplozji.

– Przewietrzanie komory silnikowej było niewystarczające i zebrały się opary benzyny – wyjaśnił Austin. – Zdarza się to czasem na łodziach z wbudowanym silnikiem.

Aguirrez pokiwał głową.

– Dziwne. Z moich doświadczeń wynika, że takie eksplozje zdarzają się zwykle wtedy, gdy łódź stoi w porcie. Niewątpliwie zranił pana odłamek metalu.

– Niewątpliwie – odrzekł Austin z miną pokerzysty. Dobrze wiedział, że lekarz okrętowy musiał zauważyć, że na jego skórze nie ma śladów poparzeń i ranę spowodowało cienkie ostrze, a nie poszarpany kawałek metalu. Nie miał pojęcia, dlaczego Aguirrez bawi się z nim w kotka i myszkę, ale włączył się do zabawy. – Miałem szczęście, że byliście w pobliżu.

Aguirrez przytaknął z powagą.

– Obserwowaliśmy pańskie wcześniejsze spotkanie z łodzią patrolową i widzieliśmy, że popłynął pan wzdłuż wybrzeża. Kiedy później okrążyliśmy cypel, zniknął pan. Niedługo potem wyskoczył pan z groty morskiej jak wystrzelony z armaty. – Klasnął w wielkie dłonie. – Bum! Pańska łódź w kawałkach, a pan w wodzie.

Austin uśmiechnął się lekko.

– Trafne podsumowanie.

Aguirrez poczęstował go krótkim, grubym cygarem, ale Austin nie miał na nie ochoty. Bask zapalił sam. Ciemne cygaro śmierdziało jak składowisko toksycznych odpadów.

– No więc, mój przyjacielu – powiedział, wypuszczając nosem dym – dostał się pan do grot?

Austin udał głupiego.

– Do grot?

– Na litość boską, człowieku, dlatego tu jestem, szukam grot. Na pewno zastanawiał się pan, co mój jacht robi na tym odludziu.

– Owszem.

– Więc wyjaśnię panu. Dobrze mi idzie w interesach…

– Skromnie powiedziane. Jest pan bardzo bogaty. Gratuluję.

– Dziękuję. Mój majątek umożliwia mi robienie tego, co lubię. Niektórzy wydają pieniądze na piękne młode kobiety. Ja jestem archeologiem amatorem.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: