– Musi być gdzieś tutaj! Dokąd mógł pójść? Tu nie ma dokąd iść!

Drzwi do sypialni Pilchera stały otworem. Jupe zajrzał do środka. Na łóżku widział odcisk ciała Pilchera. Na kominku, naprzeciwko łóżka, tańczyły małe płomyki, wstęgi spalonego papieru unosiły się w górę, do komina. Jupe zmarszczył czoło. Dzień był bardzo ciepły. Po co ktoś rozpalał ogień na kominku?

Podbiegł do paleniska i złapał szczypce ze stojaka. Usiłował wyciągnąć żar na blachę przed kominkiem, ale z papieru zostały tylko zwęglone szczątki. Rozpadały się w popiół, kiedy dotykał ich szczypcami.

– Co ty robisz?! – zawołała Marilyn ze złością i wyrwała mu szczypce z ręki. – Dlaczego nie obsługujesz gości na dole? Wynoś się stąd!

– Panno Pilcher, moi współpracownicy i ja możemy się okazać bardziej użyteczni tu, na górze – odparł Jupiter swoim najbardziej dorosłym tonem. Bez pośpiechu wstał z klęczek. – Posiadamy godne uwagi doświadczenie w przeszukiwaniu miejsc, gdzie zaszło coś niezwykłego. Często udawało nam się wyjaśniać tajemnice, które pozostawały niejasne dla innych detektywów.

Marilyn Pilcher otworzyła usta, ale na moment zabrakło jej stów. Pete miał ochotę zatańczyć z uciechy. Jupe był niezawodny!

Rozglądał się spokojnie po pokoju. Drzwi do łazienki były wciąż zamknięte, w zamku tkwił staroświecki klucz, uniwersalny. Jupe podszedł do drzwi i przekręcił klucz. Łazienka wyglądała tak, jak ją zostawił Pete. Okno było otwarte, a pod nim stał stolik z książkami.

Jupe wyjął klucz z zamka i wypróbował go w drzwiach do holu. Pasował.

– Prawdopodobnie pasuje do wszystkich drzwi w domu – zauważył. – Panno Pilcher, przed zniknięciem ojciec pani zamknął Pete'a w łazience. Czy często traktuje tak swoich gości?

– Twój kumpel nie jest gościem – warknęła Marilyn. – Zapomniałeś, że tutaj pracuje?

– Dobrze więc, czy pani ojciec często zamyka swoich pracowników w łazience? – zapytał Jupe i zwrócił się do Pete'a. – Kiedy byłeś zamknięty, usłyszałeś głuchy łoskot. Coś upadło. Czy myślisz, że to mogło być ciało? Czy to mógłby być pan Pilcher?

– Tak… przypuszczam, że nie mógł to być nikt inny. Nikogo oprócz niego tu nie było.

– Czy na kominku palił się ogień, kiedy siedziałeś z panem Pilcherem w sypialni?

Pete potrząsnął głową.

– Nie.

– Dzień jest ciepły – zauważył Jupe. – Po co by ktoś rozpalał kominek?

Spojrzał na łóżko.

– Jedna rozdarta poduszka w holu, żadnej na łóżku. Czy ta w holu mogła być rozdarta wcześniej? Na tym łóżku powinny być chyba dwie poduszki, jak zwykle na podwójnych łóżkach.

Pete zmarszczył czoło.

– Chyba były dwie, ale nie zauważyłem dokładnie.

– Oczywiście, że były dwie – odezwała się opryskliwie Marylin. – Słuchaj, ta cała zgrywa na Sherlocka Holmesa nie robi na mnie wrażenia. Zabierajcie się na dół podawać gościom jedzenie, bo tego się od was oczekuje, i…

– Mogę do pewnego stopnia powiedzieć, co tu zaszło – odezwał się Jupiter, ignorując jej słowa. – Jest to zupełnie oczywiste. Pete wszedł do łazienki, pani ojciec wstał cicho z łóżka, wyjął klucz z zamka drzwi do holu i zamknął Pete'a., Następnie spalił coś na kominku.

Do sypialni wszedł właśnie Ray Sanchez,

– Musiało to być coś, co nie mogło wpaść w czyjeś ręce – powiedział. – Jest bardzo skryty.

– Ray, nie ośmielaj dzieciaka! – ofuknęła go Marilyn i powiedziała do Jupe'a: – No więc coś spalił. Potem rozdarł jedną poduszkę, a drugą zabrał i gdzieś się ukrył. Jest bardzo niemiły. Mógł to zrobić po prostu na złość mnie. Robił gorsze rzeczy, kiedy mu się coś nie podobało. A możesz mi wierzyć, to przyjęcie bardzo mu się nie podobało.

– Więc stara się panią nastraszyć? – zapytał Jupe. – Jeśli tak, gdzie się ukrywa?

Marilyn mruknęła coś i odeszła kontynuować poszukiwania. Ray Sanchez udał się za nią. Detektywi przypatrywali się im przez chwilę i również przyłączyli się do przeszukiwania kolejnych pokoi. Marilyn z początku oponowała, wreszcie mruknęła:

– Och, okay. Chyba każda pomoc się przyda.

Chłopcy zaglądali do wielkich, kwadratowych sypialni i widzieli, że wszystkie są w jednakowym stopniu pokryte kurzem. Większość była pusta. W niektórych stały łóżka i komody, a wszędzie od podłogi do sufitu biegły półki, zapchane książkami i papierami.

– Można zmienić swój stosunek do książek – zauważył Bob. – Czasem stają się nałogiem jak hazard albo obgryzanie paznokci.

– To jest choroba – powiedziała Marilyn. – Wierz mi, to choroba.

Jeremy Pilcher kolekcjonował nie tylko książki. W pokojach były również liczne pamiątki z podróży do odległych części świata. Fez turecki, skórzane trepy, które, według stów Marilyn, zostały kupione na bazarze w Egipcie, rzeźbiona kość słoniowa z Afryki i zmatowiała miedziana lampa z Marakeszu. Na półkach, obok pudełek z ołówkami i starych magazynów ilustrowanych, poupychane były przyrządy nawigacyjne.

– Tato nigdy niczego nie wyrzuca – gderała Marilyn. – Nikomu też nie pozwala tu sprzątać. Boi się, że ktoś mu wyniesie któreś z tych cennych śmieci.

Westchnęła i chłopcy poczuli dla niej falę współczucia. Była szorstka, ale z takim ojcem można jej było wiele wybaczyć. Musiała też sama mieć potrzebę czystości i ładu, bo jej pokój był bardzo schludny. Poza nim jedynym czystym miejscem był pokój komputerów.

Przylegał do sypialni Pilchera. Dobrze klimatyzowany, urządzony był surowo i funkcjonalnie. Białe ściany, metalowe krzesła, pomalowane lśniąco czerwoną farbą i dwie konsole komputerów.

– Jeden z komputerów jest zsynchronizowany z dużym komputerem w biurze w śródmieściu – wyjaśnił Sanchez. – Pan Pilcher nieczęsto już wychodzi z domu i kontaktuje się z biurem przez komputer. W ten sposób wydaje pracownikom polecenia i nie musi się wysilać na rozmowy z ludźmi. Poza tym rejestruje równocześnie te swoje polecenia i pracownicy nie mają usprawiedliwień, jeśli ich nie wykonają lub w czymś nawalą.

– Mój tato lubi wiedzieć, kogo o co winić – dodała Marilyn ponuro. – Dobrze, że tu go nie ma.

– Czy w tym domu jest strych? – zapytał Pete.

Był. Znajdowały się na nim książki, pudła i pamiątki z przeszłości, ale nie znaleźli nawet śladu Pilchera.

Gdy skończyli przeszukiwanie górnej części domu, Marilyn zwróciła się do Jupe'a:

– No dobrze, to gdzie on jest? Powiedz mi, skoro jesteś taki mądry!

– Ponieważ wszystkie inne możliwości wyeliminowaliśmy, musimy przyjąć, że zszedł na dół po schodach, nie zauważony przez zajętych rozmową gości i wyszedł z domu…

– Nie sądzę – przerwała mu Marilyn. – Cały czas stałam twarzą do schodów. Widziałabym, gdyby nimi schodził.

– A tylne schody? – wtrącił Ray Sanchez. – Mógł zejść nimi do piwnicy lub na podwórze.

– Z poduszką? – zapytał Jupe.

– Dlaczego uczepiłeś się tej poduszki? – zniecierpliwiła się Marilyn.

– Ponieważ to może być ważne – odparł Jupe. Zeszli na dół kuchennymi schodami. Przy zlewie w kuchni krzątał się człowiek najęty do mycia naczyń.

– Czy widział pan, żeby mój ojciec schodził tymi schodami? – zapytała go Marilyn.

Pomywacz odwrócił się. Po jego twarzy było widać, że ma ponad pięćdziesiąt, może nawet sześćdziesiąt lat, ale sylwetkę miał krzepką i muskularną. Lewe ramię zdobił tatuaż przedstawiający smoka. Jupiterowi wydał się człowiekiem ponurym. Odpowiedział Marilyn potrząśnięciem głowy i wrócił do zmywania.

Do kuchni wszedł Harry Burnside.

– Czy coś się stało? – zapytał.

– Wygląda na to, że ojciec mi się zawieruszył – odpowiedziała Marilyn.

Detektywi zajrzeli do piwnicy, ale znaleźli tam tylko wyjście na podwórze, po czym okrążyli cały ogród z przerośniętymi krzewami i zachwaszczoną trawą. Goście biesiadowali teraz przy stołach w ogrodzie, ale Jeremy'ego Pilchera wśród nich nie było.

– Widocznie więc zrobił to, co odgaduje ten dzieciak – powiedziała Marilyn. – Wyszedł gdzieś. Nie życzy sobie, żebym wychodziła za mąż i pokazał mi swoją dezaprobatę. Myślał, że się tym przejmę, że wyrzeknę się Jima, zaręczyn i…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: