Wszędzie stały półki na książki. Biegły wzdłuż ścian, przylegały ściśle do komody, napierały na stłoczone fotele. Wypełnione były po brzegi. Pete widział głównie tanie wydania i książki w miękkich oprawach, zarówno małe, jak i tak wielkie, że mieściły się na półkach tylko w pozycji leżącej. Były tam też różne papiery, w stertach i zwinięte w rulony. Tu i ówdzie leżały teczki na dokumenty i duże brązowe koperty.

Pete spój rżał na łóżko. Stary Pilcher chyba zasnął. Jego oddech stał się chrypliwy, ale regularny. Wychudzone dłonie nie były już zaciśnięte na piersi, leżały otwarte i odprężone. Pete wstał i podszedł do jednego z regałów. Zaczął odczytywać tytuły na grzbietach książek. “Krwawe morderstwo”, obok “Łowca rekinów”, dalej dzieła zebrane Edgara Allana Poe i książka pod tytułem “Polaris”. Wysunął ją z półki. Był to poradnik dla żeglarzy, z instrukcją nawigacji według gwiazd:

Z łóżka dobiegł go na wpół jęk, na wpół chrapnięcie. Pete drgnął, jakby go przyłapano na robieniu czegoś niedozwolonego. Wsunął książkę z powrotem na miejsce i stał, spoglądając na starego pana i słuchając gwaru na dole. Jak długo będzie trwało to przyjęcie? Jak długo będzie musiał tu tkwić przy starym, gburowatym skąpcu?

Popatrzył na swoje ręce. Kleiły się od kurzu. Prawdopodobnie regały nie były odkurzane od miesięcy, może lat.

Wszedł do łazienki i przymknął za sobą drzwi. Tu również były książki. Piętrzyły się na małym stoliku między staroświecką wanną na lwich łapach a umywalką. Znajdowały się tu głównie komiksy, ale był też traktat o energii atomowej. Najwyraźniej Pilcher czytał wszystko, co mu wpadło w ręce, bez wyboru. Jupiter też był taki. Czytał żarłocznie i zapamiętywał większość tego, co przeczytał. Dziwne było pomyśleć, że Pilcher, największy gbur na świecie, dzielił cokolwiek z Jupe'em. Jupe bywał nadęty i lubił moralizować, ale nie zrzędził nigdy.

Pete odkręcił kran i umył ręce skrawkiem mydła na umywalce.

Nagle rozległ się głośny i wyraźny szczęk przekręcanego w zamku klucza.

– Hej! – Pete złapał ręcznik i skoczył do drzwi. Nacisnął klamkę. Drzwi ani drgnęły, były dokładnie zamknięte.

– Panie Pilcher? – zawołał Pete cicho. – Proszę pana, proszę otworzyć. – Nie było odpowiedzi. Pete potrząsnął klamką. – Panie Pilcher! – zawołał głośniej.

Usłyszał oddalające się szybko kroki. Przyłożył ucho do drzwi. Z dołu dobiegały śmiechy i gwar. Orkiestra nie grała teraz. W pobliżu otworzyły się drzwi i odgłosy przyjęcia się wzmogły.

– Panie Pilcher?

Wciąż nikt nie reagował na jego wezwania.

Pete'owi zaczęło się robić gorąco z zakłopotania i lęku. Czy stary się wściekł, że chłopiec korzysta z jego łazienki? Może pomyślał, że Pete zamierza na niego napaść. Mogło mu się wszystko pomieszać i wziął go za złodzieja. Czyżby poszedł zadzwonić na policję?

Chłopiec usiadł na brzegu wanny i rozmyślał. Nie miał nic przeciwko temu, żeby przyjechała policja. Właściwie by się nawet ucieszył. Znowu usłyszał kroki, te same kroki, co przedtem. Teraz zbliżały się do drzwi łazienki.

Widocznie Pilcher doszedł do wniosku, że Pete jest nieszkodliwy, i wrócił go wypuścić.

Ale klucz się nie przekręcił. Pete usłyszał tylko sieknięcie i szuranie, jakby Pilcher się o coś potknął lub mocował z kimś pod drzwiami. Rozległ się jęk, a potem głuchy huk.

Pete skoczył do drzwi i zaczął szarpać za klamkę.

– Panie Pilcher! – wrzeszczał.

W tym momencie na dole gruchnęły dźwięki rockowej melodii “Dziecinko, dlaczego nie jesteś już moja?” Było to bardzo głośne, dużo perkusji i na dodatek wzmacniacze.

– Panie Piteher! – Pete ledwie mógł samego siebie usłyszeć. – Panie Pilcher, czy coś się panu stało?

Orkiestra grzmiała dalej.

Pete oblał się zimnym potem. Był bliski paniki. Zaczął walić pięściami w drzwi.

Pilcher nie odpowiadał. To pewnie atak serca! Teraz musiał dostać prawdziwego ataku serca, a nie jakiegoś skurczu bez znaczenia. Może umiera tam, tuż pod drzwiami.

Melodia “Dziecinko, dlaczego nie jesteś już moja?” osiągnęła końcowy akord, ale nie nastąpiła przerwa. Orkiestra przeszła od razu do “Rock, rock, rock całą noc”.

Pete walił w drzwi zrozpaczony. Co mogę zrobić? – myślał. – Tam leży stary, chory człowiek, który potrzebuje pomocy. Co robić? Co zrobiłby Jupe?

– Uspokój się i rusz głową! – zabrzmiał mu w pamięci głos Pierwszego Detektywa.

Słusznie! Pete zaczął się rozglądać uważnie po małej łazience. Jego wzrok padł na okno.

Okno! Dobra, staromodna łazienka z oknem. A za oknem, blisko domu rośnie drzewo. Wygląda na mocną, rozłożystą olchę, idealną do wspinania się po niej.

Otworzył okno, przysunął pod nie stolik z książkami, wskoczył na niego i aż po ramiona wychylił się na zewnątrz.

Spojrzał w dół. Znajdował się w bocznym skrzydle domu. Pod oknem biegła cementowa ścieżka. Jeśli spadnie z drzewa, co najwyżej złamie sobie nogę. Albo rękę. Może też roztrzaskać sobie głowę.

Ale Pete, najbardziej wysportowany z Trzech Detektywów, wspinał się po drzewach po mistrzowsku. Upadek był mato prawdopodobny.

– Jeśli nie skoczę na dół i nie znajdę szybko pomocy, stary Pilcher umrze! – powiedział sobie.

ROZDZIAŁ 3. Zniknięcie milionera

Pete zlazł po drzewie jak mógł najszybciej, ledwie sprawdzając podpory dla rąk i nóg. Kiedy wychodził przez okno łazienki, na dole nikogo nie było, ale gdy zeskakiwał wreszcie na ziemię, w ogrodzie zjawiła się rudowłosa dziewczyna.

– Co za zabawny sposób schodzenia na dół – powiedziała. – Większość ludzi używa do tego celu schodów.

– Słusznie – Pete nie tracił czasu na wyjaśnienia, wyminął dziewczynę i pobiegł na drugą stronę domu, gdzie drzwiami na taras wszedł do salonu.

Orkiestra wciąż grała, a goście starali się ją przekrzyczeć. Jupe i Bob, lekko zziajani, krążyli dzielnie ze swoimi tacami.

Pete przemknął szybko między tłumem gości do Marilyn Pilcher, zajętej rozmową z kobietą w szarej toalecie. Dotknął jej łokcia. Odwróciła się i na widok Pete'a zmarszczyła gniewnie brwi.

– Miałeś tam zostać z moim ojcem! – zawołała, przekrzykując orkiestrę.

Pete zaczął wyjaśniać sytuację, ale hałas był zbyt duży. Potrząsnął głową i skinął na Marilyn, żeby wyszła do kuchni.

Przechodząc przez jadalnię, Marilyn zauważyła Raya Sancheza. Krążył wokół Harry'ego Burnside'a, który ustawiał na bufecie półmiski z cienko pokrojoną szynką i piersią indyczą i salaterki z sałatkami. Skinęła na niego i Ray poszedł za nią do pustej kuchni, zamykając za sobą drzwi, żeby stłumić hałas orkiestry.

– Wszedłem do łazienki, żeby umyć ręce i wtedy pani tato mnie w niej zamknął – powiedział Pete. – Minutę, może dwie później usłyszałem za drzwiami głuchy huk. Myślę, że on się przewrócił. Wzywałem pomocy, ale nikt mi nie odpowiadał, więc zszedłem na dół po drzewie i myślę…

Nim zdążył powiedzieć więcej, Marilyn biegła już do tylnej klatki schodowej, a Sanchez ruszył za nią.

Drzwi jadalni uchyliły się i do kuchni zajrzał Jupe. Bob zerkał nad jego ramieniem.

– Co się dzieje? – zapytał Jupe.

– Myślę, że stary Pilcher dostał kolejnego, tym razem mocniejszego ataku – Pete opowiedział mu o wszystkim. – Córka starego poszła na górę zobaczyć, co się stało.

Jupe popatrzył na sufit, potem w ich kierunku.

– Jupe, nie rób tego – poprosił Bob. – Jeśli jej ojciec rzeczywiście zasłabł, Marilyn może być zła, że wtykamy nos w nie swoje sprawy.

– Jeśli pan Pilcher jest chory, jego córka może potrzebować pomocy – oświadczył Jupiter.

– Idź, idź, jeśli ci nie przeszkadza, że ci urwą głowę – mruknął Pete, ale po chwili ruszył na schody za Jupe'em. Zbyt często widział przywódca Trzech Detektywów w akcji, żeby nie być pewnym, że potrafi stawić czoło Marilyn Pilcher.

Bob wahał się dłużej, ale w końcu poszedł za przyjaciółmi. W holu na piętrze panowała istna burza pierza. Ktoś rozdarł poduszkę. Zmięta powłoczka leżała na podłodze, a pierze unosiło się wokół. Wśród niego brodziła Marilyn, rozwierała na oścież wszystkie drzwi, zaglądała do pokoi i krzyczała. Sanchez robił to samo, ale przynajmniej nie krzyczał.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: