Zapuszczono silniki i statek ruszył. Obserwowali, jak sterowiec skręca w lewo i w prawo, wznosi się i opada. Ale jedno było pewne – leciał prosto na nich. Sunął teraz tak nisko, że liny zwisające z kadłuba dotykały fal.
Gamay wpatrywała się w gondolę sterowniczą. W oknach pojawiły się głowy. Potem dwaj mężczyźni wydostali się na zewnątrz i zjechali po linach w dół. Pokazała ich Paulowi. Uśmiechnął się szeroko i kazał kapitanowi zatrzymać statek.
– Ale tamci nas dogonią.
– I o to właśnie chodzi, kapitanie.
Kapitan mruknął coś pod nosem i pobiegł na mostek. Paul i Gamay zebrali kilku członków załogi i przygotowali ponton motorowy. Gigantyczna sylwetka zeppelina przesłoniła niebo. Kiedy sterowiec znalazł się na trawersie, postacie wiszące na linach opadły do morza w wielkich rozbryzgach wody. Ponton wyłowił Zavalę i Austina, a Paul i Gamay wciągnęli ich na pokład statku.
– Miło z waszej strony, że wpadliście – powiedział Paul.
– Miło z waszej strony, że na nas czekaliście – odrzekł Austin.
Uśmiechał się szeroko, nie odrywając wzroku od zeppelina. Zobaczył z ulgą, że sterowiec wyrównał lot i oddalił się od statku. Ludzie Barkera musieli się włamać do gondoli. Mieli broń automatyczną i szybko rozprawiliby się ze statkiem i wszystkimi na pokładzie. Jednak po śmierci swojego przywódcy, Toonooka, Kiolya zostali bez szefa.
Gamay fachowo opatrzyła ranę Austina. Była mniej groźna, niż wyglądało. Kurt pocieszał się, że przynajmniej będzie miał takie same blizny po obu stronach klatki piersiowej. On i Zavala siedzieli z Troutami w ciepłej mesie przy kawie, kiedy kucharz zapytał, co chcą na śniadanie.
Austin zdał sobie sprawę, że nie jedli od poprzedniego dnia. Poznał po oczach Zavali, że Joe też jest głodny.
– Wszystko jedno, byle dużo – odparł.
– Może ryba w cieście i jajka? – zaproponował kucharz.
– Ryba w cieście? – zapytał Zavala.
– Tak. To nowofundlandzka specjalność.
Austin i Zavala wymienili spojrzenia.
– Nie, dziękujemy – odpowiedzieli.
40
Bear zjawił się zgodnie z obietnicą. Therri wywołała pilota przez radio, powiedziała mu, że musi ewakuować około pięćdziesięciu osób, Bear nie zadawał pytań. Wezwał wszystkich pilotów w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Z różnych kierunków nadleciały hydroplany, by zabrać pasażerów z brzegu jeziora. Najpierw wsiedli chorzy i starzy, potem młodzi. Therri stała na plaży z mieszanymi uczuciami ulgi i smutku. Pomachała na pożegnanie swojej nowej przyjaciółce Rachaeli.
Ryan kwalifikował się do odlotu w pierwszej kolejności. Prowizorycznie opatrzono mu ranę, żeby powstrzymać krwawienie i zapobiec infekcji. Trafił z innymi do małego, ale dobrze wyposażonego prowincjonalnego szpitala. Bracia Aguirrez skorzystali z własnego transportu. Wezwali eurocopter, który zabrał ich na jacht.
Przed odlotem Ben i niektórzy młodzi mężczyźni z plemienia wybrali się na drugą stronę jeziora, żeby sprawdzić, co zostało z kompleksu Barkera. Po powrocie zameldowali, że nic już tam nie ma. Therri zapytała, co stało się z diabłorybami, które oglądała. Ben tylko się uśmiechnął.
– Usmażone.
Therri, Ben i Mercer byli ostatni w kolejce do ewakuacji. Kiedy hydroplan wzbił się nad rozległy las, Therri spojrzała w dół na spalone drzewa wokół zniszczonej budowli Barkera.
– Co się tu stało? – zawołał Bear przez hałas silnika. – Wiecie coś o tym?
– Ktoś musiał się bawić zapałkami – odrzekł Mercer. Na widok sceptycznej miny Beara uśmiechnął się szeroko. – Jak dolecimy na miejsce, opowiem ci wszystko przy piwie.
Austin i Zavala w towarzystwie Troutów płynęli do portu na pokładzie statku badawczego Throckmortona. Naukowiec wciąż był w szoku po odkryciu szalonego planu Barkera. Obiecał złożyć zeznania przed komisją kongresową senatora Grahama, kiedy tylko poinformuje parlament kanadyjski o zagrożeniach, jakie stwarzają genetycznie modyfikowane ryby.
Po powrocie do Waszyngtonu Austin spotkał się z Sandeckerem i zdał mu relację z przebiegu operacji. Admirał z zainteresowaniem słuchał opowieści o śmierci Barkera, ale najbardziej fascynował go Durendal. Trzymał miecz ostrożnie w obu rękach.
W przeciwieństwie do wielu ludzi morza Sandecker nie był przesądny, toteż Austin ze zdziwieniem uniósł brwi, kiedy admirał, wpatrzony w lśniące ostrze, mruknął:
– Ten miecz wydaje się żyć własnym życiem.
– Miałem to samo wrażenie – przyznał Austin. – Kiedy pierwszy raz wziąłem go do ręki, poczułem dreszcz, jakby przepłynął przeze mnie prąd elektryczny.
Sandecker wsunął miecz do pochwy.
– To oczywiście zabobonne bzdury.
– Oczywiście. Co pan proponuje z nim zrobić?
– Nie mam żadnych wątpliwości, że trzeba go zwrócić ostatniemu prawowitemu właścicielowi.
– Roland nie żyje, a Diego, jeśli jest tą mumią, którą widziałem, nie będzie w najbliższym czasie rościł pretensji do Durendala.
– Niech pomyślę… Nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym na razie pożyczył sobie ten miecz?
– Oczywiście, że nie, choć mógłbym go wykorzystać do przebicia się przez kupę papierkowej roboty.
Sandecker zapalił cygaro i wrzucił zapałkę do kominka. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Zawsze uważałem, że ogień dużo lepiej wszystko załatwia niż nasza federalna biurokracja.
Parę dni później Sandecker wezwał Austina. W słuchawce telefonu zatrzeszczał jego głos:
– Kurt, jeśli masz chwilę czasu, wpadnij do mojego gabinetu. I weź ze sobą Joego. Jest u mnie kilka osób, które chcą się z wami zobaczyć.
Austin znalazł Zavalę w pracowni projektowej pojazdów głębokiego zanurzenia i przekazał mu polecenie szefa. Sandecker wprowadził ich do pokoju, który był centralnym ośrodkiem NUMA.
– Kurt, Joe, miło, że przyszliście – powitał ich wylewnie i wziął obu pod rękę.
Austin uśmiechnął się na tę obłudę admirała. Kiedy Sandecker kogoś wzywał, nie było wyboru. Ten, kto się spóźnił lub w ogóle nie przyszedł, miał okazję przekonać się, co znaczy gniew admirała.
Za Sandeckerem stał Balthazar Aguirrez i jego dwaj synowie. Bask rozpromienił się na widok Austina. Potrząsnął jego ręką, potem uścisnął dłoń Zavali.
– Zaprosiłem pana Aguirreza i jego synów, żeby podziękować im za pomoc w Kanadzie – wyjaśnił Sandecker.
– Nie zrobilibyśmy tego bez waszej pomocy – powiedział Austin, zwracając się do Basków. – Przykro mi z powodu śmierci waszego pilota i straty helikoptera. I rany Pablo.
Aguirrez zbył to machnięciem ręki.
– Dziękuję, przyjacielu. Helikopter to tylko maszyna, którą łatwo zastąpić inną. Jak widać, rana mojego syna szybko się goi. Szkoda mi pilota, ale jak wszyscy ludzie na moim jachcie, był dobrze opłacanym najemnikiem i doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka tego zawodu.
– Niemniej jednak to bolesna strata.
– Oczywiście. Cieszę się z waszego sukcesu, ale czy nie macie jakichś wiadomości o mieczu i rogu?
– Wygląda na to, że pańskie relikwie przebyły długą i trudną drogę – odrzekł Sandecker. – Dzięki notesowi znalezionemu przez Kurta w makabrycznym muzeum Barkera udało nam się odtworzyć ich historię. Pański przodek Diego żeglował z Wysp Owczych przez Atlantyk. Nie dotarł jednak do Ameryki. On i jego załoga zmarli, najprawdopodobniej z powodu jakiejś epidemii. Statek dryfował, aż dotarł do lodów polarnych. Zeppelin odkrył karawelę setki lat później podczas tajnego lotu do bieguna północnego i zabrał ciało pańskiego przodka. Awaria zmusiła potem sterowiec do lądowania na lodzie. Kiolya znaleźli go i zabrali ciała Diego i kapitana zeppelina, Heinricha Brauna.
– Kurt opowiedział mi tę historię – odparł niecierpliwie Aguirrez. – Ale co z relikwiami?
– Proszę usiąść. Myślę, że czas na brandy – powiedział Sandecker.
Admirał wskazał gościom wygodne skórzane fotele na wprost masywnego biurka i podszedł do barku ukrytego w ścianie. Wrócił z butelką i napełnił kieliszki. Potem otworzył skrzyneczkę i wyjął garść specjalnie zwijanych cygar. Poczęstował wszystkich i poklepał się po górnej kieszeni marynarskiej kurtki.