– Pomyliłeś się jeszcze raz – powiedział Zavala. – Ja nie chybiam.
Kiedy Zavala ścigał Umealiqa, Austin walczył o życie. Znów zablokował nadgarstek Barkera kantem lewej dłoni i zatrzymał opadający nóż centymetr od swojej szyi. Prawą ręką chciał złapać przeciwnika za gardło, ale Barker odchylił się do tyłu. Wyciągniętymi palcami Kurt strącił mu przeciwsłoneczne okulary. Spojrzał z bliska w jasnoszare, wężowe oczy i zamarł na moment, co pozwoliło Barkerowi wyrwać rękę z jego uchwytu.
Austin sięgnął za siebie, szukając rozpaczliwie na biurku przycisku do papieru lub innej broni. Nagle coś go oparzyło. Po omacku dotknął jednej z lamp halogenowych, oświetlających mapę. Chwycił lampę, chcąc uderzyć nią Barkera w twarz. Genetyk zablokował cios, ale poraziło go światło. Zareagował tak, jakby Austin chlusnął mu w oczy kwasem. Krzyknął i zasłonił się ręką. Zatoczył się do tyłu, krzycząc w języku Kiolya. Austin patrzył w oszołomieniu na to, czego dokonał jedną żarówką.
Barker wycofał się po omacku z pomieszczenia. Austin podniósł miecz i ruszył za nim. Chciał dopaść Barkera, zanim dotrze on do gondoli sterowniczej. Z pośpiechu zapomniał o ostrożności. Barker czekał na niego w ładowni z rybami. Zaatakował tuż za progiem. Dźgnął Austina nożem w klatkę piersiową. Austin upuścił miecz i spadł z pomostu na plastikowe pokrywy zbiorników z rybami. Poczuł pod koszulą ciepłą wilgoć.
Usłyszał paskudny śmiech Barkera. Genetyk stał na pomoście w blasku niebieskiego światła ze zbiorników. Patrzył to w górę, to w dół. Austin zorientował się, że Barker nadal nic nie widzi. Odetchnął z ulgą. Spróbował przeczołgać się wzdłuż ładowni po pokrywach zbiorników. Ryby pod nim miotały się w wodzie. Widziały go i czuły krew. Barker gwałtownie odwrócił głowę w jego kierunku.
– Zgadza się, panie Austin. Nadal pana nie widzę. Ale wystarczy mi mój czuły słuch. W świecie niewidomych człowiek o najlepszym słuchu jest królem.
Barker starał się sprowokować Austina do odpowiedzi, która zdradziłaby, gdzie jest. Kurt mocno krwawił i nie wiedział, jak długo pozostanie przytomny. Zavala mógł już nie żyć. Był zdany na siebie. Miał tylko jedną szansę. Odsunął pokrywę zbiornika obok siebie. Hałas zagłuszył jękiem.
Głowa Barkera zatrzymała się jak antena radarowa po namierzeniu celu. Genetyk uśmiechnął się i spojrzał bladymi oczami prosto na Austina.
– Jest pan ranny, panie Austin?
Przeszedł po pomoście kilka kroków w kierunku Austina. Kurt znów jęknął i odsunął pokrywę zbiornika o następne parę centymetrów. Barker zszedł z pomostu i ruszył wolno po pokrywach zbiorników. Austin zerknął na otwór. Nie miał nawet trzydziestu centymetrów długości. Znów jęknął i odsunął pokrywę jeszcze trochę.
Barker przystanął i zaczął nasłuchiwać, jakby coś podejrzewał.
– Pieprzę cię, Barker – powiedział Austin. – Otwieram śluzy.
Barker warknął wściekle i rzucił się naprzód. Nie usłyszał, jak Austin odsuwa pokrywę o dalsze trzydzieści centymetrów i wpadł do zbiornika. Zniknął pod wodą, potem wynurzył głowę. Na jego twarzy pojawił się strach, kiedy zdał sobie sprawę, gdzie jest. Chwycił się krawędzi zbiornika i spróbował podciągnąć się do góry. Zmutowaną rybę najpierw przeraziło wtargnięcie intruza, ale teraz kręciła się wokół nóg Barkera. Podniecała ją krew Austina, kapiąca z rany do wody.
Kurt wstał i otworzył sąsiednie śluzy. Barker już do połowy wydostał się na zewnątrz, gdy dopadły go ryby z innych zbiorników. Zbladł jeszcze bardziej i osunął się z powrotem do wody. Zakotłowało się i jego ciało zniknęło w krwawej pianie.
Austin wyłączył alarm i powlókł się z powrotem do kwatery Barkera, gdzie znalazł apteczkę z zestawem pierwszej pomocy. Za pomocą plastra i bandaży zatamował krwawienie. Potem wrócił po miecz. Zamierzał udać się na poszukiwanie Zavali, kiedy jego partner stanął w drzwiach.
– Gdzie Barker? – zapytał Zavala.
Austin uśmiechnął się ponuro.
– Pokłóciliśmy się i szlag go trafił. Później ci opowiem. Co z tamtym?
– Śmiertelne zatrucie gazem – odrzekł Zavala i rozejrzał się. – Może byśmy już wysiedli?
– Właśnie zaczęła mi się podobać ta wycieczka, ale jak chcesz.
Poszli szybko do gondoli sterowniczej. W kabinie zastali tylko trzech ludzi. Jeden stał z przodu przy szprychowym kole sterowym. Inny obsługiwał drugi ster po lewej stronie. Trzeci wydawał tamtym rozkazy. Na widok Austina i Zavali sięgnął do pasa po pistolet. Austin nie był w nastroju do zabawy.
Przystawił ostrą jak brzytwa klingę miecza do jabłka Adama dowódcy.
– Gdzie reszta?
Nienawiść w ciemnych oczach mężczyzny zastąpił strach.
– Przy linach cumowniczych.
Austin opuścił miecz i podszedł do jednego z okien gondoli, Zavala go osłaniał. Z wielu punktów na całej długości zeppelina zwisały cumy. Reflektory sterowca oświetlały twarze patrzących w górę ludzi, którzy czekali na dole, żeby chwycić liny i przyciągnąć statek powietrzny do wieży cumowniczej. Austin odwrócił się i kazał dowódcy zabrać swoich ludzi i wyjść z kabiny. Zaryglował za nimi drzwi.
– Poradzisz sobie z tym antykiem? – zapytał Zavalę.
Zavala skinął głową.
– Przypomina to duży statek morski. Tamto koło z przodu to ster kierunkowy. To z boku to ster wysokości. Lepiej sam go wezmę. Tu może być potrzebne wyczucie.
Austin stanął za sterem kierunkowym. Zeppelin był pochylony do przodu i Austin miał dobry widok na lądowisko. Obsługa naziemna już trzymała kilka lin cumowniczych.
Wziął głęboki oddech i odwrócił się do Zavali.
– No to lećmy.
Zavala obrócił kołem, ale zeppelin nie chciał się wznieść. Austin przestawił dźwignie przepustnic silników. Sterowiec zaczął sunąć naprzód, ale cumy ciągnęły go w dół.
– Potrzebujemy większej siły wznoszenia – powiedział Zavala.
– To może wyrzucimy trochę balastu?
– Przydałoby się.
Austin przyjrzał się panelowi sterowniczemu i znalazł to, czego szukał.
– Trzymaj się – uprzedził.
Wcisnął przycisk. Rozległ się szum opróżnianych zbiorników w ładowni. Setki wijących się ryb i tysiące litrów wody runęło otwartymi pochylniami na ludzi w dole. Obsługa naziemna zostawiła cumy i rozbiegła się. Ci, którzy nie puścili lin, znaleźli się w powietrzu, gdy odciążony sterowiec nagle się uniósł. Potem spadli na ziemię.
Zeppelin sunął naprzód i w górę. Ogromna masa nad ich głowami reagowała z opóźnieniem na ruchy koła sterowego. Austin skierował zeppelina nad morze. W złocistym blasku wschodzącego słońca zobaczył sylwetkę statku kilka mil od brzegu. Potem jego uwagę zwróciło walenie do drzwi kabiny.
– Zdaje się, że nie jesteśmy tu mile widziani, Joe – zawołał przez ramię.
Austin skierował zeppelina w kierunku statku na morzu. Kiedy się zbliżyli, zmniejszył obroty silników. Zavala tak ustawił ster wysokości, że zawiśli w powietrzu. Wydostali się przez okna gondoli i chwycili cumy. Z powodu świeżej rany Austin miał pewne trudności z utrzymaniem się na linie. Gdy byli tuż nad morzem, sterowiec zaczął nabierać wysokości.
Paul pełnił wachtę od kilku minut, gdy usłyszał odgłos potężnych silników. Coś się działo w powietrzu nad terenem Oceanusa. Chwilę wcześniej w niebo wystrzeliły snopy światła. Paul zobaczył wielki kształt i lśniącą w blasku reflektorów metaliczną powłokę zeppelina. Sterowiec skierował się ku morzu. Im bardziej zbliżał się do statku, tym niżej leciał.
Paul obudził Gamay i kazał jej zaalarmować resztę załogi. Chwilę później na pokładzie zjawił się zaspany kapitan.
– Co się dzieje? – zapytał.
Paul wskazał zbliżający się zeppelin. Sterowiec lśnił w złocistych promieniach porannego słońca, jakby płonął.
– Lepiej wynośmy się stąd. Nie wiem, czy to przyjaciel, czy wróg.
Kapitan pobiegł na mostek.
Profesor Throckmorton też przyszedł na pokład.
– Dobry Boże! – krzyknął. – Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak wielkiego.